W 32. kolejce z kwartetu zespołów walczących o mistrzostwo Polski punkty straciła tylko prowadząca w tabeli Jagiellonia. Ścigające ją ekipy Lecha, Legii i Lechii wygrały swoje mecze i odrobiły dystans do lidera. W grupie spadkowej udany weekend mieli piłkarze Wisły Płock, Cracovii i Piasta. Znów nie obyło się jednak bez sędziowskich pomyłek.
W przeddzień meczu z Koroną część piłkarzy Jagiellonii dopadła grypa jelitowa. Trener Michał Probierz wyjawił ten fakt dopiero po meczu, zapewne dla zmylenia przeciwnika. Z tego samego powodu białostocczanie utrzymywali w głębokiej tajemnicy informację o kontuzji Ivana Runje. Najlepszy środkowy obrońca Jagiellonii doznał urazu podczas treningu potykając się na nierówności w murawie. Te przypadki tylko potwierdzają obawy Probierza, który jest najzacieklejszym przeciwnikiem obecnego systemu rozgrywek i fazę play-off nazywa ironicznie „Pucharem Maja”.
„W rundzie zasadniczej może być wszystko w porządku, ale w siedmiu ostatnich spotkaniach komuś przydarzą się kontuzje, kartki i cały sezon mona będzie właściwie uznać za stracony” – stwierdził w jednej z wypowiedzi przez fazą play-off. I taki właśnie pech zdaje się dopadać teraz ekipę Jagiellonii. W ostatnich tygodniach kontuzji doznali kluczowi gracze tej drużyny – Konstantin Vassiljev, Przemysław Frankowski, Marek Wasiluk, a teraz jeszcze dołączył do nich Runje.
Błąd sędziego gorszy od zatrucia
Białostocczanie z jakiegoś powodu nie są też rozpieszczani przez sędziów. Z czterech ostatnio straconych przez nich goli aż trzy padły z ewidentnych spalonych. Probierz stara się trzymać język na wodzy i powstrzymuje się przed otwartą krytyką sędziowskiej ferajny, z którą ma na pieńku zresztą od lat. Ale pewnie w którymś momencie nie wytrzyma i przywali im z grubej rury. Ale chyba dopiero wtedy, gdy Jagiellonia straci szanse na mistrzostwo. To będzie też sygnał, że raczej nie zostanie w Białymstoku na kolejny sezon. Nie bez powodu puścił przeciek do mediów, że ma oferty z klubów zagranicznych.
Probierz nie jest jednak jedynym trenerem, który wytyka naszym ligowym arbitrom rażące błędy. W 32. kolejce nerwy puściły też najstarszemu szkoleniowcowi w ekstraklasie Franciszkowi Smudzie. Prowadzony przez niego zespół Górnika Łęczna przegrała z Wisłą Płock 2:3, a każda ze straconych przez łęcznian bramek była co najmniej kontrowersyjna. Sędzia Bartosz Frankowski nie popisał się zwłaszcza przy karnym dla „Nafciarzy”, bo ich napastnik przewrócił się w polu karnym bez kontaktu z obrońcą gospodarzy, co wyraźnie było widać w telewizyjnych powtórkach. Z sobie tylko wiadomego powodu arbiter nie podyktował natomiast w podobnej sytuacji „jedenastki” dla Górnika, choć musiał widzieć, że obrońca Wisły przytrzymuje i przewraca w polu karnym szarżującego gracza z Łęcznej. ”Spotkanie rozpoczęliśmy dobrze, ale po tym jak mój zespół objął prowadzenie sędzia zrujnował nam całą grę. Najpierw podyktował karnego z kapelusza, później puścił ewidentnego spalonego i przez to przegrywaliśmy. Jestem zwolennikiem podziału na grupy, bo są dzięki temu duże emocje dla kibiców, ale sędziowie nie powinni wypaczać wyników spotkań. Po raz drugi zostaliśmy w ten sposób pokrzywdzeni, bo w Kielcach też karny przeciwko nam był wymyślony przez arbitra” – pieklił się Smuda na pomeczowej konferencji. Oczywiście na próżno, bo pretensje trenerów nie mają żadnego wpływu na ocenę pracy arbitrów przez Kolegium Sędziów, czyli de facto szefa tej organizacji Zbigniewa Przesmyckiego. Dlatego Bartosz Frankowski, podobnie jak sędziujący mecz Jagiellonii z Koroną Tomasz Kwiatkowski oraz Paweł Gil, który osłabił Wisłę Kraków w meczu z Lechią Gdańsk wyrzucając z boiska Tomasza Cywkę za dwie żółte kartki. Sęk w tym, że pokazał je graczowi „Białej Gwiazdy” w odstępie kilku minut, a na dodatek drugą, skutkującą przecież czerwoną i wyrzuceniem z boiska, nie bardzo wiadomo za co, bo wiślak nie popełnił żadnego przewinienia.
Radović to nie Lewandowski
Legia w meczach wyjazdowych sieje spustoszenie – dwanaście spotkań w roli gości legioniści wygrali, jedno zremisowali, a tylko trzy przegrali. Na własnym stadionie nie są już jednak tacy skuteczni, bo w 16 meczach wywalczyli tylko 25 punktów. Ale w miniony weekend „Wojskowi” znów grali na wyjeździe, więc zgarnęli komplet punktów, ogrywając Pogoń Szczecin 2:0. Mogli wygrać w takim samym rozmiarze jak Lech Poznań z Bruk-Betem w Niecieczy, czyli 3:0, bo sędzia Szymon Marciniak zafundował Legii „jedenastkę” i jeszcze wyrzucił z boiska obrońcę „Portowców” Jarosława Fojuta. Kiedyś pewnie ktoś by się zdziwił, dlaczego arbiter z Płocka, a zatem organizacyjnie przynależny do Mazowieckiego ZPN, czyli tego samego co Legia, jest wyznaczony do sędziowania jej spotkań, lecz nie dzisiaj. Po pierwsze, Marciniak to arbiter międzynarodowy, ceniony w FIFA i UEFA (np. poprowadzi w czwartek półfinałowy mecz Ligi Europy Lyon – Ajax), a po drugie jest sędzią zawodowym, co ponoć jest gwarancją bezstronności.
Na szczęście Legia zmarnowała karnego, bo Miroslav Radović chciał strzelić jak Robert Lewandowski ze zmianą rytmu biegu, ale się zatrzymał przed piłką, czego nie wolno robić. Ponoć tego nie wiedział i jest to hit tygodnia.