Zadzwonił do mnie ostatnio Pan z siłowni, która jest ulokowana 100 metrów od mojego domu, z zaproszeniem na bezpłatny trening pod okiem trenera personalnego. Bo to ostatni dzwonek, gdyż zaraz zamykają, więc bierz Pan szybko, jak dajemy. A dajemy wybranym!
Dobry trener personalny powinien być jak dobry barman albo dobry spowiednik. Wracasz do niego, bo masz pewność, że cię nie zawiedzie; pomoże, wysłucha, podpowie, a przy okazji-da się z nim pogadać na poziomie.
Jedni chcą usłyszeć od trenera kilka sprośnych dowcipów, jeszcze inni dowiedzieć się nowinek z zakresu suplementacji, pogadać o samochodach i gadżetach. Bo coś, prócz poleceń taki trener musi mówić i o czymś trzeba z nim rozmawiać przy powtórkach serii. Chadzałem w sowim życiu, i chadzam nadal, na przeróżne siłownie. Głównie w Polsce, ale jak nadarzy się okazja, odwiedzam też te za granicą. Widywałem tam i tu troglodytów, którzy posługiwali się monosylabami. Przegiętych homoseksualistów z bicepsem jak moje udo. Zdarzali się też kolesie biegle władający kilkoma językami i do tego z sensem.
W zeszły piątek przyszedłem na umówioną godzinę na spotkanie. Siłownia z gatunku tych bardziej fancy. Wszystko nowe, dużo miejsca, choć bez specjalnego przepychu. Czekał na mnie Pan. Pogadał ze mną rzeczowo o moich doświadczeniach, nawykach żywieniowych etc. Pan nie był ani za duży ani za mały. Dość wygadany. Nie przeklinał, a to już dużo w tym zawodzie. Standardowe dziary na przedramieniu. Sprawiał dobre wrażenie. Na treningu starał się wychwycić wszystkie moje nieprawidłowości i defekty którym w ewentualnej przyszłości mógłby zaradzić. A ja jestem człowiek usportowiony. Ruszać się lubię i robię to, jak często się da. Zapominam jednak częstokroć o odpowiedniej regeneracji po wysiłku. Zaniedbuję rozmasowywanie mięśni i rozciąganie, przez co, mimo że mogę tyrać całkiem spore ciężary, rwie mnie czasem w plecach albo łapią mnie skurcze w łydce. Tyle to wiedziałem i bez trenera. Ale dobrze jest, jak raz na jakiś czas ktoś to człowiekowi unaoczni. Jest wtedy większa motywacja do wzięcia się za swoje słabsze strony. Tak też było ze mną i Panem na piątkowym treningu. Zaczęliśmy o 13 a skończyliśmy o 14. Ludzi prócz nas i obsługi klubu nie było żadnych. Pan jakoś szczególnie mnie nie przeczołgał. Ot, wysługa lat i wrodzona hardość karku.
Po wszystkim usiedliśmy przy stoliku, gdzie Pan trener jął mi wyłuszczać zawiłości oferty od strony finansowej. Ta do najtańszych nie należała, ale na zdrowiu się nie oszczędza, więc miałem początkowo nawet chęć dać im szansę. Na koniec jednak zostawił sobie najlepsze. On wie, kto ja jestem. Bo chodzi tutaj, do nich, mój inny „kolega” z „branży” który mieszka niedaleko (to akurat prawda, widujemy się czasem w sklepie), i to właśnie on im powiedział, wiec wyszukali na fejsie, no i proponują. Bo oni tak naprawdę nie są dla wszystkich. Powinienem się w zasadzie czuć wyróżniony, że pozwalają mi wydać u nich moje ciężko zarobione pieniądze, bo nie każdy ma tyle szczęścia. Nikt z ulicy tu raczej nie wejdzie. Przychodzą artyści, dziennikarze, biznesmeni. Będę się czuł jak u siebie. Po tych słowach już wiedziałem, że nie będę się czuł jak u siebie. I że to była moja ostatnia tamże wizyta.
To chyba moje robotniczo-chłopskie pochodzenie i krew czarna jak węgiel, nigdy nie pozwalały mi dobrze się poczuć w towarzystwie dam i lordów, nawet z kupionymi tytułami. Pamiętam, jak kiedyś z grupą Kult zaproszono nas do telewizji publicznej na kręcenie scenek rodzajowych, które później wykorzystano podczas naszego koncertu na festiwalu w Opolu, parę lat temu. Najpierw poszliśmy do pań garderobianych, żeby przymierzyć stroje z epoki, a potem na makijaż. Pamiętam, że wszystko odbywało się wówczas z wielkim namaszczeniem, powoli i dostojnie, wręcz teatralnie. Zamaszyste ruchy pędzlem po twarzy, puder nakładany po milimetrze. A ludziom, znaczy nam, muzykom, się spieszyło. Wrzeszczcie któryś z naszych nie wytrzymał i zapytał: „Długo jeszcze?”. Nastała wówczas grobowa cisza, a jedna z pań mejkapistek, odparła, patrząc przed siebie, a nie na pytającego: „Widać, że za często to panowie to w telewizji nie bywacie…”. Rok czy dwa po tym wydarzeniu, zacząłem pracować w jednej telewizji. Po pięciu latach mnie zwolnili.