17 maja 2024

loader

Trupiarnia polska

Uwagi po miesiączce

Coś ostatnio cicho o ekshumacjach smoleńskich. Niewykluczone, że dokonywane są nadal, ale na razie straciły walor – nomen omen – świeżego newsa. Nawet postulat rodzenia za wszelką cenę zniknął z pierwszego szeregu priorytetów reżymu. Innymi słowy, PiS-owskie hasło: „Rodzić trupy i wykopywać trupy” ustąpiło przekazowi bieżącemu: „Bij wroga”.

Ciszej nad tymi trumnami

Jeszcze rok temu karzeł oświadczył, że jednak by chciał, by rodziły się też płody chore, zdeformowane, a nawet martwe. W ową trupią aurę wpisał się fragment listu Marii Janion do ubiegłorocznego Kongresu Kultury: „Naród, który nie umie istnieć bez cierpienia musi sam je sobie zadawać. Stąd płyną szokujące sadystyczne fantazje o zmuszaniu kobiet do rodzenia półmartwych dzieci, stąd rycie w grobach ofiar katastrofy lotniczej, zamach na zabytki przyrody, nawet uparte kultywowanie energetyki węglowej, zasnuwającej miasta dymem i grożącej zapaścią cywilizacyjną”. Pointę do tej upiornej wizji dopisała w „Wysokich Obcasach” Karolina Sulej: „W takim wyobrażeniu Polska to cmentarzysko zasnute smogiem, gdzie cierpiące kobiety rodzą posłusznie dzieci swoim mężczyznom czczącym zmarłych bohaterów, fantazjującym o przelewaniu krwi i oddawaniu życia za ojczyznę”. Tym razem jednak, po drugim „Czarnym Proteście” Kaczor nie podjął trupiego tematu. Od miesięcy zwrócił się ku życiu, bo to ono niesie główne wyzwania, a poza tym kolubryna smoleńska Macierewicza nie tylko nie wypaliła, ale nawet lont się nie tli.

Będzie i trupiarnia

Ale spokojnie. PiS rozprawi się z żywymi i wróci do nieboszczyków. Wczoraj była kolejna miesiączka smoleńska, a poza tym idą Zaduszki.
Polski fenomen swoistego kultu śmierci, owa kulturowa nekrofilia, to tradycja już stara, a jedną z jej głównych metafor są 1-2 listopadowe cmentarne obchody przez lud ochrzczone świętem zmarłych. Nie samo istnienie tego fenomenu jest jednak szokujące, bo dziwactw w świecie jest wiele, nie tylko w Polsce. Osobliwym jest fakt, że stał się ten fenomen, jakby w laboratoryjnym stężeniu, składnikiem dyskursu publicznego i jednym z głównych fundamentów ideologii obecnego obozu rządzącego oraz to, że coś takiego mogło się stać w XXI wieku. Był czas, że po XXI wieku spodziewaliśmy wyciągnięcia racjonalnych wniosków z okropnych doświadczeń zwłaszcza wieku XX. Nadzieje te generalnie zostały raczej zawiedzione, ale wydaje się, że akurat przypadek polski z ostatnich lat i z chwili bieżącej należy, według miar europejskich, do najbardziej jaskrawych. Polacy, wybitnie chłonni na tworzone za granicą gadżety, są – generalnie – narodem w stopniu radykalnym zamkniętym na zewnętrzne, racjonalne idee intelektualne w najrozmaitszych sferach, z polityką i sferą obyczajowo-światopoglądową na czele. Opisywał to z goryczą Stanisław Brzozowski przeciwstawiając potężną pracę myśli zachodnioeuropejskiej polskiemu nawykowi niemyślenia, beztroski („jakoś to będzie”) i kultywowania życia mentalnie „zdziecinniałego”, opartego głównie na odruchach sentymentalnych. To paradoksalne zważywszy, że Polacy są narodem nomadów, emigrantów i podróżników, ba, nie od dziś są czempionem w tej dziedzinie. Na idee zewnętrzne – w ogólności – są jednak na ogół impregnowani. Wystarczy wybrać się w niedzielę, w czasie mszy, pod katolicki kościół polski w Paryżu przy rue Saint-Honoré by w tej stolicy ateizmu i kosmopolityzmu poczuć się jak w polskiej parafii na Podkarpaciu, gdzie zbierają się pospołu inteligenci, robotnicy, chłopi, kombinatorzy, złodziejaszkowi, pijacy, głównie przy tym wąsaci Janusze. Wszyscy dla wysłuchania (jednym uchem) kazania księdza proboszcza, jak czasów za księdza Kitowicza.
A czy można by jednak żyć inaczej, mądrzej? I czegoś nauczyć się od innych, nie trwać tylko w polskiej megalomanii pomieszanej z kompleksem niższości?

