Na całym cywilizowanym świecie ludzie z miast wynoszą się na wieś. W Rzeszowie i Zielonej Górze wyciągnięto z tego wnioski.
Standardowi samorządowcy to tacy, co zamiast wizji mają programy unijne. Dlatego koncentrują się na budowaniu aquaparków, fontann i malowaniu trawy na pokrytych kostką rynkach swoich miast i miasteczek. Ci z ambicjami, mają inaczej. Stawiają sobie cele, których przeciętny rozum nie ogarnie. Takie, które wbrew logice i ekonomii, pozwolą im przejść do historii.
Gdy Tadeusz Ferenc – jako kandydat SLD – obejmował władzę prezydencką w Rzeszowie w 2002 roku, miasto liczyło sobie marne 53 kilometry kwadratowe, na których pomieszkiwało sobie niecałe 160 tysięcy ludzi. Przy porównywalnej liczbie mieszkańców, Bruksela była przy Rzeszowie kurduplem. Miała ledwie 32,6 km kw. Dla Ferenca to nie był żaden argument. Od początku zapowiedział, że jego celem jest aglomeracja, w której będzie mieszkało na 200 kiliometrach kwadratowych – 200 tys Rzeszowian. Podbój okolicznych ziem zaczął już po 2 latach. Po dokonaniu 2 podbojów okolicznych ziem, w roku 2010 władztwu prezydenta podlegał już obszar 116 kilometrów kwadratowych z ogonkiem.
Rzeszów mając ponad 2 razy taką powierzchnię jak 10 lat wcześniej, miał ledwie 20 tysięcy mieszkańców więcej. Więcej dlatego, że inkorporowane ziemie były przez takąż populację zamieszkiwane. Poza tym, wsie, wcielone do Rzeszowa już lata temu, wciąż były tymi samymi wsiami, tyle, że z miastowym adresem. Dla prezydenta to było nieistotne. W granicach Rzeszowa widział już nowe tereny. Okolicznym nie paliło się jednak do zmian. Nie przekonywało dowartościowanie mające wypływać z bycia mieszkańcem Rzeszowa. Nie pomagały też prezydentowi obietnice posad dla lokalnych kacyków. Ferencowi nie pozostawało zatem nic innego jak odwołanie się do argumentu siły. Zdobył poparcie Rady Miasta, uzyskał wsparcie ze strony wojewody, murem stanął za nim nawet Sejmik wojewódzki. Z takimi siłami ruszył w 2013 roku na podbój kilku sołectw. Nie udało się. Okoliczni tak okopali się na swoich pozycjach, że zdaniem rządu Tuska – w gestii którego była zmiana granic Rzeszowa – byli nie do ruszenia.
Całkiem inaczej miała Zielona Góra. Tamtejszy prezydent tak pokierował sprawą, że załatwił zgodę 17 wsi i rządu w Warszawie. Od 1 stycznia 2015 roku powierzchnia lubuskiej metropolii skoczyła prawie pięciokrotnie. Miała teraz 278 km kwadratowych. Pod względem obszaru stała się szóstą aglomeracją w kraju. Była teraz większa od Poznania i Gdańska liczących po 261 km kw. I prawie wyrównała Łódź mającą 293 km. kw. Tyle, że w Łodzi mieszka 700 tys ludzi, a Zielonej Górze liczba obywateli na skutek przyłączenia skoczyła ze 118 do 138 tysięcy. Pytani dziś o powiększenia miasta Zielonogórzanie pukają się w czoło. Dotarło do nich, że głupia decyzja wypływała z tego, że władze miasta chciały w debilny sposób udowodnić Gorzowowi Wielkopolskiemu, że są godniejsze do bycia stolicą regionu. Udowodniły zaś tylko tyle, że po pięciu latach po minięciu drogowych tabliczek z napisem Zielona Góra przez wiele kilometrów jedzie się przez kolejne wsie.
Po podbojach Zielonej Góry, Ferenc przyspieszył. Uparł się na włączenie do Rzeszowa całej gminy Krasne oraz paru wsi. Aby tak się jednak stało, zgodę na na to muszą wyrazić dwie strony, a więc radni z Rzeszowa oraz wybrańcy ludu z gmin ościennych. A ci nie chcieli i to bardzo. I na dodatek posiłkowali się lokalnymi referendami. Ich wyniki były zaś dla Ferenca miażdżące. Przeciw przyłączeniu terenów sołectwa Kielanówka i części sołectwa Racławówka opowiedziało się 2 552 osoby. Za przyłączeniem opowiedziało się 179 osób. Wstrzymało się 79 osób. 5 głosów było nieważnych.
Podobnie rzecz się miała z gminą Krasne. Gdyby udało się ją Ferencowi zdobyć, byłaby prawdziwą perłą w koronie. Ma ponad 39 km. kw i liczy prawie 11 tysięcy dusz. Prezydentowi nie pomogło, że podatek od gruntu, na którym stoi dom w Rzeszowie to 25gr/m2, zaś w gminie Krasne – 40gr/m2. Przy działkach średnio 10-arowych, podatek w gminie wynosi zatem ok. 400zł, a w mieście 250zł. Wbrew temu co sądził Ferenc zaoszczędzenie 150 zł w gminie Krasne nie robiło na nikim wrażenia. Nie zrobiły go też zapowiedzi, że po wcieleniu Rzeszów wpompuje natychmiast w gminę 100 milionów złotych. Na domiar wszystkiego, miejscowy wójt wypiął się na bycie rzeszowskim wiceprezydentem.
