Jarek Ważny
Szczerze mówiąc i mówiąc nieszczerze, mówiąc poważnie i zupełnie niepoważnie, mówiąc serio i dla zgrywy, mówiąc wprost i ogrodziwszy, zupełnie nie wiem i nic mnie to nie obchodzi ile utopiliśmy pieniędzy w awanturze z Czechami o Turów. Pewne jest jedno: każdy eurocent wydany był w tym konflikcie bezpotrzebnie, bo było jedno rozwiązanie, którego należało się uczepić jak pijany płotu i jeszcze byśmy na tej ruchawce zarobili…
No ale niestety. Nikt mnie nie posłuchał, a nie raz, nie dwa razy mówiłem o tym zupełnie otwarcie. W knajpie, w restauracji przy obiedzie, na imprezie towarzyskiej, na partyjnym konwentyklu. Nie wierzę, że moje propozycje uszły uwadze rządzących. Szpicli rząd, każdy, ma zawsze dużo i nim się człek obejrzy, jego słowa i czyny są w mig rejestrowane u wrażych służb. Pegazus to pieniądze wywalone w błoto. Nic nie działa bardziej denuncjacyjnie jak odpowiednio zmotywowany obywatel. Za Gomułki na ten przykład, czytałem to w jakichś wspominkach, kandydatowi na esbeka musiał wystarczyć…bilet dobowy na okaziciela. Delikwent miał za zadanie jeździć cały dzień tramwajami i autobusami, przesiadać się możliwie jak najczęściej i zapamiętywać, a gdy nikt nie widzi, notować, co ludzie w miejskiej komunikacji mówią między sobą na temat aktualnej sytuacji w kraju, czołowych polityków, opozycji, Stalina etc. Doskonałe w swej prostocie. Dziś niewiele by to dało, bo ludzie w autobusach patrzą niemo w telefony, nawet antypaństwowej literatury i prasy nikt nie czyta. Ja w każdym razie, od paru ładnych miesięcy tokowałem jak mogłem za tym, że konflikt o Turów można rozwiązać banalnie i szybko. Nikt nigdzie nie doniósł, także dziś, tym felietonem, donoszę na samego siebie.
Kopalnia w Turowie wadziła czeskim mieszkańcom miejscowości przygranicznych. Truła ich od lat i dopiero teraz zaczęła przeszkadzać. Domagali się więc, za pośrednictwem swojego rządu, zamknięcia kopalni przez Polskę. My za nic nie chcieliśmy się na to zgodzić, nawet pod groźbą wielomilionowych kar z UE. Rozmowy na nic się zdały. Polski ambasador zapłacił za Turów stanowiskiem, a sprawa nie posuwała się do przodu nawet o milimetr. Skoro nam Turów nie przeszkadzał i nie truł nam rodaków po właściwej stronie granicy a tym drugim tak, należało więc zrobić oczywistą oczywistość. Najechać Czechy!
I to nawet bez wypowiedzenia wojny. Jak Rydz-Śmigły z Zaolziem. Mamy w końcu w tym jako takie doświadczenie. Rozsiać wieści, że żywioł polski jest ciemiężony przez braci Czechów a my nie możemy się temu biernie przyglądać. W nocy wjechać na tereny przygraniczne kilkoma przechodzonymi czołgami, co to je mamy z amerykańskiej Urny, przesunąć graniczne słupki parę kilometrów na południe i sprawa załatwiona. Mieszkańcy przygraniczni więcej by się nie skarżyli, bo nie byliby już przygraniczni. Granica oddaliłaby się na bezpieczną odległość od trującej kopalni. Polakom by nie szkodziła, tak jak nie szkodzi do tej pory, a przesiedlonym Czechom nic by już nie pomogło. Pół grosza nie musielibyśmy nikomu oddawać, a w ramach reparacji wojennych moglibyśmy zapłacić Czechom eksportem kapelanów wojskowych na ich zlaicyzowane terytorium. Jeszce by nam podziękowali. Plan jak marzenie, podany na tacy, między schabowym a sałatką, ale nikt nawet nie podziękował, nie mówiąc o prawach autorskich i jakimś skromnym wynagrodzeniu.
W tym samym tonie, kawiarnianej niedorzeczności, który zaprezentowałem powyżej, przyjąłem, tym razem zupełnie prawdziwą informację, że legendarna stępka ze szczecińskiej stoczni, poświęcona rękami Sasina i samego premiera, ma trafić na złom. Pamiętam doskonale, z jaką pompą ogłaszano początek budowy polskiego promu, który miał się stać zaczynem do wznowienia produkcji w szczecińskiej fabryce. Marek Gróbarczyk, ówczesny minister od morza, aż piszczał z zachwytu, jaki to mamy propolski rząd, który ratuje to, co Tusk zgeszefcił Niemcom, bo kiedy Rostok i Hamburg tłukły statki na potęgę, po szczecińskich dokach biegały szczury. I ta stępka, ten prom, jest nasz. Cały świat nie może się nadziwić, a my tym promem otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie, mówimy, to jest nasze, naszymi ręcyma wybudowane i będzie tego więcej. I oni, premier, minister, za to wszystko poręczyli. Kładli łeb pod topór, że na pewno się uda. Doprawdy, nie wiem czy może być bardziej wymowny symbol upadku polityki i polityków niźli to, co stało się w Szczecinie z nieszczęsną stępką. Nie wiem też, choć nie przypuszczam, czy można być dziś w Polsce większym łgarzem i beztalenciem niż ci, którzy swoim zaniechaniem zrobili, to co zrobili; że ich wizjonerski plan nadaje się dziś na złom, jak oni wszyscy. Ociężali umysłowo i fizycznie, rachityczni starcy. Na złom. Tam ich miejsce.