Jarek Ważny
Czapka to bardzo ważna część garderoby. Nie wszyscy ją lubią. Nie każdy w niej dobrze wygląda. Ale w chwilach załamania pogody, bez czapki ani rusz. Dobrze więc mieć ją na sobie lub przynajmniej przy sobie, żeby w porę się w nią przyoblec, gdy nieszczęście wisi w powietrzu lub z powietrza nadciąga. Gorzej, gdy się czapkę zgubi lub straci. Z roztargnienia, zapominalstwa, gapiostwa, po alkoholu. Wtedy nieszczęście gotowe.
Mój kolega, piosenkarz, nie przyszedł niedawno na próbę, ponieważ źle się poczuł i bolało go gardło. Zapytany, czy coś się stało, odparł, że nic, tylko dzień wcześniej spożywał do trzeciej nad ranem alkohol na świeżym powietrzu. I dziwisz się, że teraz że cię boli gardło, odparliśmy pospołu z resztą muzykantów, kiedyśmy usłyszeli tę opowieść. Rzeczywiście, to mogło mieć jakiś wpływ, odparł piosenkarz. No, ale przecież, miałem czapkę-przytomnie dorzucił na koniec.
No właśnie. Czapka może goreć na złodzieju. W czapkę można dostać na ulicy. Lub co najmniej w beret. Czapkować można przed zwierzchnikiem. Tak jak to czynił do niedawna Marian Banaś przed Mateuszem Morawieckim, a oni obaj przed Jarosławem Kaczyńskim. Tak jak to miał w zwyczaju robić Tomasz Kaczmarek przed Mariuszem Kamińskim, a oni pospołu przed prezesem, jak wyżej. Czasami jednak ludzkie ścieżki stają się na tyle kręte, że łatwo się pogubić i „z tylu różnych dróg przez życie, każdy ma prawo wybrać źle”. Marian Banaś i Tomasz Kaczmarek w pewnym momencie zdecydowanie źle wybrali. Źle dla siebie ma się rozumieć, bo Polska i Polacy jakoś sobie bez nich poradzą. Bo ich już nie ma. Wyrok zapadł dawno temu, a teraz obserwujemy właśnie jego wykonanie.
Naturalnie, obydwaj dżentelmeni będą się bronić i nie zechcą się poddać bez walki, szczególnie prezes NIK, ale, mam wrażenie, że obaj doskonale wiedzą, że niewiele będą mogli wskórać. Podpadli prezesowi. Zaczęli kąsać rękę która ich karmi, jak zły pies. Czapa ochronna, roztoczona dotychczas nad ich głowami i głowami ich rodzin, w dniu ich nielojalności, a zapewne doskonale obydwaj pamiętają ten dzień, zamknęła się, tak, jak zamyka się parasol.
Wiecie Państwo, dlaczego nie można pozwalać małym psom na to, żeby podczas niewinnej zabawy, gryzły Wasze ręce swoimi ostrymi jak szpileczki ząbkami? Bo zostanie im na starość w głowach, że można gryźć rękę pana, a ręka pana nie służy do gryzienia. Ręka pana karmi, ręka pana dopieszcza, ręka pana nagradza, wreszcie, za przewiny ręka pana wymierza kary. Pańską rękę należy szanować; można ją lizać szorstkim językiem, łasić się do niej, ale nie gryźć do krwi. Bo jeśli pan okaże się srogi, to może się rozsierdzić i nie będzie się wtedy gdzie skryć przed jego gniewem.
Całe zamieszanie z Banasiem i agentem Tomkiem to jest taka właśnie behawiorystyczna historyjka, którą można ezopowym językiem opowiedzieć najmłodszym. To żadna rozgrywka na szczytach władzy, bo na szczycie jest Pan panów, a nieposłuszne szczenięta ledwie pętają się przy jego nogach, ogryzając pod stołem resztki z obiadu. Oczywiście, psy będą się szarpać, kąsać, wreszcie będą skamleć i prosić o litość, ale ta najpewniej nie nadejdzie. Tymczasem, kiedy kampania w zenicie, trzeba narodowi pokazać, jak bardzo jesteśmy pryncypialni, że eliminujemy ze swego stada tych wszystkich, którzy mogą nam zagrozić. Bo, co tu kryć, Banaś i Kaczmarek jakąś wiedzę mają. Przyparci do muru mogliby próbować jej użyć, ale obaj doskonale wiedzą, że jeśli to zrobią, sami pójdą też na dno, gdyż wchodząc w układ stali się jego częścią i bomba którą nastawili, zdetonuje także ich samych. Tak czy owak: będzie bolało.