Ryszard Szurkowski od dwóch lat zmagał się ze skutkami kolarskiej kraksy w jakiej uczestniczył podczas wyścigu weteranów w Niemczech, ale życie odebrał mu nowotwór. W ubiegłym tygodniu w szpitalu w Radomiu przeszedł operację, w sobotę jego stan zaczął się jednak pogarszać, a w poniedziałek nad ranem najbardziej utytułowany polski kolarz w historii zmarł. Miał 75 lat.
Szurkowski urodził się w 1946 roku w Świebodowie. W latach 60. i 70. ubiegłego wieku był jednym z najpopularniejszych polskich sportowców. Najlepszą tego miarą jest fakt, że w plebiscycie na „Sportowca Polski XX wieku” zajął drugie miejsce, ustępując tylko multimedalistce olimpijskiej Irenie Szewińskiej. Sam zdobył dwa srebrne medale olimpijskie – w Monachium w 1972 i w Montrealu w 1976 roku, miał też na koncie trzy tytuły mistrza świata w kolarstwie szosowym oraz jeden wicemistrzowski. Wygrał też wiele zagranicznych wyścigów, ale trwałe miejsce w pamięci Polaków przyniosły mu cztery zwycięstwa (w 1970, 1971, 1973 i 1975 roku) w legendarnym dzisiaj Wyścigu Pokoju, największej amatorskiej imprezie kolarskiej w Europie Wschodniej, organizowanej w latach 1948-2006, m.in. pod patronatem „Trybuny Ludu”. Szurkowski przejechał w sumie w tym wyścigu aż 89 etapów, z czego 52 w koszulce lidera, a 13 zakończył na najwyższym stopniu podium. Uważano go za najlepszego zawodnika-amatora na świecie, miał oferty przejścia do czołowych grup zawodowych, najlepszą z belgijskiej Molteni, której gwiazdą był słynny Eddy Merckx. Fortuna go ominęła, bo najlepszy okres jego kariery przypadł akurat w czasach, gdy nie tylko kolarzom, ale w ogóle sportowcom ówczesne polskie władze nie pozwalały przechodzić na zawodowstwo, za to zyskał wśród rodaków nieśmiertelną sławę brylując w Wyścigu Pokoju.
W swojej biografii wydanej przez wydawnictwo SQN Szurkowski tak wspominał okres swojej największej popularności: „Podczas Wyścigu Pokoju pod hotel autokar podjeżdżał tak, że jego drzwi prawie stykały się z drzwiami hotelu, bo jak inaczej? Zawsze czekało na nas czasem kilkanaście tysięcy ludzi. I każdy chciał autograf czy poklepać cię po plecach. Niekiedy trzeba było wychodzić przez kotłownię i stamtąd ruszać szybko rowerem. Pamiętam etap Wyścigu Pokoju do Poznania, zajęliśmy pierwsze trzy miejsca w 1970 roku. Tysiące ludzi stało pod oknem i skandowało nasze imiona, żebyśmy się im ukazali w oknach. Trzeba było wyjść i pomachać. Na Stadionie Dziesięciolecia w 1975 roku chwilę za długo rozmawiałem z telewizją i ludzie zaczęli przeskakiwać przez barierki i na płycie było od nich gęsto. Tłum zaczął falować, ja razem z nim. Wjechało kilkunastu milicjantów na koniach i dopiero mogłem się ruszyć. Wyprowadzili mnie jakoś, wsiadłem do auta i po drodze, wzdłuż całych Alei Jerozolimskich, stały ogromne tłumy ludzi”.
Po zakończeniu kariery Szurkowski z sukcesami prowadził kadrę narodową (1984-1988). W 1985 roku jego podopieczny Lech Piasecki wygrał Wyścig Pokoju i został mistrzem świata, a trzy lata później w igrzyskach olimpijskich w Seulu biało-czerwoni sięgnęli po srebro w wyścigu drużynowym. Potem był twórcą pierwszej w Polsce zawodowej grupy kolarskiej (Exbud, 1988-1989), dyrektorem polskiej części Wyścigu Pokoju, a także prezesem Polskiego Związku Kolarskiego (2010-2011). Nie rezygnował też ze ścigania, chętnie startując w zawodach weteranów. 10 czerwca 2018 roku mając już 73 lata na karku skorzystał z zaproszenia do startu w takim wyścigu oldboyów w Kolonii. I to był ostatni jego występ na rowerze. „Kraksa, jak kraksa. Nie jechałem zbyt szybko, pewnie coś ponad 40 km/h, w płaskim, szerokim terenie. Dwóch kolarzy przede mną sczepiło się kołami, ja walnąłem w nich i poleciałem na bruk, a z tyłu najechał na mnie peleton. Gdybym jechał dziesięć pozycji dalej, wpadłbym na kupę ludzi i nic by się nie stało. No, ale się stało – opisywał swój wypadek Szurkowski w wywiadzie z Kamilem Wolnickim, dziennikarzem „Przeglądu Sportowego”. Szurkowski doznał w wypadku uszkodzenia rdzenia kręgowego i czterokończynowego porażenia, ponadto miał uszkodzoną czaszkę, połamaną w kilku miejscach szczękę, zdeformowany nos, wyrwaną wargę. Nie odzyskał już pełnej sprawności, a na domiar złego pod koniec ubiegłego roku zdiagnozowano u niego nowotwór. Jego śmierć to dla polskiego sportu niepowetowana strata.