Nie żyje Romuald Dębski, wybitny ginekolog, obrońca kobiet, twarz ruchu oporu przez koszmarną zmianą, jaką fundują nam fanatycy pokroju Bogdana Chazana. Przez „obrońców życia” okrzyknięty był aborcjonistą, choć nie da się zliczyć żyć, które uratował.
Zmarł 20 grudnia po długiej chorobie. Był ordynatorem oddziału ginekologiczno-położniczego w Szpitalu Bielańskim w Warszawie.
Prawicowe ruchy anti-choice okrzyknęły go „aborcjonistą”, celowo pomijano jednak fakty świadczące o tym, że na jego oddziale co roku ratowano 3 tysiąc dzieci, którym nie dawali szans inni lekarze. „Obrońcy życia”, którzy wystawali pod szpitalem z plakatami zakrwawionych płodów i krzyczeli „W Szpitalu Bielańskim w 2017 roku aborterzy zabili 131 dzieci!” nie chcieli wiedzieć, że pracownicy prof. Dębskiego przeprowadzali skomplikowane operacje (m.in. kardiologiczne) ratujące życie i zdrowie nienarodzonych dzieci – jeszcze w łonie matki.
W plebiscycie „Idealna Klinika” magazynu „Medical Tribune” to jego oddział w Szpitalu Bielańskim wybrano w tym roku najlepszym w kraju. Dębski był autorem i współtwórcą ponad 100 publikacji naukowych, w tym akademickich podręczników czy prac poglądowych z zakresu położnictwa i ginekologii, endokrynologii ginekologicznej i diagnostyki ultrasonograficznej. Leczył także pacjentki z nowotworem, prowadził dla nich program rezerwacji płodności (przed chemioterapią od takich pacjentek pobierało się komórki jajowe bądź fragmenty jajników, by umożliwić im później macierzyństwo pomimo zmagań z chorobą).
Zawsze opowiadał się za wyborem – wyborem kobiety.
– Dopóki w Polsce prawo jest takie, że kobieta ma prawo wystąpić o aborcję i w uzasadnionych przypadkach powinna mieć tego typu procedurę wykonaną, to ja będę się tego trzymał, niezależnie od tego, jakie pikiety będą stały przed szpitalem – mówił.
Jako jedyny miał odwagę powiedzieć przed kamerami: – Gdyby profesor Chazan przyjechał teraz do mnie do kliniki i zobaczył to życie, które uratował, to chyba miałby troszkę inne podejście. To jest dziecko, które nie ma połowy głowy, ma mózg na wierzchu, ma wiszącą gałkę oczną, ma rozszczep całej twarzy, nie ma mózgu w środku i będzie umierało przez najbliższy miesiąc albo dwa, bo ma zdrowe serce i zdrowe płuca, aż umrze w końcu z powodu jakiegoś zakażenia. A kobieta, która urodziła to dziecko musiała mieć zrobione cięcie cesarskie. To jest sukces profesora Chazana. (…) Każda sytuacja, w której dochodzi do podjęcia decyzji o akceptacji prośby pacjenta o zabieg przerywania ciąży, jest dla lekarza trudna. Proszę mi uwierzyć – to nie jest przyjemne, to nie jest ulga ani dla matek, ani dla lekarzy. To naprawdę jest wybór mniejszego zła. Bo nie ma dobrego rozwiązania. Każde rozwiązanie jest złe…
W 2014 przyniósł do studia TVN24 zdjęcia „dziecka Chazana”, ale stacja nie zdecydowała się ich pokazać.
Był profesjonalistą w każdym calu. Nie „kupował” różowej estetyki feministycznej kampanii „Aborcja jest ok” – nie chciał, by kojarzona była z imprezą, świetną zabawą – choć popierał jej „odczarowanie” w społecznej świadomości.
– Generalnie uważam, że prawo, które mamy dziś, jest dobre. Fatalnie, że nie jest przestrzegane. Otworzyłbym jedynie wąską furtkę do przerwania ciąży ze wskazań społecznych. Podkreślam – wąską furtkę. Nie powrót do sytuacji z PRL, gdzie aborcję zrównywano z antykoncepcją. Z tamtego okresu pamiętam 26-letnią dziewczynę w szpitalu, która przyjechała na 12. w jej życiu zabieg. Na którymś „czarnym proteście” usłyszałem hasło: „Dopóki nie masz aborcji, nie jesteś w pełni kobietą”. Straszna bzdura! Nie zgadzam się na to, by dyskusja szła w tym kierunku, żeby robić z aborcji nic nieznaczący zabieg, stawiać go na równi z antykoncepcją. Zdaję sobie jednak sprawę, że otworzenie takiej drobnej furtki „ze wskazań społecznych” jest najtrudniejsze technicznie do dogrania pod względem prawnym – powiedział „Gazecie Wyborczej”, narażając się w ten sposób również niektórym środowiskom kobiecym.
Był ze swoimi pacjentkami na dobre i na złe: – Ja się zajmuję diagnostyką prenatalną, czyli badam dzieci przed urodzeniem, żeby ich rodzice mogli wiedzieć, czy są zdrowe, czy nie. Najfajniej jest powiedzieć, że wszystko jest dobrze. Ale czasem okazuje się, że dziecko jest chore. Dobrze, gdy można je leczyć – ale co, jeśli nie można? Gdzie miałbym tych rodziców odesłać? Prowadzę w tym gabinecie kilka rozmów miesięcznie z parami, które mają postawioną diagnozę, że płód jest bardzo poważnie uszkodzony. Mówię im: macie dwa wyjścia, oba złe.
Moja redakcyjna koleżanka z tygodnika „Nie”, red. Joanna Skibniewska, rozmawiała z profesorem kiedy wybuchła awantura wobec praktyk prof. Chazana. Pokazał jej galerię zdjęć uszkodzonych, ciężko chorych płodów, które widział w swojej lekarskiej praktyce. Tygodnik zdecydował się opublikować kilka drastycznych fotografii. Nie odważyli się za to obejrzeć ich posłowie, kiedy prof. Dębski pojechał z laptopem do Sejmu, żeby uświadomić „obrońcom życia”, że bywa ono bardziej skomplikowane niż im się wydaje. Na oddziałach polskich szpitali na ścianach zobaczymy wyłącznie zdjęcia różowych bobasów w pastelowych ramkach.