Cała historia granicznej awantury z Białorusią i emigrantami traktowanymi jak pionki w rozbudowanej partii szachów ma – moim niesfornym zdaniem – dwie niezależne płaszczyzny. Z jednej strony była od początku niebezpieczną zabawą z załadowaną bronią, przykrą lub wręcz szkodliwą dla wielu ludzi i szkodliwą politycznie zarówno dla Białorusi jak i jej zachodnich sąsiadów, na czele z Polską.
Z drugiej strony można odnieść wrażenie, że u obu graczy osiągnięto dodatkowy cel tej gry – wsparto przekonania o bohaterskich skłonnościach i możliwościach najbardziej zaczepnie nastawionej części społeczeństwa, zawsze wiernych Wołodyjowskich i nawróconych Kmiciców naszych czasów. Nie wiem dokładnie, jak było po stronie białoruskiej, ale, ale po naszej wykuwano skwapliwie towarzyszący granicznej awanturze obraz nieustraszonych patriotów, którzy nikogo nie przepuszczą przez nasze granice, nie oddadzą nikomu nawet piędzi ziemi, przywrócą należne miejsce temu, co narodowe i pogonią wszelkich odmieńców.
Ostry skręt w prawo
Mariaż skrajnej i z natury krzykliwej prawicy z rządem, zawarty z okazji organizacji marszu 11 listopada, przepełnił czarę goryczy nawet wytrzymałych uczestniczek warszawskiego Powstania. Bigos, jaki powstał z tego mariażu, z zaostrzającymi smak przyprawami z imprezy w Kaliszu, był niestrawny także dla mnie. Pod wpływem tej niestrawności doszedłem do wniosku, że powinniśmy przestać się oszukiwać. Powoli, ale konsekwentnie, obecna ekipa rządząca oddala nas od demokracji, zastępowanej rodzajem nacjonalistycznej autokracji.
Nazwy kierunków i odłamów politycznych zawsze były mylące. Prawo i sprawiedliwość jest tego najlepszym przykładem. Ale przecież dużo wcześniej faszyzm rodził się z „narodowego socjalizmu”. Narodowy – brzmiało dumnie i do dzisiaj ma u nas wielu wielbicieli. Mamy narodowe plany, narodowych bohaterów, narodowy stadion, narodowe parki, narodowe święto niepodległości. Nawet bank centralny musi być narodowy.
Socjalizm nie dla wszystkich był tak uwielbianym określeniem i kierunkiem zainteresowań, Ale bardziej biegli w piśmie wiedzą, że Piłsudski był przez wiele lat członkiem i aktywistą PPS, a Hitler uznawał narodowo przyprawione idee socjalizmu, za podstawę tworzenia dobrobytu państwa i obywateli.
Ten aspekt trans granicznej awantury przyniósł więc naszej rządzącej wierchuszce wiarygodne dla zwolenników potwierdzenie wyższości autokracji nad demokracją. Wszystkie ważniejsze decyzje polityczne i gospodarcze w jednym ręku. W tym samym ręku prawo do obowiązującej oceny, co jest dla kraju dobre, a co złe. W jakim kierunku powinniśmy zmierzać, a jakiego ze wstrętem unikać. Jest oczywiste, że ta sama ręka musi być także najwyższym sędzią, nie tylko wydającym niepodważalne wyroki, ale pilnującym, aby szeregowi sędziowie pamiętali, że powinni reprezentować interes państwa.
Potwierdzono także empirycznie, że prawdziwy autokrata, nawet jak ma szanse awansu na dyktatora, jest skromny, nie wymaga nadzwyczajnych materialnych dowodów uznania. Wystarczą mu szczere podziękowania i werbalne dowody dostrzegania jego roli przez Naród i jego innych politycznych przywódców. Jeśli szef rządu w okolicznościowym przemówieniu kilka razy dziękuje mu za mądre decyzje i nieomylne wskazywanie właściwego kierunku – to zapewne jest wystarczająco usatysfakcjonowany.
