17 maja 2024

loader

W proporcjach, nie w szczegółach

KLUBY TRYBUNY. Żyjąc w kraju, w którym obecność Belzebuba i Matki Boskiej jest prawie namacalna, niewiele trzeba, bym dostrzegła diabła w codziennym życiu Polaków. A diabeł ukrył się w proporcjach.

W Polsce wykształcenie nie jest wprost proporcjonalne do wykonywanej pracy i otrzymywanego wynagrodzenia. Podstawowe koszty życia: wyżywienie, paliwo, opłaty eksploatacyjne są nieadekwatne do przeciętnego wynagrodzenia Polaków.
Niestety, wyliczanie średniego wynagrodzenia jest również oszustwem i budzi frustrację większości pracującego społeczeństwa. Bo czy uczciwe jest branie jednocześnie pod uwagę wynagrodzenia przeciętnego pracownika na poziomie „najniższej krajowej” i chociażby dyrektora spółki komunalnej, nie mówiąc o dyrektorze banku? Nie dostrzegamy zbyt dużej różnicy w poziomach zarobków. Nie zastanawiamy się jak przeciętny emeryt, który otrzymuje emeryturę na poziomie 1.200 zł dokonuje tego, że jest w stanie przeżyć kolejny miesiąc. Mam wrażenie, że przekroczyliśmy magiczną granicę, kiedy można powiedzieć, że coś jest za drogie. Życie nie jest już „za drogie”. Jest nieproporcjonalne do ilości pieniędzy jakimi Polacy muszą rozporządzać.
A przecież nawet mandat za przekroczenie prędkości mógłby być – jak w innym europejskim kraju – proporcjonalny do wynagrodzenia. Starszy człowiek, który trafia do szpitala z zapaleniem płuc – powinien być leczony uczciwe, bo przecież to on odprowadził najwięcej składek do NFZ. Moglibyśmy żyć w kraju, w którym zainwestowanie w aparat ortodontyczny czy kolonie dziecka nie zaburzy płynności finansowej polskiej rodziny. Paradoksalnie, rządowy program 500+ sprawił, że myśląc o niepewnych czasach i licząc się z utratą pracy z przerażeniem stwierdziłam, że otrzymując zasiłek dla bezrobotnych oraz świadczenie na dwoje dzieci niczego to w moich domowych finansach nie zmieni.
Okazuje się, że nawet mając kilkanaście lat stażu pracy i dzieląc moje wynagrodzenie na członków rodziny, zarabiam na poziomie minimum socjalnego. Życie wielu z nas, mimo uczciwie wykonywanej pracy, balansuje wokół podstawowych wyborów, które nie powinny mieć miejsca: jakiego rachunku nie zapłacić, żeby mieć pieniądze na wycieczkę szkolną dziecka, lekarza, czy może prezent pod choinkę. A ilu Polaków jest zmuszonych żyć na poziomie minimum egzystencji? Nie dlatego, że jesteśmy marginesem społeczeństwa, leniwymi jednostkami, albo – jak myślą niektórzy – bo sami sobie jesteśmy winni. Tylko dlatego, że celem polskiej polityki jest bycie przeciwko jakiejś partii, bądź układanie się z inną opcją polityczną. Nie – człowiek, nie – chęć poprawy warunków życia Polek i Polaków i nie – tworzenie możliwości rozwoju naszych dzieci.
Politycy, w szczególności podążający lewicową drogą, powinni protestować przeciwko zbyt dużym dysproporcjom w zarobkach. Protestować przeciwko zbyt niskiej płacy minimalnej. Protestować przeciwko liczeniu średniej krajowej razem z gigantycznymi zarobkami np. dyrektorów banków. Mówić głośno o wszystkich, którzy zarabiają za mało, by godnie żyć. Mówić o tym, że zbyt wielu Polaków zarabia zbyt dużo, nieadekwatnie do pracy jaką muszą wykonać i korzystają ze zbyt wielu przywilejów
Wierzę jednak, że wspólnymi siłami uda się diabła dysproporcji z życia Polaków przegonić.

trybuna.info

Poprzedni

Pomyśl zanim zjesz

Następny

Kato-sado-maso