8 listopada 2024

loader

Strajk pielęgniarek

Od tygodnia trwa strajk pielęgniarek z warszawskiego Centrum Zdrowia Dziecka. W geście desperacji, po latach walki o lepsze warunki pracy, zaostrzyły one swój protest odchodząc od łóżek pacjentów. Spotkały się za to z potępieniem. Nie brakuje jednak coraz większych wyrazów poparcia dla ich walki.

Decyzję o drastycznym proteście pielęgniarki z CZD podjęły ponad tydzień temu. Działaczki Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, który jest jednym z organizatorów protestu, podkreślają, że walczą o swoje prawa od ponad 10 lat. Bezskutecznie. Co prawda w ubiegłym roku, na krótko przed wyborami parlamentarnymi, udało im się wynegocjować lepsze wynagrodzenia dla swojej grupy zawodowej, ale wciąż w wielu placówkach nie weszły one w życie i dodatkowo owe podwyżki nie zostały włączone do podstawy ich wynagrodzenia.
Od kilku dni trwają rozmowy między działaczkami Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych a kierownictwem CZD. Dotąd nie przyniosły one żadnych rezultatów, choć strona pracodawcy wydaje się iść na ustępstwa. Jednak to, co zaproponowała strajkującym pielęgniarkom, nie jest dla nich satysfakcjonujące. Co więcej, nie jest wykluczone, że na taką samą formę protestu zdecydują się pielęgniarki i położne również z innych placówek. Jeszcze w ubiegłym roku medyczne związki zawodowe rozpoczęły serię sporów zbiorowych w swoich placówkach.

Nieskuteczna walka

Z protestami pielęgniarek i położnych mamy do czynienia od co najmniej 10 lat. Najgłośniejszym z nich było „Białe Miasteczko”, zorganizowane w 2007 r. (za poprzednich rządów PiS) pod Kancelarią Premiera. W trwającym przez kilka miesięcy miasteczku namiotowym pielęgniarki i położne, oraz wspierające ich inne grupy zawodowe i działacze społeczni i polityczni, zwracali uwagę nie tylko na problemy tej grupy zawodowej, ale w ogóle – systemu ochrony zdrowia, który został radykalnie przekształcony na skutek jednej z reform rządu Jerzego Buzka (1997-2001). Już wtedy mówiono o tym, że w polskim systemie ochrony zdrowia wkrótce może zacząć brakować pielęgniarek, właśnie ze względu na niskie zarobki. Już wtedy alarmowano, że coraz mniej osób decyduje się na podjęcie pracy w tym zawodzie a średnia wieku pielęgniarek rośnie. Nałożył się na to narzucony przez Unię Europejską wymóg wyższego wykształcenia, wymaganego od tej grupy zawodowej. Większość pielęgniarek musiała się więc dokształcać na własny koszt, co przy poziomie zarobków niewiele przekraczających płacę minimalną było z ich strony nie lada wysiłkiem. Podołały one jednak temu wyzwaniu, oczekując w związku z tym odpowiedniego wzrostu wynagrodzeń. W przeciwieństwie do lekarzy, nie doczekały się jednak takiej zmiany.
Od tego czasu mieliśmy do czynienia z różnymi formami protestów pielęgniarek i położnych. Były one jednak nieskuteczne, ponieważ dotąd nie zdecydowały się one, w poczuciu odpowiedzialności za pacjentów, na odejście od łóżek. Ich frustrację pogłębiał fakt, że w tym samym czasie innej grupie zawodowej – lekarzom, udało się wywalczyć wielokrotnie wyższe wynagrodzenia. Wykorzystywali oni coroczne negocjacje kontraktów z NFZ, ogłaszając oraz organizując strajki swojego środowiska, dzięki czemu udawało im się wymusić lepsze zarobki – pod groźbą zahamowania pacjentom dostępu do leczenia. Lekarze również bywali z tego powodu piętnowani, zaś były minister spraw wewnętrznych w rządzie PiS, Ludwik Dorn, wręcz zagroził, że w przypadku kolejnego protestu zostaną oni „powołani w kamasze”, czyli zmuszeni do pracy na mocy ustawy, która mobilizuje środowiska medyczne do pracy w warunkach stanu wyjątkowego bądź wojny. Mimo takiej groźby, lekarzom udało się wywalczyć podwyżki wynagrodzeń i obecnie wielu z nich za jeden dyżur zarabia więcej niż pielęgniarka za miesiąc pracy.

