Jeżeli dzisiaj coś jest dzisiaj heroizmem na prawicy to zaprzeczanie temu, że klaps wymierzony dziecku jest przemocą.
W najnowszym „Do Rzeczy” redaktor Łukasz Warzecha reklamuje swój tekst pt. „Klaps z ideologią” jako „mocny”. Rzeczywiście należy odnotować i nagrodzić medalem z kapusty jego 4-stronicowe zaangażowanie (godne większej sprawy) w tłumaczenie, że klaps jest ostatnim bastionem tradycyjnej rodziny, na którą zasadzają się libertyn Michalak z kolegami z lewicy.
W zasadzie spodziewałam się po redaktorze „Do Rzeczy” większej inwencji, wydając 4,99 za elektroniczne wydanie prorządowej w 90 procentach tuby. Tymczasem zostałam uraczona zestawem wyświechtanych, lecz oburzających (przez autentyczny ogień, z którymi autor je wygłaszał) stwierdzeń. Otóż okazuje się, że ban na klapsa to epidemia, którą przynieśli do nas lewicowy Skandynawowie, których rodziny znajdują się teraz w rozsypce (nie bardziej niż wszystkie inne rodziny we wszystkich krajach Starego Kontynentu), mają więc za swoje lewaki jedne. Bo przecież zapisu o klapsie nie znają w Stanach Zjednoczonych – a to jak wiadomo wyznacznik wszystkiego, co cywilizowane.
Prócz tego następowało nieśmiertelne „nie da się wyeliminować rozwiązań siłowych…”, bo przecież mocne uchwycenie czy wyniesienie histeryzującego dziecka wbrew jego woli ze sklepu czy restauracji, jak również chwycenie za malutką rączkę, aby uchronić przed rozjechaniem przez pędzący przez jezdnię samochód. Redaktor dwoi się i troi, aby udowodnić, że zakaz klapsa jest pokłosiem lewackiego spisku, wykwitem poprawnych politycznie umysłów, co chciałyby skatalogować rzeczywistość łącznie z odruchami gastrycznymi.
„To zamach na zdrowy rozsądek!” – piekli się redaktor Warzecha. I zadaje kłam wszystkim pseudoprzypuszczeniom pseudospecjalistów: co, pewnie wam się wydaje, że za klapsem opowiadają się wszyscy, których w dzieciństwie niemożebnie lano?!
Sęk w tym, że nie. Za klapsem zwykle opowiadają się ci, którzy dostali w tyłek albo po głowie na tyle często, żeby to pamiętać, a na tyle rzadko, że dzięki losowi nie zdążyła się w nich zrodzić żadna trauma. Czy wyszli na ludzi? Najpewniej tak. Zupełnie bystrych w dodatku, bo dostrzegają, że siła jest cennym i skutecznym argumentem, zwłaszcza kiedy ma się przewagę – i nie życzą sobie na własne życzenie, w celu wyłącznie dmuchania na zimne, z takiej cennej karty w talii rezygnować. Tylko że dziś (niespodzianka!) teoretycy wychowania odchodzą już od prymitywnej tresury.
Nie chodzi o proste czynienie życia małych ludzi kompletnie bezstresowym. Wiadomo, że dzieci buntują się przed wszystkim, co nieprzyjemnie się kojarzy, łącznie z jedzeniem na obiad gotowanej marchewki zamiast lodów z bitą śmietaną. Stresującym jest również konieczność brania odpowiedzialności za własne wybory. Jeżeli nie wywrócisz ubrań na lewą stronę, twoja matka ma prawo ich nie uprać, tak jak wcześniej zapowiadała. Jeżeli wpakujesz się w długi, twoi rodzice mają prawo odmówić wyciągnięcia cię z nich za uszy. To jednak co innego – to sytuacja dyskomfortu, która służy poprawie jakości życia. Klaps natomiast bardziej niż zapobiegać złym wyborom – otwiera pole do nadużyć, musztry, podbudowywania ego rodzica przez delektowanie się sytuacją podległości.
Różnicę między klapsem a biciem wbrew temu, co sugeruje redaktor Warzecha, widzi każdy. Tylko niektórzy nie chcą stwarzać precedensu. „Rodzic nie jest zagrożeniem” – oburza się autor. Kiedyś jednak myślano, że czarnoskóry człowiek albo kobieta nie powinni mieć praw wyborczych, albo zgoła, że ich mózgi pracują w odmienny sposób. Świat, który sobie stworzyliśmy i do którego przywiązany jest autor – konserwatywny świat tradycji, nie jest najdoskonalszym ze światów. To myśl trudna do przyjęcia, jednak do przyjęcia możliwa. Bo rodzic bywa zagrożeniem, homoseksualizm to nie choroba, podchmielone dowcipasy o Żydach są rasistowskie, a niechciane podteksty seksualne są molestowaniem.
No i wreszcie wisienka na torcie: „nie ma przemocy w rodzinie, jest przemoc domowa”! O co chodzi w tym wywodzie? Cóż, o typowe „a u was biją Murzynów”. Znaczy: biją nie tylko mężowie, co przysięgali przed Bogiem w kościele pod wezwaniem wiecznej dziewicy, ale i konkubenci. No i cóż? Nikt nie wprowadza rozróżnienia na klapsa świętego i świeckiego, małżeńskiego i na kocią łapę. U nas też biją Murzynów. Istotnie, bardzo źle to o nas świadczy.