Po porażce z Wisłą Płock zespół Legii zjechał na samo dno tabeli ekstraklasy. Dla cudzoziemskich zawodników stołecznego klubu powrót do Warszawy był podwójnie szokujący, bo najpierw zostali poturbowani przez grupę fanów, a potem dowiedzieli się, że od wtorku ich nowym trenerem po 15 miesiącach przerwy będzie ponownie Aleksandar Vuković.
Na mecz z „Nafciarzami” w Płocku legioniści pojechali trzy dni po ostatnim występie w Lidze Europy, w którym przegrali u siebie na Łazienkowskiej ze Spartakiem Moskwa 0:1. Gdyby pokonali rosyjski zespół, graliby dalej w europejskich pucharach i zarabiali grube miliony euro, ale nawet taka perspektywa nie zdołała w nich wyzwolić odpowiedniej motywacji. Najlepszym tego dowodem jest spudłowany haniebnie przez Tomasa Pekharta rzut karny odgwizdany przez słoweńskiego arbitra w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry. Od ręki mogli choć w drobnej części zrekompensować straty wygrywając czekające ich jeszcze w grudniu mecze w ekstraklasie. Pierwszą z serii była właśnie tak brzemienna w skutkach potyczka w Płocku z Wisłą. Legia przegrała ją 0:1 i była to jej 12. porażka w obecnym sezonie, a ponieważ Górnik Łęczna i Warta Poznań zdobyły w tej kolejce po komplecie punktów, aktualni mistrzowie Polski spadli na ostatnie miejsce w tabeli, bo nawet mająca także 12 punktów drużyna Bruk-Betu Nieciecza legitymuje się lepszym bilansem bramkowym. Tak przy okazji, to w miniony poniedziałek także w tej drużynie doszło do zmiany trenera – zwolnionego z posady Mariusz Lewandowskiego zastąpił jego współpracownik, dotychczasowy trener bramkarzy Waldemar Piątek. Legia ma z Bruk-Betem do rozegrania zaległe spotkanie z 5. kolejki, ale ponieważ PZPN nie znalazł dla niego terminu, wiosną te dwa zajmujące obecnie ostatnie lokaty w tabeli zespoły zmierzą się ze sobą dwukrotnie. Ale jeszcze przed zimową przerwą legioniści będą musieli zagrać dwa mecze – w środę zaległy z 3. kolejki z Zagłębiem Lubin, w 19 grudnia w niedzielę z Radomiakiem Radom w ramach 19. kolejki.
Do boju rozbity psychicznie i fizycznie zespół „Wojskowych” poprowadzi w tych spotkaniach już nie Marek Gołębiewski, który 25 października zastąpił na stanowisku trenera Czesława Michniewicza, lecz Aleksandar Vuković, którego 15 miesięcy temu, dokładnie zaś 21 września 2020 roku, w tej roli zastąpił Michniewicz. Powrót Vukovicia jest pewną niespodzianką, bo w medialnych spekulacjach w roli niemal pewniaka do objęcia tej posady widziano Leszka Ojrzyńskiego. Wygląda jednak na to, że Dariusz Mioduski, prezes Legii i zarazem jej właściciel, w oczekiwaniu na przyjcie Marka Papszuna zdecydował się przywrócić na stanowisko Vukovicia, któremu i tak musiał płacić pensję do końca wygasającego po tym sezonie kontraktu (podobnie zresztą jak Czesławowi Michniewiczowi), zamiast brać na garnuszek kolejnego trenera. A szkoleniowcy w naszej ekstraklasie nie pracują za drobne – ich wynagrodzenia sięgają już niemal wszędzie stu tysięcy złotych miesięcznie bez względu na to, czy osiągną wyznaczone cele. Mioduski zatem doskonale wie, że zespół pod wodzą Vukovicia może nadal przegrywać, jak przegrywał pod rządami Gołębiewskiego, ale wyboru już nie miał, bo zatrudnienie Ojrzyńskiego było obciążone takim samym ryzykiem niepowodzenia.
