Dawno już straciłem nadzieję, że to przeminie. Nie mam ochoty, żeby wyć z bezsilności. Czuję, że przekroczyłem granicę. Że za nią jest już tylko żywy bunt, wieńczony wściekłością. Chce mi się gryźć; chcę wyjść na ulicę, pozbierać kamienie z trotuaru i ciskać nimi w okna urzędów; w okna premiera i prezesa, żeby pokazać, co zrobili mi z życiem. Mi i mi podobnym. I chcę, żeby było nas wielu. Żeby był nas legion. Wściekłych i gotowych, żeby pójść się bić, bo wybiła już dla nas, pogrobowców po covidzie, godzina ostatnia.
Minął rok od kiedy trzyma się mnie i moich rodaków pod kluczem. W międzyczasie zmienił się minister zdrowia, minister finansów, prawie zmienił się koalicjant, ale w kwestii pomysłu na uwolnienie nas od zarazy, nic się nie zmieniło. Im w społeczeństwie bardziej przyrasta zachrowań, tym rząd bardziej chce obywatela więzić, przerzucając odpowiedzialność za własną inercję na prosty lud. Być może ma to swój ukryty cel, prócz bezmyślności rzecz jasna, bo tej Morawieckiemu odmówić nie sposób. Ostatnio mój znajomy, rozeznany w biznesach różnej maści, zaryzykował tezę, że te działania rządów światowych, w tym polskiego, które w konsekwencji będą skutkowały bankructwem małych i średnich przedsiębiorców, obliczone są na to, aby ostatecznie, na rynku pozostały wielkie koncerny i korporacje oraz własność państwowa, która za bezcen, wykupi prywaciarzy. A cała reszta, która splajtuje jako drobnica, od knajp z wyszynkiem po warzywniak, jest bardzo łatwa do otworzenia. Za te zwłoki zabiorą się znajomi i krewni możnych, bo rodzina polityka nie może być wszak sekowana tylko dlatego, że jest jego rodziną. Tymczasem państwowy Orlen kupił już sobie Ruch i wkładkę prasową od Niemca do kiosków, żeby móc co w kioskach sprzedawać. My, wszyscy konsumenci prasy i spirytualiów, czekamy z utęsknieniem dnia, kiedy, tak jak w Czechach, oprócz codziennej prasy będzie można w kiosku nabyć małpki z codzienną porcją wódki, w sam raz pod lekturę. Ledwie się zamknęła trumna po regionalnych dziennikach, słychać już, że do przejęcia branży fitness sposobi się PZU. Jak wiemy, i Orlen i PZU, to spółki skarbu państwa, uszyte pod wymiar politycznego dysponenta. Innymi słowy, jeśli nos do interesów mojego przyjaciela okazałby się jak zwykle niezawodny, szykuje się nam magnacki dwór, skrojony na miarę oligarchicznej Rosji, gdzie całe połacie biznesu uzależnione są od klanów, a te wiszą na pasku władzy i jej dobrego humoru. Poza tym zostało jeszcze kilka większych branż do przejęcia, jak choćby hotelarska czy eventowa. Nie zdziwiłbym się, gdyby w ramach ratowania majątku przed zatraceniem, łapę na noclegach położyło np. KGHM, a za imprezy zabrałby się Polski Cukier, którego w cukrze i tak jest tyle, co kot napłakał.
Czekam dnia; czekam nocy; czekam godziny, kiedy Narodowi przestanie to wszystko już wystarczać; te puste zapewnienia; frazesy; że walczymy, staramy się, że mamy plan. Czekam czasów, kiedy ludzie wyjdą z pochodniami na ulice i zaświecą nimi w oczy wszystkim służbom i politykom. Przecież na kilometr widać, że nie ma w działaniu naszych rządzących grama pomysłu na to, co zrobić z zarazą. Jedyne co ten rząd potrafi, to zamykać ludzi w domach. Wyłączać kolejne gałęzie handlu, usług i użyteczności publicznej, bo być może coś to da, ale żaden z mądrych nie powie ludziom na głos, że tu nikt nie wie, jak i co robić. Działa się po uważaniu i po omacku. Na co więc mi takie Państwo, które chce mnie tylko trzymać pod kluczem, jak złodzieja, chociaż nic nie zawiniłem; wolę już, żeby sczezło; żeby Parlament zapłonął żywym ogniem, bo mniejsza będzie z tej pożogi starta, niźli z darmozjadów w rządowych ławach.
Czytałem niedawno wywiad z jednym z lekarzy, takim z tytułami, który pozostaje w kontrze do Horbana i reszty, nakazującej izolację totalną. Lekarz ów, sensownie zauważa, że skoro 5 proc. społeczeństwa ma kłopot a 95 nie, to gdzie sens, równać wszystko do wspólnego, lokdałnowego mianownika. Był czas, żeby przemyśleć działania, tak jak np. Tajwan czy Korea płd. gdzie apki w telefonach namierzały chorych i izolowały ich kontakty. Dziś mają tam względny spokój, bo stosowali nowoczesność w domu i zagrodzie, a nie łopatologię i urawniłowkę. U nas oczywiście, też był na to czas, ale po raz enty okazało się, że jesteśmy Państwem Superteoretycznym. Nic u nas nie zadziała, bo wszystko opiera się na słomie wyciągniętej z onuc i braku kompetencji, zaklajstrowanej łapówkami i tzw. dobrym piarem. Teraz zostają nam już tylko sczepienia i to, co lubimy i umiemy robić najlepiej na świecie; modlitwa do Dobrego Boga o zmiłowanie, a do Matki Przenajświętszej o przebłaganie win.
Ten, kto chciał Polskę zmieniać, czy to z prawa, czy z prawej jeszcze bardziej, nie miał, od czasów wejścia naszego kraju do Unii Europejskiej, ani pomysłu, ani ludzi, żeby zdobyć się na coś więcej, niż administrowanie masą upadłościową. Kiedy cywilizowany świat myślał o odnawialnych źródłach energii, inwestował w Dolinę Krzemową i start-upy albo budował koalicje z mocniejszymi od siebie, my zajmowaliśmy się tupolewem albo Przemysławem Trynkiewiczem. Tak właśnie, to tupolew i Trynkiewicz powinny być na naszym godle, a nie to umęczone ptaszysko. Spalić ich dwory, spopielić księstewka, przegonić warcholstwo, a na ich miejsce, za kasę którą im skonfiskujemy, zatrudnić Tajów i Koreańczyków. Z nas to już nic dobrego nie będzie. Oprócz nawozu.