6 listopada 2024

loader

Tak patrzę, tak słucham i tak sobie myślę…

motofakty.pl

Maleńki, dwuletni chłopczyk wtulony w strażaka… Nie wie, nie rozumie jeszcze, że przed chwilą pijane bydlę, które wsiadło do samochodu, doprowadziło do zderzenie i zabiło mu rodziców. Malec cudem przeżył. Jeszcze nie wie, że już nigdy nie przytuli go mama. Nie rozumie, że tata nie będzie nosił go na barana, grał z nim w piłkę…

Słucham komentarzy. Wiceminister sprawiedliwości Warchoł, wczorajszy „apolityczny” kandydat na prezydenta Rzeszowa „zwrócił się” do prokuratora generalnego, trzeba trafu swojego szefa i pewnie kolegi o „nadzór i surowe potraktowanie sprawcy”. No i żeby wspomóc sieroty z „Funduszu Sprawiedliwości” – tego samego, z którego podczas swej „apolitycznej” kampanii wyborczej fundował ochotniczym strażom wozy strażackie, żeby zachowali go we wdzięcznej pamięci przy urnie wyborczej … Cisną się na usta najgorsze słowa. Ci bezwstydni, cyniczni faceci gotowi są podpiąć się nawet pod osierocone dziecko byle tylko zaistnieć. Co to w ogóle znaczy, że on „się zwrócił”? Czy w tych prokuraturach zatrudniają już takich matołów, że jak się ich nie przypilnuje, to sami do niczego nie są zdolni? Że jak się ich się nie trzyma za rękę, to sami nie będą wiedzieli, co w takim przypadku robić? Czy Warchoł w ogóle myśli? Czy rozumie pojęcie wstydu? Czy jest w stanie pojąć, co ta jego „interwencja” znaczy dla obrazu wymiaru sprawiedliwości? Czy on w ogóle wierzy w wymiar sprawiedliwości, który sam współtworzy i którym współkieruje?
Warchoł, to jednak tylko wycinek problemu, który kryje się pod pojęciem „bezpieczeństwo ruchu drogowego”, można powiedzieć polityczno-patologiczna narośl.

Historia motoryzacji, to od początku historia współistnienia pojazdu i człowieka na drodze. Bezpieczeństwo człowieka stanowiło punkt odniesienia już pierwszych przepisów drogowych, wprowadzonych w Anglii w drugiej połowie XIX wieku. „Red Flag Act”, czyli „Ustawa Czerwonej Flagi” nakazywała, żeby przed parowym omnibusem kroczył człowiek wyposażony w ową czerwoną flagę i ostrzegał wszystkich dookoła, że pojazd się zbliża. Od początki więc oba żywioły – człowiek i maszyna – toczyli ze sobą bój śmiertelny. Samochód – cudowny wynalazek dający poczucie swobody i wolności raz był spełnieniem marzeń, innym razem – często w tych samych rękach – stawał się narzędziem kompensującym kompleksy, używanym do pokazania swej siły, wyższości i ogólnie „lepszości” od innych uczestników ruchu drogowego. Od początku to jak jego właściciel się nim posługuje, jakim jest kierowcą, jak odnosi się do innych kierowców, do przepisów ruch drogowego, było znakiem kulturowym nie tylko kierowcy, ale całej społeczności, którą on reprezentował. Bezpieczeństwo na drogach bowiem, to nie tylko przepisy, to także w pewnym sensie wypadkowa ogólnego poziomu kultury społeczeństwa. Ludzie intelektualnie ubodzy, czy wręcz prymitywni, choćby byli wyposażeni w najnowocześniejsze samochody, prymitywnymi pozostaną – nie utworzą drogi życia na autostradzie „bo nie”, prędzej dadzą w ryja niż przepuszczą przed siebie na drodze do autostradowej bramki. No i zawsze gotowi są nachlać się, albo nachlać i naćpać przed jazdą. W miarę rozwoju motoryzacji te nawyki na szczęście ustępują – w Polsce bardzo powoli.

Gdy w 1975 roku razem z kolegami organizowałem Radio Kierowców, masowa motoryzacja dopiero u nas ruszała. Wyobraźnię Polaków zaprzątał mały Fiat. Problemem były rdzewiejące odblaski reflektorów, słabe akumulatory, brak części zamiennych, przemysł oponiarski dopiero się rozkręcał, pojawiały się pierwsze nowoczesne jak na tamte czasy stacje obsługi Polmozbytu. Samochodów mieliśmy ok. 3 mln, „gierkówka” była jeszcze w budowie, „Trasa Łazienkowska” oddana dopiero co, autostrad było parę kilometrów – poniemieckich. Dominowały drogi wąskie, dwupasmowe, z jednopoziomowymi skrzyżowaniami, bez separacji ruchu pieszego i samochodowego, dostępne dla wozów konnych i traktorów. W wypadkach drogowych ginęło wtedy ok 5,5 tys, osób rocznie. Małe miasteczko.

