W programie PiS była reforma wymiaru sprawiedliwości. My dotrzymujemy słowa i te sprawy realizujemy – powiedział Jarosław Kaczyński, a Adam Michnik ostatnio pytał: „Jaka jest tajemnica tego zaniku pamięci, że tak wielu z nas pozwala na to, by Polska od ćwierćwiecza wolna i demokratyczna, choć pełna wad, przerabiana była na kraj coraz bardziej podobny do Rosji Putina?”
Pierwszy świadome kłamie, bo nie o taką reformę sądów wszystkim odpowiedzialnym obywatelom chodziło, drugi natomiast zadaje zdziwiony pytanie, na które sam sobie od dawna powinien odpowiedzieć.
Wszystko rozpoczęło się 3 lipca 1989 roku, gdy właśnie Michnik opublikował artykuł „Wasz prezydent, nasz premier”. Tak więc już wtedy podzielił Polaków, co jakiś czas później zaowocowało słowami Kaczyńskiego o „gorszym sorcie” i „tych, co stoją tam, gdzie ZOMO stało”. Po zawiązaniu parlamentarnej koalicji Solidarność-ZSL-SD, premier Tadeusz Mazowiecki, podkreślając, że przychodzi jako człowiek „Solidarności”, zapewniał: „Pragniemy godnie żyć w suwerennym, demokratycznym i praworządnym państwie, które wszyscy – bez względu na światopogląd, ideowe i polityczne zróżnicowanie mogliby uważać za państwo własne… Trzeba przywrócić w Polsce mechanizmy normalnego życia politycznego…Zasadę walki, która prędzej czy później prowadzi do wyeliminowania przeciwnika, musi zastąpić zasada partnerstwa…Chcę być premierem rządu wszystkich Polaków, niezależnie od ich poglądów i przekonań, które nie mogą być kryterium podziału obywateli na kategorie”.
Te bardzo ważne i odpowiedzialne słowa niezwykle szybko stały się pustymi w świetle poczynań obozu solidarnościowego, i samego rządu także, utrwalane przez dwadzieścia lat przez kolejne postsolidarnościowe partie, i takowe rządy. Opluwanie i kłamstwa na temat Polski Ludowej oraz ludzi i wydarzeń związanych z tamtymi czasami, stygmatyzacja słowem komuchy, a w najlepszym razie postkomuniści, ekonomiczne reformy Balcerowicza przywracające „po cichu” kapitalistyczne stosunki w kraju, likwidacja RSW spec ustawą, nazywaną słusznie „bolszewicką” – uchwaloną wbrew obowiązującym przepisom prawa – podobno w państwie prawa, wprowadzenie religii do szkół na mocy instrukcji Ministra Edukacji Narodowej z pomięciem obowiązujących procedur, likwidacja PGR-ów i zakładów przemysłowych i wyrzucenie na bruk setek tysięcy ludzi, a z powodów politycznych setek dziennikarzy, przy którym to akcie tzw. weryfikacja dziennikarzy na początku stanu wojennego wygląda jak dziecinna igraszka – to były zaledwie początki.
Zwycięzca bierze wszystko!
Potem stało się to już normą, którą wspierać zaczęła hierarchia Kościoła zapatrzona w szanse na rozszerzenie swych wpływów i dochodów, Instytut Pamięci Narodowej z nową właściwą interpretacją historii, żołnierze wyklęci w roli świętych obrońców niepodległości, podsycana na wszystkie strony rusofobia i nieograniczone przekonanie o spełnieniu się w Polsce „American Dream”. A obok awantury i polityczne kłótnie, okraszone licznymi finansowymi aferami, uległość i brak odwagi w przeciwstawieniu się obowiązującej politycznej poprawności przez tzw. autorytety, których stać było najwyżej na milczenie, podobnie jak tak zwanych wolnych mediów, niemy protest jednych młodych otwartych na wartości i styl życia Zachodu, drugich ucieczka w skrajne poszukiwania, a wreszcie trzecich, jeśli nie do innych krajów to na wewnętrzną emigrację.
Poza postsolidarnościowymi partiami ma tu też „zasługi” polska lewica, acz głównie dzięki zlekceważeniu swoich pryncypialnych kanonów i wartości oraz powinności w stosunku do społecznych oczekiwań. I nie pomogło jej nawet podpisanie przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego aktu przystąpienia Polski do Traktatu Północnoatlantyckiego, jak również owocnie zakończone starania premiera Leszka Milera o wstąpienie naszego kraju do Unii Europejskiej. Lewica, w odróżnieniu od pozostałych sił politycznych państwa nie psuła, natomiast dokonała – ku stracie wszystkich – aktu parlamentarnego samounicestwienia.
I to wszystko, i jeszcze bardzo wiele, działo się przed ostatnim przejęciem władzy przez PiS.
W kraju w tym okresie miał miejsce niezwykle ważny proces, gdy w zbiorowości obywateli z utrwalonymi wartościami, normami, zwyczajami, światopoglądem, tradycjami i autorytetami, okazało się, że licząca się ich część, traci swój sens wobec zupełnie innych, nowych, stanowiących ich zaprzeczenie, że to co było prawdą już nią nie jest, zasługujący na szacunek zostają potępieni, liczni bohaterowie – także Sierpnia 1980 – okazują się zdrajcami, czarne jest białym i na odwrót, głoszący szczytne hasła szarlatanami. A jednocześnie pojawia się wartość wszechogarniająca i określająca całe życie, to fizyczne ale i duchowe również, jakim jest pieniądz – stary, a w Polsce odnowiony bóg – panujący nad wszystkim.
W wymiarze zachowań powszechnych, doświadczonych dotychczasowymi wydarzeniami, ideologiami i rządami, w trwającej obawie, a w najlepszym wypadku, w zobojętnieniu i biernej postawie wyjaśniać należy „tajemnicę zaniku pamięci” o którą upomina się Michnik.
Zwycięzca – tym razem PiS – przecież wszystko może.
Słuszny i godny poparcia apel Zespołu „Gazety Wyborczej” o udział w protestach przeciw PiS-owskiemu zawłaszczeniu sądownictwa jest w istocie, czego piszący nie wzięli pod uwagę, żądaniem trwałego opuszczenia polskiej sceny politycznej przez wszystkie skompromitowane elity postsolidarnościowe.
Tytułowe słowa tego tekstu wygłosił biskup Kozioł w ostatnim odcinku wyśmienitego serialu „Ranczo”. Życie dopisało ciąg dalszy: aktor Cezary Żak (i wójt, i biskup) – gwiazdor „Rancza” – w mocnych słowach skomentował na Facebooku zarzuty, jakie usłyszał scenarzysta serialu Jerzy Niemczuk po 87. miesięcznicy smoleńskiej: „Ludzie. Do czego to dochodzi? Paranoja”.