Właściciel Legii przeżywa trudne dni, bo chyba w końcu zrozumiał, że nie jest to przejściowy kryzys, tylko potężna katastrofa, do której spowodowania przyczyniło się i zapewne nadal przyczynia wiele osób. Niektórzy robią to jawnie, jak choćby Mateusz Szwoch, zdobywca zwycięskiej bramki dla Wisły Płock. Ma powód, żeby Legii nie lubić, chociaż to jej były zawodnik, bo na Łazienkowskiej zmarnowano jego spory piłkarski talent i odstawiono na boczny tor. Ale w ekipie „Nafciarzy” byłych legionistów grało w tym meczu więcej. Najbardziej znany z nich Jakub Rzeźniczak, a poza nim jeszcze Rafał Wolski, Radosław Cielemęcki i Damian Warchoł. Trener płockiej drużyny Maciej Bartoszek wystawił też do gry 18-letniego Fryderyka Gerbowskiego, wychowanka warszawskiej szkółki FC Barcelona Escola Varsovia. Mioduskiego powinno chociaż zastanowić, dlaczego ten utalentowany nastolatek ukształtowany na warszawskich boiskach gra w ekstraklasie w barwach Wisły Płock, a nie w jego zespole. I powinien jak najszybciej poszukać odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że z trzech mazowieckich zespołów obecnie występujących w PKO Ekstraklasie wyżej od Legii w ligowej tabeli są Radomiak i Wisła Płock. Wystarczy może tylko uważnie przejrzeć kadry tych zespołów.
Innym problemem, z jakim przyjedzie się teraz zmierzyć Mioduskiemu, jest konflikt z kibicami. Ich narastające od tygodni niezadowolenie słabymi wynikami zespołu eksplodowało napaścią na autokar z wracającą po przegranym meczu w Płocku drużyną Legii. Z krążących w mediach opisów wynika, że grupa fanów zatrzymała pojazd na dojeździe do ośrodka treningowego w Książenicach, wtargnęła do środka i poturbowała kilku graczy. Najbardziej ucierpieli ponoć Mahir Emreli, Luquinhas i Rafael Lopes. Z nieoficjalnych źródeł wyciekła wieść, że ci zawodnicy z powodu obrażeń nie będą mogli wystąpić w środę w zaległym meczu z Zagłębiem Lubin oraz ze Emreli domaga się rozwiązania umowy z winy klubu. Oficjalne stanowisko w tej sprawie stołeczny klub opublikował dopiero w poniedziałek po południu. „Legia Warszawa informuje, że w drodze powrotnej po przegranym meczu 18. kolejki Ekstraklasy, doszło do incydentu z udziałem agresywnie zachowującej się grupy osób. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami i podjętymi środkami ostrożności, autokar z piłkarzami wracał do ośrodka treningowego w eskorcie policji. Mimo tych zabezpieczeń doszło do chwilowego zatrzymania pojazdu, a następnie wejścia kilku osób do autokaru i przejawów agresji wobec piłkarzy. W wyniku interwencji policji grupa została niezwłocznie rozgoniona” – napisano w komunikacie. Na oświadczenie Legii zareagował na Twitterze rzecznik prasowy Komendanta Głównego Policji Mariusz Ciarka: „Do sprawy m. in. w wypowiedzi dla RMF FM odniósł się rzecznik warszawskiej Policji, który wskazał, że nie było żadnej eskorty policyjnej, bo taka nie przysługuje, nawet najlepszemu klubowi w Polsce. Kiedy policjanci podjechali, osoby rozeszły się. Nikt wówczas nie mówił o żadnym przestępstwie”.
To nie jest pierwszy przypadek, że rozzłoszczeni kiepskimi wynikami zespołu kibice próbują „dyscyplinować” piłkarzy i skłonić ich groźbami, a nawet fizyczną przemocą, do większego zaangażowania. W historii Legii takie sytuacje miały miejsce wielokrotnie, podobnie jak w wielu innych polskich klubach. Dzieje się tak również w innych krajach, więc jeśli ktoś kolportuje pogłoski, że cudzoziemscy piłkarze są „zszokowani i przerażeni”, to kolportuje nieprawdę. Ale nie można też wykluczyć i tego, że jest to celowo wywołana sytuacja mająca pomóc w pozbyciu się z kadry zespołu kilku najwyżej opłacanych graczy. Zamysł jest oczywisty – jeśli chcą odejść, proszę bardzo, ale za porozumieniem stron i bez orzekania winy. Kłopotem nie będzie też ustalenie kwot transferowych, chociaż tu już zapewne nie obejdzie się bez strat finansowych dla właściciela Legii.
Ale dla Mioduskiego dużo większe straty może przynieść prawdziwy bunt kibiców, skutkujący rezygnacją z przychodzenia na mecze. Jeśli fani odwrócą się od zespołu, do klubowej kasy przestaną wpływać miliony ze sprzedaży biletów, a także zmniejszą się dotacje od sponsorów, więc właściciel klubu będzie musiał z własnej kieszeni pokryć deficyt, albo rozejrzeć za wspólnikami, bo alternatywą może być finansowa zapaść nieuchronnie prowadząca klub do bankructwa. A wtedy Legia stanie się atrakcyjnym kąskiem dla łowców takich okazji. Kto wie, może właśnie w takim celu ktoś wsadził zespół legionistów na równię pochyłą, po której na naszych oczach zjechali aż na dno.