1 grudnia 2024

loader

W co gra Lewica w sprawie wspólnej listy?

fot. Włodzimierz Czarzasty / Facebook

Znamy stanowisko pana Hołowni – nie jest za jedną listą, pan Kosiniak-Kamysz nie jest za jedną listą, pan Donald Tusk mówi: nie będzie jednej listy – idę sam. Lewica w tej chwili konsoliduje środowiska lewicowe i jest otwarta na każde rozwiązanie” – tak mówił w Porannej rozmowie w RMF FM Włodzimierz Czarzasty, jeden z liderów lewicy, pytany o wspólną listę opozycji.

Skończmy już o tym mówić. Współpraca tak, ale wspólna lista to scenariusz bajkowy, to się nie wydarzy — tak z kolei o wspólnej liście wyborczej mówi Adrian Zandberg.

Przyznać trzeba, że wypowiedzi te mogą się wydać dość sprzeczne. Oto z jednej strony jeden lider parlamentarnej Lewicy mówi, jak bardzo otwarta Lewica jest na wspólną listę, a z drugiej, inny lewicowy lider twierdzi, że taki scenariusz to bajka. 

Plusy jednej listy dla Lewicy

Gdyby przeanalizować plusy wspólnej listy z udziałem Lewicy, to z pewnością na czoło wysuwa się spokój medialny, jaki Lewica miałaby od mainstreamowych, a de facto, libkowych, mediów opozycyjnych. Nie szłaby już „Razem a osobno”, przestałaby być obwiniana za porażkę listy, a nawet konszachty z PiSem. Dodatkowo miejsce na wspólnej liście zabezpieczałoby liczbę mandatów. Przy kandydowaniu z jednego bloku tzw. biorące miejsca przypadłyby Lewicy z bardzo dużym prawdopodobieństwem. Można by wówczas dać do Sejmu także tych działaczy i polityków, którzy z medialnymi twarzami libkowej opozycji przegrywają na popularność. Wreszcie można by już zawczasu podzielić się obszarami zarządzania krajem i przygotowywać się do rządzenia. Wspólna lista potencjalnie rozwiązałby problem wygranych wyborów i Lewica mogłaby zacząć opracowywać projekty ustaw w obszarach, które jej przypadną. Wówczas faktyczne przejęcie władzy byłoby o wiele sprawniejsze. Wreszcie duża część wyborców Lewicy chce wspólnej listy. Są to wyborcy, dla których sprawy socjalnej bazy są tylko dodatkiem, a o wiele bardziej liczą się progresywne postulaty nadbudowy. 

Są także minusy

Ale wspólna lista niesie za sobą także minusy. Przystąpienie do projektu, gdzie jedynym pomysłem jest „odsunięcie PiS” od władzy sprawia, że Lewica popełnia traci całą swoją tożsamość. Tożsamość, którą próbuje od lat odbudowywać po ideowej klęsce sojuszu Millera z Palikotem. Wspólne startowanie pod jednym sztandarem sprawia, że nawet nie tyle trzeba wygaszać spory, co po prostu trzeba się zakneblować. Na pytanie, co z lewicowym programem, co z mieszkaniami, podatkami, edukacją, aborcją – Lewica nie za bardzo wiedziałaby, co odpowiedzieć, by nie wywoływać „wojny na wspólnej liście”. Dodatkowo, po wyborach sympatycy Lewicy, ci bardziej w stronę centrum, łatwiej mieliby przejść do PO. Wszak Lewica upodobniałaby się do partyjki Barbary Nowackiej. Wreszcie same wygranie wyborów takiej listy, teoretycznie, jak pisałem, mogłoby przesądzić o wygranej w wyborach. Ale czy o rządzeniu? Czy wspólna lista nie zdyscyplinuje wyborców PiS i tych, którzy po prostu nie lubią Tuska?

Najlepsza opcja?

Wyjściem pośrednim wydaje się więc gra, w której Lewica, słowami Czarzastego oficjalnie nie ma nic przeciwko wspólnej liście. Schodzi tym samym z linii strzału i patrzy jak się politycznie wykrwawia Hołownia. Ta część lewicowych wyborców, która chce wspólnej listy, jest więc usatysfakcjonowana, że Czarzasty taki koncyliacyjny się zrobił. Do drugiej część wyborców, zdecydowanie przeciwnej PO i wspólnej liście, kieruje swe słowa Zandberg i partia Razem, mówiąc ostro nie dla wspólnej listy. Czarzasty wie, że musi, być może udawać, chęć wspólnej listy, a Zandberg raczej nie udawać, że jej nie chce. W ten sposób można obsłużyć oba skrzydła własnego elektoratu i stojąc z boku zbierać profity nieangażowania się w awanturę z Hołownią. 

Galopujący Major

Poprzedni

Wiadomości z cyrku na Wiejskiej

Następny

Nowy kodeks pracy dyskryminuje mężczyzn