W żużlowej ekstralidze trwa konflikt. Zawodnicy nie chcą zgodzić się na przyjęcie nowego regulaminu i wstrzymują się z podpisywaniem kontraktów. Kością niezgody są zapisy ograniczające ich swobodę w zawieraniu umów ze sponsorami indywidualnymi.
Konflikt wywołał opublikowany 1 listopada przez Polski Związek Motorowy nowy regulamin. Zawodnikom nie spodobało się zawartych w nim 12 punktów. Pod protestem podpisało się ponad 80 zawodników, wśród nich największe gwiazdy PGE Ekstraligi – Brytyjczyk Tai Woffinden, Australijczyk Jason Doyle, Duńczyk Nicki Pedersen i Rosjanin Emil Sajfutdinow. Żużlowcy zagrozili, że jeśli ich postulaty nie zostaną uwzględnione, nie podpiszą nowych kontraktów. Czasu na wypracowanie kompromisu zostało niewiele, bo 14 listopada kończy się okno transferowe.
Władze ekstraliga nie zamierzają wydłużać czasu na podpisanie kontraktów. W minioną sobotę naradę w Bydgoszczy zorganizowali żużlowcy, w poniedziałek w Warszawie spotkali się natomiast prezesi klubów. Obie strony twardo obstają przy – zawodnicy twierdzą, że w obecnym kształcie regulamin jest przez nich nie do zaakceptowania, zaś działacze w odpowiedzi grożą, że zrezygnują z usług strajkujących. Spór toczy się o poważne pieniądze.
Kluby żużlowej ekstraligi opublikowały rozliczenie finansowe za poprzedni sezon. Wynika z niego, że wydały na kontrakty 43 miliony złotych. Do tego dochodzi 17 milionów złotych z tytułu umów sponsorskich, czyli do kieszeni zawodników powędrowało w sumie 60 milionów złotych, chociaż formalnie w PGE Ekstralidze obowiązują limity płacowe – 150 tysięcy złotych za podpis i 4000 złotych za punkt.
Kluby w minionym sezonie wydały średnio na zawodników 7,5 miliona złotych. Średni zarobek żużlowca w polskiej lidze obliczono na kwotę jednego miliona złotych. Oczywiście są żużlowcy, którzy zarabiają znacznie powyżej średniej, ale są wśród nich i tacy, którzy ścigają się za pół miliona złotych. Nie dokładają jednak do interesu. Wydatki ponoszone przez zawodników na sprzęt i przejazdy nie przekraczają w sezonie kwoty 300 tysięcy złotych, więc nawet najgorzej opłacani zawodnicy per saldo wychodzą na swoje.
Kluby PGE Ekstraligi wzorem lig w innych krajach w ostatnich latach ograniczyły wynagrodzenia i nie oferują już zawodnikom, przynajmniej oficjalnie, kosmicznych stawek. Na przykład miliona złotych za podpis pod kontraktem (tyle dostał Jarosław Hampel w 2011 roku), ośmiu tysięcy złotych za punkt (tyle wynegocjował Jason Crump w 2011 roku), czy też kontraktów przekraczających dwa miliony złotych (taki otrzymał Tomasz Gollob także w 2011 roku). Mimo tych ograniczeń w najlepszej żużlowej lidze na świecie wciąż można nieźle zarobić, chociaż już nie tak dobrze jak kilka lat temu.
W sporze zawodników z działaczami nie ma żadnego podtekstu. Od początku wiadomo, że jest to tylko kłótnia o pieniądze. A skoro tak, to kibice żużla nie muszą się niczego obawiać – w przyszłym roku liga na pewno wystartuje.