Mecz Lecha z Legią miał być hitem 28. kolejki i hitem też był, niestety tylko pod względem frekwencji i dramaturgii widowiska, bo poziom sportowy spotkania był wręcz żałosny. Głównie z winy chaotycznie grających piłkarzy Lecha.
Legioniści nie byli wiele lepsi, ale oni przynajmniej chociaż momentami próbowali grać w nowoczesny futbol, czyli taki, w którym zawodnicy zagrywają piłkę do siebie po ziemi, a nie przerzucają ją byle gdzie i byle jak chaotycznymi wykopami w powietrze. Jeśli w niedzielny wieczór na Stadionie Miejskim w Poznaniu faktycznie grały dwie najlepsze polskie drużyny klubowe, to wcale nie dziwi, że nasza liga jest tak nisko w europejskim rankingu. Nie dziwi też, że nasze drużyny w kwalifikacjach Ligi Europy odpadają już w przedbiegach. Legia jest tu niestety tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę, co zresztą było widać, bo gracze stołecznej drużyny momentami pokazywali, że w Lidze Mistrzów trochę się nowoczesnego futbolu nauczyli.
Pomyłki trenera Bjelicy
Tym bardziej dziwi opinia trenera poznańskiego zespołu Nenada Bjelicy, który na pomeczowej konferencji stwierdził, że jest rozczarowany wynikiem, ale nie grą swoich podopiecznych. „Jestem z ich postawy zadowolony, z ich gry także. Ta porażka to dla nas lekcja. Bolesna, ale będziemy po niej silniejsi” – bajdurzył w najlepsze chorwacki szkoleniowiec. W głębi ducha chyba nie był pewny swoich racji, o czym może świadczyć nerwowa reakcja na pytanie jednego z dziennikarzy, dlaczego nie wystawił do gry od pierwszej minuty Marcina Robaka.
A pytanie było oczywiste, bo Robak zdecydowanie lepiej radził sobie w obrońcami Legii niż Dawid Kownacki, którego po przerwie zmienił. Błędów personalnych Bjelica popełnił zresztą w tym spotkaniu więcej, a największą bzdurą z jego strony była wprowadzenie w 86. minucie na boisko Abdula Aziza Tetteha. To piłkarz z Ghany w 94. minucie nie upilnował szarżującego lewą flanką bocznego obrońcy Legii Adama Hlouszka, którego precyzyjne dośrodkowanie zamienił na zwycięskiego gola Kasper Hamalainen.
Tak przy okazji warto odnotować, że fiński napastnik odkąd porzucił Lecha i występuje w warszawskim zespole już po raz drugi „skaleczył” poznańska drużynę rozstrzygającym o wyniku golem, i po raz drugi dokonał tego jako rezerwowy w doliczonym czasie gry. Można powiedzieć, że ma w tym względzie niebywałego farta, ale też chyba także motywację, bo fani „Kolejorza” wciąż nie mogą wybaczyć mu „zdrady” i lżą go z trybun niemiłosiernie.
Legia dopadła Jagiellonię
Trener warszawskiego zespołu Jacek Magiera po meczu wyglądał jakby mu ktoś zdjął z pleców dwa worki żyta. Nic dziwnego, przecież w 82. minucie Legia przegrywała 0:1 po golu Tomasza Kędziory. Widmo porażki pięć minut później przegonił precz stoper „Wojskowych” Maciej Dąbrowski i właściwie takim wynikiem ten mecz mógłby się zakończyć, w myśl starej piłkarskiej zasady, że lepiej jak na boisku zostaje dwóch rannych, niż jeden zabity. Ale na boisku był już wprowadzony w 85. minucie do gry wspomniany wcześniej Hamalainen. „Wejście Kaspera było zaplanowane już przed spotkaniem, kwestią było tylko to, w której minucie się pojawi na boisku. Wszedł na kilka minut i rozstrzygnął mecz. On ma szczęście do Lecha i cieszę się, że tym razem tę bramkę zdobył zgodnie z przepisami” – skwitował wyczyn swojego piłkarza trener Legii.
Dzięki wygranej w Poznaniu „Wojskowi” odskoczyli „Kolejorzowi” w tabeli na pięć punktów i na jeden zbliżyli się do prowadzącej Jagiellonii. To oczywiście jest jeszcze zbyt mała przewaga żeby przekreślać już szanse Lecha i Lechii na zdobycie mistrzowskiego tytułu. Nawet Magiera ostrożnie podchodzi do tej kwestii. „O tym który zespół ostatecznie wygra będzie decydować dyspozycja w ostatnim miesiącu rozgrywek. Odpowiednie przygotowanie motoryczne, mentalne i taktyczne będzie kluczowe. Moje zadanie jest oczywiste. Mam sprawić, żeby tytuł wywalczyła Legia” – stwierdził szkoleniowiec warszawskiego zespołu.
Sześć zespołów ma o co grać
Na dwie kolejki przed zakończeniem rundy zasadniczej cztery pierwsze zespoły, czyli Jagiellonia, Legia, Lechia i Lech, są już pewne, że w tym sezonie nie spadną z ekstraklasy, bo w fazie play-off na pewno zagrają w grupie mistrzowskiej. Do rozpaczliwej walki o uniknięcie degradacji muszą natomiast już szykować się piłkarze sześciu ostatnich zespołów, czyli licząc od dołu – Górnika Łęczna, Ruchu Chorzów, Cracovii, Arki Gdynia, Piasta Gliwice i Śląska Wrocław. Dla nich nie ma już żadnego ratunku, ale w dolnej części tabeli są jeszcze dwa miejsca do obsadzenia i aż sześć drużyn zagrożonych perspektywą zakończenia fazy zasadniczej w grupie spadkowej. S to Wisła Krakw, Korona Kielce, Wisła Płock, Zagłębie Lubin, Pogoń Szczecin i Bruk-Bet Termalica Nieciecza. W najlepszej sytuacji z tego grona jest krakowska Wisła, bo ma na koncie najwięcej punktów (41) i przed sobą potyczki z Zagłębiem u siebie i Górnikiem na wyjeździe.
Trudne zadanie czeka Bruk-Bet, który po raz pierwszy w tym sezonie zleciał do grupy spadkowej, a najbliższy weekend będzie w Niecieczy gościł Piasta, zaś na koniec czeka go wyjazd do Kielc i „mecz o życie” z Koroną.