Można powiedzieć, że Rzeszów jest stolicą polskiej prowincji. Radzi sobie lepiej niż reszta regionu i pozostała prowincja. To jedno z niewielu miast, dla których reforma administracyjna z 1999 roku okazała się korzystna. Rzeszów zyskał wtedy szansę na to, by być liderem nowego regionu. No i zaraz potem dostał prezydenta Ferenca.
Można powiedzieć, że w Rzeszowie jak w soczewce skupiły się wszystkie wady i zalety reformy samorządowej wprowadzonej przez rząd Buzka, a wzbogaconej przez SLD o bezpośrednie wybory szefów gmin. Na skutek dominacji prezydenta nad radą miasta (gminy) radnym pozostawało jedynie akceptowanie inicjatyw prezydenckich. To z kolei sprzyjało tworzeniu się wokół prezydenta nieformalnego dworu jako faktycznego ośrodka decyzyjnego w mieście. Im dłużej prezydent sprawował swoją władzę w kolejnych kadencjach, tym bardziej umacniała się rola jego zaplecza, które Ferenc mógł kształtować dosyć swobodnie, niekoniecznie kierując się politycznymi sympatiami jego członków. Obywatelska kontrola nad prezydentem słabła z każdą kadencją, do czego przyczyniała się też słabość partii politycznych. Ich aktywność ograniczała się do rady miasta, której znaczenie sukcesywnie spadało.
Ferenc wykorzystał niemal wszystkie możliwości dostarczane mu przez ustawy samorządowe, fundusze europejskie oraz kapitał, jakim dysponował Rzeszów, głównie, choć nie wyłącznie, z czasów PRL-u. Doświadczenia w administrowaniu i we współpracy z władzami centralnymi Tadeusz Ferenc nabył w poprzedniej epoce. Jako prezes Spółdzielni Mieszkaniowej Nowe Miasto, największej w Rzeszowie i jednej z większych w kraju, nauczył się także funkcjonowania w nowym systemie i poznał problemy mieszkańców.
Trudno powiedzieć, że kierował miastem źle, ale też trudno wskazać, że liczył się poważnie z mieszkańcami. Wiedział, że samorząd, by uzyskiwać środki na inwestycje, nie może być w sporze z rządem, więc podążał za centralną linią polityczną. Najpierw przeszedł z SLD bliżej centrum, startując po raz drugi z własnego komitetu wyborczego i powtarzał to w kolejnych wyborach. Tak dryfując, dotarł aż do Platformy: w 2015 roku opowiedział się po stronie Bronisława Komorowskiego, choć akurat nie wiedział, że obstawia przegranego konia. Wtedy po raz pierwszy zawiódł go polityczny nos. Nieznane są kulisy rezygnacji prezydenta Rzeszowa z udziału w wyborach parlamentarnych w 2019 roku. Listy były już poukładane, a Ferenc miał jedynkę u swojego nowego partnera politycznego, czyli PO. PiS z jednej strony się cieszyło, bo decyzja Ferenca mogła oznaczać chęć zwolnienia fotela prezydenta, z drugiej patrzyło z pewnym niepokojem, czy to aby nie podniesie za bardzo wyników Platformy. Przedstawiciele mieszkańców apelowali do prezydenta miasta o pozostanie na stanowisku. W rezultacie po rozmowie z ówczesnym szefem PO Grzegorzem Schetyną Tadeusz Ferenc zrezygnował z kandydowania. Czy wpłynęło to na wybory? PO utrzymało w Rzeszowie swoje dwa mandaty, ale PiS dwa mandaty straciło, mimo że uzyskało o 6% lepszy wynik niż w 2015 roku. Zjednoczona (tym razem naprawdę) Lewica zsumowała niemal dokładnie swoje wyniki z 2015 roku, co pozwoliło jej przekroczyć próg wyborczy i zdobyć jeden mandat. Przejmując zapewne część wyborców po Kukizie, jeden mandat wywalczył też Grzegorz Braun dla bloku wyborczego KorWiN.
Rezygnacja z kandydowania mogła pomóc prezydentowi w utrzymywaniu lepszych kontaktów z administracją rządową, czego kulminacją być może była wymiana serdeczności między Ferencem a Kaczyńskim po oficjalnym powołaniu prezesa na stanowisko wiceprezesa… Rady Ministrów. Wcześniej Ferenc udzielił poparcia startującemu z ostatniego miejsca listy PiS‑u Marcinowi Warchołowi.
Wskazanie Warchoła jako ewentualnego następcy było jednak niejakim zaskoczeniem. Złośliwi twierdzą, że to niedźwiedzia przysługa dla prawicy, która już nie jest taka zjednoczona. I rzeczywiście wygląda na to, że w przedterminowych wyborach na prezydenta Rzeszowa zmierzy się troje przedstawicieli prawej strony z jednym kandydatem wspieranym przez wszystkie ugrupowania opozycyjne. Matematycznie większe szanse ma Konrad Fijołek, przedstawiciel opozycji, która w samym mieście zebrała w 2019 roku ponad 45 tysięcy głosów, a PiS (tylko) 42 tysiące. (Nie)Zjednoczona Prawica wystawi natomiast prawdopodobnie troje kandydatów: Warchoła z Solidarnej Polski namaszczonego przez Ferenca, Waldemara Kotulę z Porozumienia (Gowina) i Ewę Leniart, oficjalną reprezentantkę PiS‑u, sprawującą urząd wojewody podkarpackiego. Wstępne sondaże potwierdzają niewielką przewagę Fijołka nad każdym z kontrkandydatów. No, ale to wszystko są dane, które zebrano, zanim się okazało, że Rzeszów jest liderem szczepień w Polsce i (bliskiej) zagranicy.
Nawet jeśli faktycznie w statystykach Rzeszowa mieszczą się mieszkańcy sąsiednich gmin, to i tak rzeszowski wynik przebija znacząco średnią dla polskich miast. W sumie nawet bym przyjął argumentację, że z powodu wyborów samorządowych zostaną w trybie pilnym zaszczepieni wszyscy dorośli mieszkańcy miasta. Demokracja ma swoją cenę i przynajmniej ja zgodziłbym się poczekać tydzień czy dwa dłużej na szczepionkę. Tyle że taka decyzja musiałaby być ogłoszona jako część planu walki z koronawirusem. Niektórzy, w tym ja, wątpią, że taki plan w ogóle istnieje. Powiedziałbym raczej, że minister Dworczyk gra w planszówkę i rzuca znaczonymi kostkami. Raz wynik rzutu jest korzystny dla czterdziestolatków – minister ma przypadkiem 45 lat – a raz dla Rzeszowa.
Rzeszowiakom życzę zdrowia i udanych wyborów. A mieszkańcy innych miast mogą przy okazji się zastanowić, czy ich samorządy bardzo różnią się od rzeszowskiego.
A konkordat, tak czy inaczej, należy wypowiedzieć.