

Odkąd szef dużego instytutu zajmującego się „pamięcią narodową” został desygnowany na kandydata prawicy w najbliższych wyborach prezydenckich, wyraźnie wzrosło zainteresowanie tą problematyką. Chciałem napisać dziedziną nauki, ale mądrzejsi ode mnie zwrócili uwagę, że nie ma takiej dziedziny. Pamięcią w sensie fizjologicznym zajmuje się medycyna, a głównie jej nie przez wszystkich lubiana część – neurologia. Efektem działania pamięci jest zapamiętywanie lub niezapamiętywanie zdarzeń, ludzi, zwierząt, przedmiotów, czynności albo rozwiązań technicznych.
Efekty działania pamięci można zapewne w różny sposób klasyfikować. Nie znam się na tym, ale rozumiem, że wyodrębnianie pamięci „narodowej” ma na celu skoncentrowanie uwagi i badań na zbiorowej pamięci historycznej, dotyczącej określonego narodu – w tym przypadku słowiańskiej grupy zwanej Polkami i Polakami.
Wady koncentracji
Jako laikowi w tej dziedzinie wydaje mi się, że taka koncentracja niesie ze sobą co najmniej dwa niebezpieczeństwa. Pierwszym jest wpływ polityki, oczekującej wyłącznie pozytywnych obrazów „narodu”. Wszyscy wokół są albo źli, albo niewdzięczni i zdradliwi. Tylko my jesteśmy wiarygodni, wierni i – patrząc z historycznej perspektywy – zawsze mamy rację. No i ludzie zajmujący się polityką i wyznający prawicowe wartości są pobożni i bogobojni, więc do potrzeb swoich kapłanów odnoszą się z troską i chęcią ich „załatwienia”.
Drugie niebezpieczeństwo ma charakter wewnętrzny. Wprawdzie większość narodu jest czysta jak łza, ale zawsze znajdzie się trochę odmieńców mających inne zdanie lub po prostu nieposłusznych. To powoduje długotrwały podział narodu na „naszych”, czyli prawdziwych patriotów, i na „ich”, otumanionych liberalno–lewicowymi hasłami, najczęściej niewierzących i tym samym nie śpiewających i nie tańczących na kościelnych spotkaniach. Oni – niestety – pod wpływem rozwiązłości w zachodniej Europie i amerykańskiej swobody obywatelskiej rosną w siłę. Zwłaszcza wśród naszej młodzieży wyraźnie kruszą się fundamenty bogobojnego życia w świętych związkach małżeńskich i rozszerzają jakieś pogańskie zwyczaje wyuzdanego seksualnie partnerstwa.
Pamięć narodowa
Powodowany niezdrową ciekawością przejrzałem sobie internetową stronę placówki naukowej zajmującej się narodową pamięcią. Nie zamierzałem i nie zamierzam recenzować tej strony, a tym bardziej samej placówki. Z tego pobieżnego przeglądu strony pozostało mi jednak wrażenie, które wydaje mi się istotne. Byłem bowiem zaskoczony rozmiarami tej placówki.
Wsparcie polityczne musiało być hojne także finansowo, bo Instytut ma (jeśli dobrze policzyłem) 9 oddziałów i 5 delegatur w największych miastach Polski. Tylko w części placówki zatytułowanej „Nauka” zatrudnionych jest ponad 100 osób. Profesorów „belwederskich”, czyli mianowanych przez prezydenta albo – wcześniej – przez Radę Państwa, tam nie znalazłem, ale jest kilkunastu doktorów habilitowanych. Nie wiem, z jakich specjalności. Logicznie powinni to być głównie historycy.
Ale przejrzałem tylko zakres działania obejmujący traktowany jako badania naukowe. A przecież Instytut zajmuje się również edukacją, traktowaną głównie jako rozpowszechnianie wiedzy o faktach historycznych, budujących patriotyczne podstawy „narodowej pamięci”, ma własne wydawnictwo i prowadzi działalność „lustracyjną” łącznie – jeśli dobrze doczytałem – z analizą i archiwizacją oświadczeń lustracyjnych, składanych przez obywateli zajmujących lub oczekujących na ważne stanowiska w administracji centralnej i terenowej.
