30 listopada 2024

loader

Messi wart worek złota

Leo Messi wkroczył na wojenną ścieżkę z władzami FC Barcelona. Argentyński gwiazdor w wieku 33 lat postanowił odejść z katalońskiego klubu. Najlepszą ofertę pod względem finansowym i sportowym dostał od Manchesteru City.

Argentyńczyk nie stawił się niedzielę na obowiązkowych testach na obecność koronawirusa, a także na pierwszym treningu. To może oznaczać, że Messi swoją przyszłość widzi już poza ekipą „Dumy Katalonii”. Najciekawszą z jego punktu widzenia propozycję złożył mu Manchester City: pięcioletni kontrakt (do końca 2025 roku), ale w angielskiej Premier League miałby grać tylko przez pierwsze trzy sezony, zaś dwa kolejne spędziłby za oceanem, w amerykańskiej filii angielskiego klubu, drużynie New York City. Właściciele Manchesteru City gwarantują jednak Argentyńczykowi w obu zespołach takie same zarobki, a jego roczna gaża ma być taka sama, jaka teraz otrzymuje w Barcelonie, czyli netto 52 mln euro. W sumie zatem całkowity koszt rocznego wynagrodzenia Messiego wynosi około 100 mln euro. Ale to jeszcze nie wszystko – za podpis na kontrakcie angielski klub jest gotów zapłacić argentyńskiemu gwiazdorowi ekstra premię w wysokości 250 mln euro brutto. Licząc więc łącznie wszystkie te płacowe koszty zatrudnienie Messiego na pięć lat kosztowałoby właścicieli Manchesteru City (i New York City) w sumie około 750 mln euro, czyli mniej więcej tyle, ile wynosi zawarta w umowie Argentyńczyka z FC Barcelona tzw. klauzula odstępnego.
Władze katalońskiego klubu twardo obstają, że Messi może odejść tylko po zapłaceniu tej kwoty, bo nie aktywował w odpowiednim czasie (do 10 czerwca tego roku) innej klauzuli zawartej w umowie, na podstawie której „w nagrodę za zasługi” mógł opuścić „Dumę Katalonii” za darmo. Ale gwiazdor uważa, że wtedy sezon był przerwany z powodu pandemii koronawirusa, a jego przedłużenie do końca sierpnia przez FIFA i UEFA przenosi się także na indywidualne umowy piłkarzy z klubami. Wojna została zatem rozpętana, a jej zwycięzca na razie jest nieznany.

Jan T. Kowalski

Poprzedni

Szwedzi na drodze Lecha

Następny

Hamilton nie zwalnia

Zostaw komentarz