Zdesperowane

To właśnie nieskuteczność dotychczasowych zabiegów o poprawę warunków zatrudnienia skłoniła pielęgniarki i położne z CZD do podjęcia bardziej drastycznej formy protestu, czyli odejścia od łóżek pacjentów. Co ważne, ten protest – choć przez wielu potępiany – spotkał się ze zrozumieniem znacznej części społeczeństwa, włącznie z rodzicami dzieci leczonych w Centrum.
Przeciwko protestującym od razu wytoczono duże działa. Przede wszystkim zarzucono im, że zorganizowany przez nie strajk uderza w bezpieczeństwo pacjentów. Odwoływano się jednocześnie do ich poczucia misji oraz służby na rzecz najbardziej potrzebujących i bezbronnych – chorych dzieci. Owe wezwania miały ewidentnie charakter szantażu moralnego, mającego wymusić na protestujących powrót do pracy.
Pielęgniarki w odpowiedzi zwróciły uwagę, że bezpieczeństwo pacjentów jest zagrożone od wielu lat, jednak nie na skutek ich protestu, ale z powodu permanentnych braków w obsadzie personelu. Każdego dnia w CZD brakuje – według szacunków OZZPiP – ok. 70 pielęgniarek, by móc zapewnić odpowiednią opiekę nad chorymi. Przy całkowitej ilości 800 etatów w CZD oznacza to deficyt na poziomie 30-40 proc. To właśnie braki personalne są, w ich ocenie, tym, co najbardziej zagraża bezpieczeństwu pacjentów.
Jeden z internautów-pielęgniarzy, zaangażowanych w protest środowiska informuje: „Na dyżurze powinno być pięć pielęgniarek, są trzy. W takiej sytuacji żadna pielęgniarka nie powinna przyjąć dyżuru. Niedawno na Podkarpaciu okazało się, że jest czterech ginekologów, a powinno być pięciu i lekarze nie są w stanie zapewnić dyżurów. Efekt? Zamknięto oddział. Po prostu” – stwierdza i podkreśla. „To nie jest katastrofa ani wojna. To jest normalna praca, za którą ponosi się odpowiedzialność. Ale w CZD mówi się: trudno, przecież dadzą radę. Bo pacjent, etyka, sumienie… Tylko że w ten sposób ludzie „umierają na szpital”. Na znane powikłania, których można łatwo uniknąć. Ale trzeba mieć dla pacjenta czas. Inaczej coś zostanie pominięte, na coś zabraknie czasu” – przypomina.
Cytowany internauta porównuje tę sytuację z innymi grupami zawodowymi: „Nasuwa się przykład z lotnictwa, gdzie bezpieczeństwo jest najwyższym priorytetem. Jeśli w samolocie mają być np. cztery stewardessy, a jedna nie stawi się na odprawę, firma natychmiast wzywa dyżurującą pod telefonem rezerwową załogę. Prezes linii lotniczej płacze i płaci, za gotowość i taksówkę. Bo inaczej samolot nie odleci.  Podobnie kierowca autokaru albo ciężarówki. Ma tachometr i skrupulatnie pilnuje odpoczynków w trasie, bo inspektorzy nakładają bolesne kary. Dla zysku czasem ktoś oszukuje. I wtedy przez przemęczonych, zasypiających za kierownicą kierowców giną ludzie. O tych, co zginą w katastrofie autokaru, dowiemy się z telewizji. O tych, co umrą, bo kontraktowa pielęgniarka (albo lekarz) przyszła do pracy po nocnym dyżurze w innym szpitalu – z mediów się nie dowiemy” – ocenia.

Nie ściemniajcie

Protestujące przypominają, że organem założycielskim i nadzorczym dla CZD jest ministerstwo zdrowia i to jego przedstawiciele mogą zdecydować o zwiększeniu puli na wynagrodzenia. W przeciwieństwie do samorządów, do których należy większość publicznych placówek medycznych, resort zdrowia nie powinien zasłaniać się brakami w budżecie. Centrum jest zadłużone na ponad 300 mln zł, ale jest to – jak zaznaczają – dług państwowego szpitala wobec państwa.
„Gdy ktoś próbuje zmarginalizować znaczenie pielęgniarki, mówi o „siostrach”, nawiązując do posługujących chorym zakonnic (warto wiedzieć, że większość moich koleżanek ma alergię na tę formę) albo o „personelu pomocniczym”. Pomocniczym dla kogo? Dla administracji? Lekarz i pielęgniarka to „personel zasadniczy”, tak jak szereg innych równie ważnych profesji w interdyscyplinarnym zespole medycznym” – ocenia cytowany pielęgniarz. „Gdy mówi to polityk, można jeszcze wybaczyć. W naszej rzeczywistości polityk rzadko wie, co mówi. Dziennikarz powtarza po politykach. Ale gdy takie słowa padają z ust ministra-lekarza albo dyrektora szpitala, to mam wrażenie, że państwo zatrzymali się na XVIII – wiecznej, feudalnej medycynie. Aha, nowoczesne pielęgniarstwo ma zdecydowanie świecki rodowód” – dodaje, aby wyjaśnić, że jest to praca, za którą należy się godne wynagrodzenie, podobnie jak w przypadku innych zawodów.

Bezpieczeństwo

Jak podkreślają same pielęgniarki z CZD, podjęta przez nie drastyczna forma protestu wynika z ich desperacji i nie przyszło im łatwo o tym zdecydować. Podkreślają, że mimo decyzji o odejściu od łóżek pacjentów, dbają one o bezpieczeństwo pacjentów w tych sytuacjach, gdzie może dojść do zagrożenia ich życia, m.in. na intensywnej terapii czy patologii noworodka. Na pozostałych oddziałach dyżuruje minimalna obsada – 2-3 pielęgniarki. Są też oburzone doniesieniami mediów o tym, że ich protest rzekomo zagraża życiu i zdrowiu małych pacjentów, np. przez ograniczenie dostępu do badań, do czego – jak zaznaczają – potrzebni są inni specjaliści, którzy akurat nie strajkują. I cierpliwie powtarzają, że owo bezpieczeństwo jest zagrożone przede wszystkim z powodu niewystarczającej liczby personelu – tak w CZD, jak i w innych placówkach. „Pielęgniarki nie chcą mówić czekającemu cierpiącemu dziecku i słusznie zniecierpliwionemu rodzicowi „zaraz” ani „proszę poczekać”. Bo to codziennie bije w pacjentów, tych najmłodszych” – podsumowuje pielęgniarz.
Tymczasem część obowiązków strajkujących pielęgniarek z CZD wzięli na siebie lekarze. Już po pierwszym dniu nowej organizacji pracy stwierdzili, że bez pomocy pielęgniarek nie dają sobie rady.

trybuna.info

Poprzedni

W Tokio grają coraz lepiej

Następny

PiS na wodę