Ciężar drugiej płaszczyzny
Ale nie ma róży bez kolców. Pozytywne następstwa długotrwałej granicznej awantury miały głównie charakter polityczny, m.in. pozwalając na silniejsze zjednoczenie prawicy. Równolegle jednak rozszerzał się satyryczno – uszczypliwy obraz sytuacji i podejmowanych przez władze kroków zaradczych. Można było odnieść wrażenie, że pisowska władza sama się o to prosiła, odcinając dziennikarzy od wschodniej granicy.
Dwuznaczny uśmiech na twarzach unijnych polityków narastał już przy przepływie informacji, że większość „ważnych” tego świata rozmawia o kryzysie na polskiej, a zarazem unijnej granicy, ale tak, jakby nie zauważali istnienia naszych przywódców. Jak zwykle niezawodna Angela Merkel, rozmawiała na ten temat najpierw z Putinem, a potem z Łukaszenką – zresztą już dwukrotnie. Podążał za nią francuski prezydent Macron, który też rozmawiał z Putinem. Amerykanie stwierdzili, że widzą sprawę i wiedzą, o co chodzi. Unia rozszerzyła sankcje wobec Białorusi. Linie lotnicze zaczęły wycofywać się z czarterowych lotów do Mińska. Niektórzy komentatorzy mieli pretensje do kanclerz Merkel, że przerwała łańcuch wstrzemięźliwości wokół prezydenta Łukaszenki, utworzony po sfałszowaniu wyborów prezydenckich. Moim zdaniem – niesłuszne. Cel uświęca środki i sądzę, że Ona będzie uważna za głównego autora rozwiązania problemu.
W malowaniu satyrycznego obrazka rzeczywistości czołowe miejsce zajmują działacze i członkowie PIS i jego koalicjantów. Zdaję sobie sprawę, że część pisowskiej propagandy z tego zakresu tematycznego była i jest kierowana do własnego, walecznie nastrojonego elektoratu. Ale nawet taka adresowana propaganda nie powinna przekraczać granic logiki.
Znosiłem z sarkastycznym grymasem informacje o pozytywnym stosunku UE do prezydenta Łukaszenki, o cichym, ponownym dopuszczaniu go do europejskich salonów. Ale później granice głupoty informacyjnej zostały przekroczone przez opowiastkę o tym, jak to urocza Urszulka, dowodząca Komisją Europejską, czyha na polską niepodległość i chce doprowadzić do upadku polskiego rządu – rzekomo najlepszego, jaki mieliśmy po wojnie.
Bezsensowne pozbycie się dziennikarzy krajowych i zagranicznych z polskiej strefy przygranicznej zaowocowało przejściowo tym, że karmiono nas odpadami informacji – i to głównie ze źródeł białoruskich. Była w nich m.in. mowa o nieludzkim traktowaniu uchodźców przez nasze służby, i o zachwycająco litościwym przez Białorusinów.. Czasem, widocznie przy deficycie istotnych wiadomości, w teoretycznie poważnych dziennikach informowano np. o tym, że „straż rąbie drewno dla wojska”, albo, że „rzucanie kamieni spowodowało uszkodzenie jednego hełmu ochronnego”. (cytuję autentyczne teksty).
Jestem pewien, że zabawy z bronią na polsko – unijno – białoruskiej granicy (zapewne także na litewsko – białoruskiej) zbliżają się do końca. Zaczynają być dla Europy zbyt kosztowne i mogą zbyt łatwo wymykać się z pod kontroli.
Jest kilka prawdopodobnych scenariuszy zakończenia konfliktu. Nie mam pojęcia, który zostanie wybrany. Ale można przypuszczać, że opinia publiczna będzie przekonana o sukcesie dwóch osób – Angeli Merkel i Władimira Putina. Przy tym stole pogromców konfliktu nas raczej nie będzie. Tradycyjnie zostaniemy z boku, z utrwalającą się opinią politycznych niedorajdów.