Modus francuski

No właśnie, skoro o Paryżu mowa. Na antypodach przypadku polskiego jest kulturowy duch i modus konstytuujący europejskich obywateli Republiki Francuskiej. Różnicę tę zilustruję konkretnym przykładem. W Warszawie działa od kilkunastu lat Muzeum Powstania Warszawskiego. To nie tylko kuriozalne muzeum klęski i krwawej hekatomby polskiej. To także muzeum wydarzenia w Polsce wprawdzie otoczonego oficjalnym i nieoficjalnym kultem, ale o zdecydowanie nie tak znaczącej randze w hierarchii ważności wydarzeń w historii Europy w XX wieku. W Gdańsku z kolei, na terenie byłej Stoczni, działa Europejskie Centrum „Solidarności”. Ufundowane zostało na wydarzeniu w skali historii Polski, nie tylko XX wieku, epokowym, ale o znaczeniu w skali historii Europy znacznie skromniejszym. Po katastrofie smoleńskiej zapanował w Polsce paroksyzm wyrażający się organizowaniem tzw. „miesiączek” pod Pałacem Prezydenckim oraz projektowaniem z myślą o centrum stolicy kraju aż dwóch okazałych pomników ofiar tego zdarzenia. A teraz spójrzmy na casus francuski. Epokowe na skalę nie tylko Francji, ale także Europy i świata oraz na skalę summy ich dziejów wydarzenie, jakim była Wielka Rewolucja Francuska nie została upamiętniona nie tylko jakimś monumentalnym pomnikiem w Paryżu, ale także specjalnym muzeum. Owszem w Muzeum Historii Paryża w pałacu Carnavalet jest kilka skromnych salek poświęconych dziejom Rewolucji, a w odległym o kilkaset kilometrów od stolicy prowincjonalnym Vizille jest skromne, małogabarytowe Muzeum tegoż wydarzenia. Jednak w porównaniu z megalomańskim rozmachem obu wspomnianych wyżej instytucji, placówka w Vizille to liliput. Oczywiście Rewolucja jest obecna w świadomości wielu Francuzów i we francuskiej tradycji, ale nie w formie histerycznego kultu, lecz jako składnik racjonalnej pamięci. 15 listopada 2015 roku blisko sto czterdzieści osób zginęło w Paryżu od kul islamskich terrorystów. Dopiero rok później, nie w rezultacie histerycznej presji, lecz w zwykłym poczuciu moralnej powinności, w spokojnej atmosferze i bez martyrologicznego napuszenia, prezydent Francji w towarzystwie pani mer Paryża odsłonił dwie skromne tablice upamiętniające ofiary masakry. Wyobraźmy sobie, co działoby się w Polsce, gdyby coś podobnego stało się w Warszawie. Zapanowałby żałobny paroksyzm, w każdym powiecie i przysiółku upamiętniano by ofiary, dziesiątkom ulic, placów i rond nadawano by ich imiona, a w centrum stolicy powstałby wielkogabarytowy pomnik Rozstrzelanych Polaków.

Pamięć zamiast obsesji

Do jakiego wniosku zmierzam? A to do takiego, że podczas gdy w Polsce dominuje chora kultura przesadnego rozpamiętywania cierpień, kultu nieboszczyków (nie mylić godną szacunku z pamięcią o bliskich i drogich zmarłych osobach, co sam uprawiam), kultura martyrologicznego szantażu psychicznego, przypadek Francji pokazuje, że także mając krwawą i dramatyczną (nie tylko Wielka Rewolucja, także krwawa hekatomba ponad miliona młodych Francuzów w latach 1914-1918) historię można do niej podchodzić mimo wszystko racjonalnie, bez histerii, a żyć normalnie, bez ekshumacji, „miesiączek” (krew) i nakazu rodzenia półmartwych płodów. Nawet mając na karku bardzo trudny i coraz bardziej dramatyczny problem z kilkumilionową społecznością muzułmańską.
A teraz myślmy już o zniczach i chryzantemach.

trybuna.info

Poprzedni

Deforma w działaniu

Następny

PiS robi kino