Nota bene tę nazwę – lustracja – powinno się już zmienić. Pachnie bardzo dawnymi czasami, lewą i prawą stroną, nawet z przedwojennego okresu istnienia „punktu odosobnienia” w Berezie Kartuskiej.
To wielokierunkowe działanie Instytutu wymaga zatrudnienia wielu specjalistów i prężnej organizacji. Instytut utworzono w 1999 roku. Nie wchodząc w podłoże celowości politycznej, trzeba przyznać, że osiągnięcie przez placówkę naukową takiej dojrzałości w czasie 25 lat jest rezultatem godnym pozazdroszczenia.
Jednak – jak już wspomniałem – impulsem do napisania tego tekstu nie był zamiar recenzowania IPN. Impulsem było pytanie, zadane mi w dociekliwym gronie, dotyczące „narodowej pamięci”. Czym – moim zdaniem – jest i czym nie jest taka pamięć, co i dlaczego się do niej zalicza?
Polska prawica „od zawsze” hołduje zasadzie, że każde historyczne zdarzenie przeprowadzone przez ludzi bliższych lewej stronie sceny politycznej jest podejrzane i musi być wnikliwie analizowane, czy było „narodowe”. Jeśli natomiast „aktorzy i reżyserzy” takiego zdarzenia zbliżają się do prawej strony – to na pewno robili to z czystego patriotyzmu i świadomie wpisywali się w narodową pamięć historyczną.
Trwały podział poglądów
Uważam, że takie zakłócenia równowagi między tym, co podoba się tylko prawicy albo tylko lewicy, nadal trwają w naszej państwowej polityce edukacyjnej i propagandowej. Skutki takiego traktowania historii dotyczą nie tylko zdarzeń, ale też uczestniczących w nich ludzi. Czasem sięgają też do innego narodu.
Czy – przykładowo – pamięć narodowa obejmuje żołnierzy Korpusu generała Andersa, którzy zdezerterowali z armii niemieckiej? Z polskiego punktu widzenia – raczej tak, z niemieckiego – raczej nie.
Czy kandydat na ambasadora pochodzący z przedwojennej rodziny, działającej w partii komunistycznej i bezpośrednio po wojnie pracujący w placówce UB w małej miejscowości, który nikomu nie zrobił udokumentowanej krzywdy, po kilkunastu latach stał się liberałem, autorem podręczników historii i uznanym autorytetem prawa regulującego stosunki międzynarodowe – zasługuje na takie stanowisko?
Może jestem zbyt wymagający, ale wydaje mi się, że przez 8 lat prawicowej władzy byliśmy nasycani informacjami o zdarzeniach, których narodowe zalety były co najmniej dyskusyjne.
Nie potrafię wpadać w narodową euforię na wieść o przedwczesnych prezydenckich ułaskawieniach, o przeznaczaniu ściśle określonych państwowych funduszy na zupełnie inne cele, o radosnym rozszerzeniu otwarcia naszych granic przez sprzedaż wiz, o ułatwianiu życia naszych elit przez tworzenie możliwości skrócenia studiów, a nawet kupna dyplomów.
Czy – zatem – jakieś fragmenty zdarzeń z tego okresu zostaną zaliczone do pamięci narodowej, czy też raczej będą pomijane?
Z wrodzoną bezczelnością twierdzę, że zalew informacji o zdarzeniach niepasujących do pamięci narodowej w rozpoczętym 2025 roku będzie się jeszcze nasilał.
Ale – patrząc optymistycznie – może też wystąpić kilka zdarzeń rzeczywiście ważnych i znajdujących odbicie w życiu narodu. Myślę tu m.in. o zakończeniu otwartej wojny za naszą granicą i o pogłębieniu integracji państw europejskich.