Sea Trials is a mental and physical test of teamwork that the Plebes (freshman class) of the Naval Academy must complete at the end of „Plebe Year”. Official U.S. Navy photo by: PH2 (AW) Ryan Child
Polski Związek Przeciągania Liny kończy ten rok w glorii najliczniejszej federacji sportowej w Polsce. W 2021 zapisało się do niej 223 346 osób – tyle licencji zawodniczych wydał PZPL, zarabiając na tym ponad 11 milionów złotych. To jednak tylko zasługa luki prawnej, którą w trakcie lockdownu wykorzystała branża fitness.
Przeciąganie liny (ang. Tug of war) to jedna z najstarszych dyscyplin sportowych. Uprawiano ją już w czasach antycznych, znalazła się także w programie igrzysk nowożytnych. Zadebiutowała w 1900 roku w Paryżu, a po raz ostatni medale olimpijskie w tej konkurencji rozdano w 1920 roku w Antwerpii, a każdym z tych pięciu przypadków rywalizowali wyłącznie mężczyźni. Początkowo zawody w przeciąganiu liny (w 1900, 1904 i 1908) były jedną z konkurencji lekkoatletycznych, natomiast w 1912 i 1920 roku zostały uznane za osobną dyscyplinę sportu. W owym czasie światową potęgą w tym sporcie byli Brytyjczycy, którzy zdobyli pięć olimpijskich krążków – dwa złote, dwa srebrne i jeden brązowy. Wykreślnie przeciągania liny z rodziny olimpijskiej zepchnęło ten popularny sport siłowy na margines, na którym pozostają na dobrą sprawę do dzisiaj. Co prawda pierwszy narodowy związek tug of war założono w Szwecji już 1933 roku, ale w Wielkiej Brytanii powstał dopiero w 1958 roku. Dwa lata później animatorzy tego sportu na świecie skrzyknęli się i powołali do życia Międzynarodową Federację Przeciągania Liny (Tug of War International Federation).
Pierwszy oficjalny turniej pod egidą MFPL w Malmoe w Szwecji w 1964 roku, pod nazwą Igrzysk Bałtyckich.Światowa federacja składała się wówczas z czterech członków – Wielkiej Brytanii, Szwecji, Holandii i Danii. W 1965 roku zorganizowano pierwsze mistrzostwa Europy (w Crystal Palace w Anglii) i potem rozgrywano je regularnie. Od 1975 roku do MFPL zaczęły przystepować też narodowe związki spoza Europy, co pozwoliło z czasem na zorganizowanie także mistrzostw świata, a od 1991 roku również w wersji halowej. Do Międzynarodowa Federacja Przeciągania Liny jest członkiem Światowego Związku Federacji Sportowych.
W naszym kraju do wybuchu pandemii koronawirusa o istnieniu Polskiego Związku Przeciągania Liny mało kto wiedział, a jeśli stykał się z tym sportem, to na ogół na ludowych festynach lub innych tego typu imprezach masowych. A tu nagle PZPL w 2021 roku notuje gwałtowny, wręcz lawinowy przyrost liczby członków i ogłasza, że licencję zawodnika w przeciąganiu liny posiada obecnie 173 895 osób. Dla porównania licencje piłkarskie wydane przez największy sportowy związek w Polsce, PZPN, posiada około 121 tysięcy osób.
Co stoi za takim skokowym wzrostem popularności przeciągania liny? Powodem są… epidemiczne obostrzenia nałożone jeszcze w październiku ubiegłego roku na branżę fitnes i zdjęte dopiero pod koniec maja tego roku, ale wciąż z różnym natężeniem na nią nakładane, przez co straciła już miliardy złotych. Dlatego ludzie w niej działający chwytają się różnych sposobów obchodzenia ograniczeń. Jednym z nich było wykorzystanie luki w przepisach antycovidowych. Na ich podstawie zamknięto kluby, siłownie, baseny i aquaparki, lecz pozwolono na korzystanie z obiektów sportowych, w tym z siłowni, wszystkim zawodowym sportowcom przygotowującym się do zawodów. Gdy rząd złagodził restrykcje pozwalając aby od 28 grudnia ub. roku do 17 stycznia tego roku z basenów mogli korzystać reprezentanci kraju, Polski Związek Pływacki powołał do kadry narodowej wszystkich swoich członków posiadających licencję. Dzięki temu z basenów i pływalni mogło skorzystać kilka tysięcy osób.
W przypadku przeciągania liny o gwałtownym wzroście zainteresowania tym sportem była łatwość zdobycia zawodowej licencji i niewielkie koszty. Nie trzeba kupować specjalistycznego sprzętu, niepotrzebne są też boiska, hale czy skocznie. Przeszkolenie zawodników, by byli gotowi do bezpiecznej rywalizacji, trwa góra dwie godziny, a po licencję nie trzeba zabiegać. Wystarczy wypełnić w internecie formularz zgłoszeniowy i wpłacić na konto związku 50 złotych jednorazowej opłaty zgłoszeniowej. I już ma się status zawodowego przeciągacza liny, a że jest to sport siłowy, więc trening w siłowni jest w tym przypadku nieodzowny i oczywisty. I to jest cała tajemnica nagłego wzrostu w Polsce liczebności licencjonowanych zawodników w Tug of War.
Prezes Polskiej Federacji Fitness, Tomasz Napiórkowski, z lekką ironią przyznaje, że PZPL swój dynamiczny rozwój zawdzięcza jego branży. „Sytuacja legislacyjna rzeczywiście zmusiła nas do pewnych kombinacji. Nasi klienci posiadają licencje różnych związków sportowych. Ci, którzy masowo ruszyli po licencje zawodników w przeciąganiu liny to byli ludzie, którzy chodzili przed pandemią na siłownię dla zdrowia i chcieli ćwiczyć. I znaleźli na to sposób”.
Ten boom dla PZPL okazał się tylko sukcesem promocyjnym, ale też finansowym. Na sprzedaży licencji zarobił ponad 11 mln zł. To było jak manna z nieba, bowiem przeciąganie liny jako sport nieolimpijski otrzymuje z ministerstwa sportu skromne dotacje. A teraz ma pieniądze na biura, sprzęt dla kadry narodowej i wyjazdy na zagraniczne turnieje.