Dzięki Unii mamy dziś w Polsce prawie 4300 km. dróg ekspresowych i autostrad, wielopoziomowe skrzyżowania, obwodnice miast. Samych tylko samochodów osobowych jeździ po nich 25 mln. Do tego ok. 3,5 mln. ciężarówek i ok. 1,6 mln. motocykli. W 2020 roku w wyniku wypadków drogowych zginęło w Polsce 2491 osób, rannych było 26463 osób.
Jest postęp? Jest! … Ale jeden z najskromniejszych w Europie. Unijne statystyki są wyprane z emocji, zimne, beznamiętne. Na każdy milion mieszkańców w Polsce przypada 65 śmiertelnych wypadków drogowych. Gorzej jest tylko w Rumunii (85 osób na milion mieszkańców), na Łotwie (74 osoby) i w Bułgarii (67 osób). W pozostałych 23 krajach Unii ofiar jest mniej, często znacznie mniej. W Norwegii i Szwecji w wypadkach drogowych ginie 18 osób na każdy milion mieszkańców, w Szwajcarii 26.
Gdy mówimy o bezpieczeństwie ruchu drogowego musimy pamiętać i żelaznej zasadzie – decydują o nim w jednakowym stopniu pojazd, droga i człowiek. Przez pół wieku przemysł motoryzacyjny rozwinął się fantastycznie. Poruszmy się samochodami wyposażonymi fabrycznie w najlepsze dostępne systemy bezpieczeństwa. Drogi – piękne, wydzielone, dobrze wyprofilowane, z wielopoziomowymi skrzyżowaniami, coraz częściej z obwodnicami pozwalającymi omijać zatłoczone miasta. Tylko trzeci czynnik jakby stanął w miejscu. Często, bardzo często człowiek sprawia wrażenie, jakby ciągle nie dorósł do nowoczesnej motoryzacji. Modnie ubrany, z super komórką w kieszeni, w nowoczesnym Audi, Hondzie czy Toyocie, zachowuje się jak Borat w Nowym Jorku. Nie pomaga perswazja, rażący przykłady, akcje społeczne. To może niech wkroczy wreszcie prawo! Nie pan Warchoł, który upomni się o surową karę dla jednego pijaka. Kierowca, który pod Stalową Wolą zabił rodziców małego chłopca powinien być z urzędu traktowany jak morderca świadomy swego czynu. Przecież wiedział, że nie wolno prowadzić po pijanemu, wiedział, że nie można przekraczać dozwolonej prędkości, wyprzedzać w miejscu niedozwolonym, wiedział, czym to grozi. Mimo to zrobił to wszystko. Po wytrzeźwieniu, niczym stary więzienny „charakterniak” nie przyznał się do winy i odmówił zeznań…

Za kilka miesięcy pokażą go w telewizji – pochyli głowę, a potem – pouczony przez adwokata – wymamroce, że przeprasza, że nie chciał i że jest mu przykro. Sąd, popędzany ostrogą przez ministerstwo sprawiedliwości, wymierzy mu najsurowszy wyrok – 12 lat więzienia.

Dosyć tego cyrku! Za dwanaście lat zapłakany chłopczyk, który ocalał z rąk drogowego mordercy będzie miał 15 lat. Będzie znał tylko dziadków i swoich braci. I będzie mógł sam trafić na grób swoich rodziców, ale ich znał będzie tylko ze zdjęć i opowiadań …

Kilka tygodni temu świat obiegła wiadomość z sądu na Florydzie. Sądzony był 21-letni Cameron Herrin za to, że ścigając się na ulicach Tampy doprowadził do poważnego wypadku. Dwa dni wcześniej dostał od rodziców sportowy samochód jako nagrodę za dyplom. Pędził po mieście z prędkością 160 km. na godz. Potrącił 24-latnią mamę z roczną córeczką w wózku. Obie zginęły na miejscu. Sąd nie dzielił włosa na czworo, nie kładł na jednej szali życia matki i córki, a na drugiej młodego wieku i życia Camerona Harrina – potraktował go jak mordercę i skazał na 23 lata więzienia! Gdy wyjdzie będzie miał 44 lata. Jeśli morderca spod Stalowej Woli dostanie najwyższy możliwy wymiar kary, to wyjdzie po 12 latach. Będzie miał lat 49. Chyba, że będzie się dobrze sprawował, to może wyjdzie wcześniej.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Historyk i świadek historii

Następny

Praworządność jest nieodwoływalna

Zostaw komentarz