Jarek Ważny
Dobry rząd i polityk w tym rządzie, to taki, który stara się słuchać głosu ludu i umiejętnie odczytuje nastroje społeczne. W Polsce od lat mamy pod tym względem kompletne harcerstwo. A rząd Morawieckiego to już nawet nie harcerstwo, co raczej zastęp zuchowy.
Przebywam aktualnie na wschodzie Polski. Do granicy z Ukrainą jest stąd niecałe 40 kilometrów. Ludzie tu uczynni choć zawzięci, jak to ludzie ze wsi, bo głównie tacy tu mieszkają. W miastach też, bo niby skąd się w nich wzięli po wojnie. Miejscowi doskonale znają Ukraińców. Od lat wspólnie z nimi handlowali, jeździli do Lwowa po tanią wódkę, benzynę, fajki, a szkoły wysyłały dziatwę do opery i na spektakle. Bliżej stąd o połowę do Lwowa niźli do Lublina, a że to najbiedniejszy region naszej umiłowanej ojczyzny, naród nauczył się żyć z tych marnych groszy, które państwo płaci mu w socjalu wszelkiej maści, najlepiej jak potrafi. M.in. dzięki bliskości ukraińskiej granicy, która dla naszych i tamtych stanowiła przez lata źródło dochodu dla niejednego, domowego budżetu. Może właśnie dlatego PiS w każdych wyborach dostaje tu bardzo dużo głosów, a Duda wygrywa w cuglach każdą turę elekcji. Bo nie przeszkadzali, jak dotąd, taplać się narodowi w polskiej biedzie, wspartej co nie bądź kontrabandą. Teraz jednak sytuacja diametralnie się zmieniła.
Granica stoi. Nikt niczym nie handluje i przemyca na mniejszą skale, bo strach jechać na szmugiel, kiedy na Lwów spadają ruskie rakiety. Nie dziwota zatem, że biedny, wschodni naród zaczyna szemrać. Między sobą. Ale co nie bądź wydostaje się też poza uszy najbardziej zaufanych.
Naród widzi, że Ukraińców przybywa. I że należy im pomóc. No i pomaga, jak umie. W większości miast i miasteczek województwa lubelskiego, zwłaszcza tych w strefie przygranicznej, działają punkty recepcyjne. Na początku zmontowane przez ludzi dobrej woli, którzy za własne pieniądze stawiali namioty i parzyli herbatę. Działały Koła Gospodyń Wiejskich, sołectwa. Z czasem, gdy w pomoc dla uchodźców wkroczyło Państwo, miejscowi zostali odsunięci do prac podstawowych. Ludziska powiadają, że na jednym z przejść z Ukrainą, całą aprowizację przejęła firma z Warszawy, która dostarcza catering. Ponoć wygrała kontrakt na kilka milionów złotych, a żarcie, które dowozi, nie nadaje się nawet dla kota. Powiadają też ludzie, że jedna Ukrainka, która czekała na przeszczep nogi, nie chciała, żeby kroili ją u nas, bo nasza służba zdrowia, zdaniem Ukraińców, jest gorsza niż ich. I że kobita postawiła na swoi, i że przyleciał po nią helikopter wojskowy, który zawiózł ją na operację do Włoch, bo tak sobie zażyczyła. Mówią też życzliwi, że ukraińskie dzieci przyjmują do przedszkoli i żłobków poza kolejnością, a nasze w tym czasie odsyłane są z kwitkiem. Że na wyższych uczelniach dają etaty ukraińskim profesorom, a nasza kadra jest pomijana przy awansach. Słyszeliście już podobne historie? Idę o zakład, że każdy słyszał co najmniej jedną. Na wschodzie słyszy się ich całą masę. Coraz częściej. Coraz głośniej. I coraz większa frustracja narasta w narodzie. A frustracja, jak wiemy, rodzi agresję.
Te głosy ze wschodu nie są odosobnione. Plotka bowiem rozprzestrzenia się jak covid. Niekontrolowanie. Tylko czekać, jak usłyszymy o tym, że wzrasta u nas zachorowalność na HIV, bo Ukraina ma największy odsetek zakażonych w Europie, co akurat jest prawdą. Że wraca przez Ukraińców koronawirus, bo ci nie chcą się szczepić. Akurat na wschodzie, tym ludzie zbytnio się nie przejmują, bo i bez wojny Putina wyszczepienie było tu na niskim poziomie. Chłop swoje wie i basta. Możemy oczywiście to ignorować i wszystkich plotkoaktywnych Polaków mieszać w jednym worze z szurami, płaskoziemcami i Konfederacją. Mam jednak wrażenie, że to, z czym mamy teraz do czynienia jest czymś więcej; czymś o wiele niebezpieczniejszym.
Dobry polityk i dobry rząd słyszałby te głosy. Sondowałby nastroje, które zaczynają już z lekka buzować, jak rosół pod pokrywką. Nasz rząd jednak nic sobie z tego nie robi. Trudno żeby było inaczej, kiedy polityk pisowski nie słucha, jeno potakuje. Macie rację dobrzy ludzie, no ale sam Pan Jezus kazał pomagać, a lud u was przecież zbożny i wierzący. I na tym się kończy. Żaden Morawiecki, żaden Duda czy Kaczyński nie myślą nawet o tym, żeby wyjść przed kamery z orędziem i powiedzieć: „Rzeczywiście, może się tak zdarzyć, że Ukrainiec dostanie rentę, a Polak nie; że ukraińskie dziecko dostanie miejsce w żłobku kosztem polskiego. Ale zastanówcie się: czy kiedy komuś świszczą nad głową kule i bomby spadają na dom, nie powinno być nas stać, żeby pomóc mu w pierwszej kolejności? Jesteśmy biednym krajem, dajemy z tego, co mamy, i może się tak zdarzyć, że nie nastarcza dla wszystkich, ale chyba czujecie, że jest różnica między wojną a pokojem, do którego my wciąż mamy prawo, a im zostało tylko życie”. Mógłby powiedzieć na przykład tak. Stonować odrobinę rumor i szemranie, żeby z czasem plotka nie rozeszła się po kraju, a ta wielka pomoc, którą cały świat dostrzega, nie stała się naszą, własną karykaturą. Mógłby.