8 listopada 2024

loader

Odszedł Ryszard Szurkowski

Ryszard Szurkowski od dwóch lat zmagał się ze skutkami kolarskiej kraksy w jakiej uczestniczył podczas wyścigu weteranów w Niemczech, ale życie odebrał mu nowotwór. W ubiegłym tygodniu w szpitalu w Radomiu przeszedł operację, w sobotę jego stan zaczął się jednak pogarszać, a w poniedziałek nad ranem najbardziej utytułowany polski kolarz w historii zmarł. Miał 75 lat.

Szurkowski urodził się w 1946 roku w Świebodowie. W latach 60. i 70. ubiegłego wieku był jednym z najpopularniejszych polskich sportowców. Najlepszą tego miarą jest fakt, że w plebiscycie na „Sportowca Polski XX wieku” zajął drugie miejsce, ustępując tylko multimedalistce olimpijskiej Irenie Szewińskiej. Sam zdobył dwa srebrne medale olimpijskie – w Monachium w 1972 i w Montrealu w 1976 roku, miał też na koncie trzy tytuły mistrza świata w kolarstwie szosowym oraz jeden wicemistrzowski. Wygrał też wiele zagranicznych wyścigów, ale trwałe miejsce w pamięci Polaków przyniosły mu cztery zwycięstwa (w 1970, 1971, 1973 i 1975 roku) w legendarnym dzisiaj Wyścigu Pokoju, największej amatorskiej imprezie kolarskiej w Europie Wschodniej, organizowanej w latach 1948-2006, m.in. pod patronatem „Trybuny Ludu”. Szurkowski przejechał w sumie w tym wyścigu aż 89 etapów, z czego 52 w koszulce lidera, a 13 zakończył na najwyższym stopniu podium. Uważano go za najlepszego zawodnika-amatora na świecie, miał oferty przejścia do czołowych grup zawodowych, najlepszą z belgijskiej Molteni, której gwiazdą był słynny Eddy Merckx. Fortuna go ominęła, bo najlepszy okres jego kariery przypadł akurat w czasach, gdy nie tylko kolarzom, ale w ogóle sportowcom ówczesne polskie władze nie pozwalały przechodzić na zawodowstwo, za to zyskał wśród rodaków nieśmiertelną sławę brylując w Wyścigu Pokoju.
W swojej biografii wydanej przez wydawnictwo SQN Szurkowski tak wspominał okres swojej największej popularności: „Podczas Wyścigu Pokoju pod hotel autokar podjeżdżał tak, że jego drzwi prawie stykały się z drzwiami hotelu, bo jak inaczej? Zawsze czekało na nas czasem kilkanaście tysięcy ludzi. I każdy chciał autograf czy poklepać cię po plecach. Niekiedy trzeba było wychodzić przez kotłownię i stamtąd ruszać szybko rowerem. Pamiętam etap Wyścigu Pokoju do Poznania, zajęliśmy pierwsze trzy miejsca w 1970 roku. Tysiące ludzi stało pod oknem i skandowało nasze imiona, żebyśmy się im ukazali w oknach. Trzeba było wyjść i pomachać. Na Stadionie Dziesięciolecia w 1975 roku chwilę za długo rozmawiałem z telewizją i ludzie zaczęli przeskakiwać przez barierki i na płycie było od nich gęsto. Tłum zaczął falować, ja razem z nim. Wjechało kilkunastu milicjantów na koniach i dopiero mogłem się ruszyć. Wyprowadzili mnie jakoś, wsiadłem do auta i po drodze, wzdłuż całych Alei Jerozolimskich, stały ogromne tłumy ludzi”.
Po zakończeniu kariery Szurkowski z sukcesami prowadził kadrę narodową (1984-1988). W 1985 roku jego podopieczny Lech Piasecki wygrał Wyścig Pokoju i został mistrzem świata, a trzy lata później w igrzyskach olimpijskich w Seulu biało-czerwoni sięgnęli po srebro w wyścigu drużynowym. Potem był twórcą pierwszej w Polsce zawodowej grupy kolarskiej (Exbud, 1988-1989), dyrektorem polskiej części Wyścigu Pokoju, a także prezesem Polskiego Związku Kolarskiego (2010-2011). Nie rezygnował też ze ścigania, chętnie startując w zawodach weteranów. 10 czerwca 2018 roku mając już 73 lata na karku skorzystał z zaproszenia do startu w takim wyścigu oldboyów w Kolonii. I to był ostatni jego występ na rowerze. „Kraksa, jak kraksa. Nie jechałem zbyt szybko, pewnie coś ponad 40 km/h, w płaskim, szerokim terenie. Dwóch kolarzy przede mną sczepiło się kołami, ja walnąłem w nich i poleciałem na bruk, a z tyłu najechał na mnie peleton. Gdybym jechał dziesięć pozycji dalej, wpadłbym na kupę ludzi i nic by się nie stało. No, ale się stało – opisywał swój wypadek Szurkowski w wywiadzie z Kamilem Wolnickim, dziennikarzem „Przeglądu Sportowego”. Szurkowski doznał w wypadku uszkodzenia rdzenia kręgowego i czterokończynowego porażenia, ponadto miał uszkodzoną czaszkę, połamaną w kilku miejscach szczękę, zdeformowany nos, wyrwaną wargę. Nie odzyskał już pełnej sprawności, a na domiar złego pod koniec ubiegłego roku zdiagnozowano u niego nowotwór. Jego śmierć to dla polskiego sportu niepowetowana strata.

Jan T. Kowalski

Poprzedni

Iga Świątek zaczęła tenisowy sezon od zwycięstwa

Następny

Znani sportowcy wsparli Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy

Zostaw komentarz