Powiększeniowe koncepcje Ferenca dostały po łapach. Z jednym małym wyjątkiem. W konsultacjach społecznych w Bziance na pytanie: „Czy jesteś za zmianą granic Gminy Świlcza polegającej na wyłączeniu z jej obszaru sołectwa Bzianka i włączeniu obszaru tego sołectwa do Gminy Rzeszów?”, na „tak” opowiedziało się 65,2 proc. głosujących. Jednak Ferenc przesłał do Rady Ministrów wniosek o powiększenie miasta nawet o tereny, których mieszkańcy byli przeciw.
W lipcu 2016 r. nad wnioskiem pochylił się rząd i uznał, że demokracja musi być. A skoro pisowskie wioski pod Rzeszowem nie chcą być zarządzane przez SLD-owskiego prezydenta, to nie będą.
Do Rzeszowa przyłączono jedynie Bziankę. Ferenc zyskał 404 ha i 600 obywateli. W Nowy Rok 2017 odbyła się uroczystość, na której mieszkańcy Bzianki przywitali prezydenta transparentem „Witamy w Rzeszowie”. Tadeusz Ferenc wygłosił spicz witający nowych mieszkańców Rzeszowa, i ogłosił, że już zaczyna im budować szkołę. Odegrano hymn miasta, przecięto wstęgę. Wypito również szampana.
W tym samym czasie podobna feta odbywała się w Opolu. Powiększono miasto o kilka wiosek. Nie o hektary jednak chodziło. Wszystkie inkorporowane do Opola miejscowości miały na swoich terenach przemysłowe giganty, które zamiast zasilać podatkami budżety gminne, od tej pory ubogacały w grube miliony złotych kasę opolskiego ratusza. Dlatego z tego podboju nikt się nie śmiał. A wręcz prezydentowi Opola zazdroszczono pomysłu na zdobycie kasy.
Ferencowi o pieniądze nie chodziło, bo gminy poza hektarami, nic nie miały miastu do zaofiarowania. Wiosną 2017 r. prezydent wysmarował do rządu kolejny wniosek o włączenie w granice Rzeszowa części Racławówki z gminy Boguchwała, Miłocina i Pogwizdowa Nowego z gminy Głogów Małopolski, a z gminy Trzebownisko miasto chciało przejąć Zaczernie, Nową Wieś oraz części Jasionki. Łącznie rzeszowskiej ekspansji terytorialnej miało ulec 2197,66 ha.
Rząd wniosek wysłał do kosza.
Dzięki kościelnym koneksjom SLD-owski prezydent zawiera cichy pakt o nieagresji z panią wojewodą podkarpacką. Z PiS oczywiście. Procentuje to w kolejnym roku. Wojewoda Ewa Leniart w kolejnym roku pozytywnie opiniuje wniosek o urzeszowienie 2 sołectw – Matysówki i Miłocina. Rząd się przychyla, i od 1 stycznia 2019 włości Tadeusza Ferenca rosną o ponad 6 kilometrów kwadratowych. Pogłowie rzeszowian zaś o 3,5 tys obywateli.
Ferenc wciąż przekonywał mieszkańców gminy Krasne, że jak zgodzą się być Rzeszowianami, to miasto natychmiast zainwestuje tam już nie 100, ale 300 mln zł. Ma szanse bo konsultacje o wchłonięciu gminy przegrał w lutym 2018 ledwie o włos. Uprawnionych do głosowania było ponad 11 tys. mieszkańców gminy Krasne. Z których 95 procent miało na tę kwestię wyjebane. Stąd za przyłączeniem gminy do stolicy Podkarpacia było 257 osób, przeciwko – 259.
Ferenc wybrany jesienią 2018 na kolejne 5 lat zyskał czas. Wykorzystał go na lifting polityczny. Wywołał więc burzę w szklance wody z SLD o Paradę Równości i jebnął legitymacją partyjną. Stał się prezydentem niezależnym. Potrzebne mu to było – rzecz jasna – do podbojów terytorialnych. Tuż przed pandemią zrobił plebiscyt dla Pogwizdowa Nowego, Malawy i części sołectwa Racławówka.
Gdyby wszystko poszło po jego myśli, to od 1 stycznia mógłby osiągnąć pierwszy ze swoich planów – dobić z ilością rzeszowian do 200 tysięcy. Wioski te zamieszkiwał bowiem 4972 osoby. A ponieważ na koniec stycznia ratusz rzeszowski doliczył się 195 734 Rzeszowian, to byłoby idealnie.
Referendum poszło dobrze dla Ferenca tylko w Pogwizdowie Nowym. Pani wojewoda zgodziła się z jego wynikami i rekomenduje rządowi włączenie wsi do Rzeszowa.
Ferenc dołoży zatem kolejne 2 kilometry kwadratowe miasta. Osiągnie więc 128,6 kilometrów kw. metropolii. Niestety nie 200 tysięcznej. Pogwizdów dołoży Rzeszowowi ledwie 1149 osób. O 3 tys. za mało.
A będzie jeszcze mniej, bo w tamtym roku powiat rzeszowski zajął drugie miejsce w kraju w kategorii odpływ mieszkańców. Ubyło prawie tysiąc dusz. Walki Ferenca, któremu w lutym stuknęła „osiemdziesiątka” od dawna nikt, poza jego przydupasami nie rozumie. Nie chodzi przecież ani o korzyści podatkowe dla miasta, ani tereny te nie są potrzebne pod nowe osiedla, bo tych jest w cholerę. Nikt, nie jest w stanie powiedzieć po jaką cholerę od tylu lat, tyle kasy i bezsensownej pracy idzie po to, żeby dmuchać obszar miasta, w którym tak niewielu chce mieszkać.
To dziwne tym bardziej, że Ferenc jest naprawdę dobrym prezydentem. Ta część Rzeszowa, którą objął 18 lat temu rozkwitła i z roku na rok ma się coraz lepiej.