2 grudnia 2024

loader

To (miało być) przede wszystkim święto polskiego tenisa

fot. far start - instagram

Dyrektor turnieju WTA w Warszawie Mariusz Fyrstenberg opowiedział m.in. o trudnościach organizacyjnych, a także braku w imprezie tenisistek z czołówki rankingu. „Ten turniej jest przede wszystkim świętem polskiego tenisa” – podkreślił. W finale singla triumfowała Francuzka Caroline Garcia. W finale debla przegrała polska para Rosolska-Kawa.

Wojciech Kruk-Pielesiak.: Co z pana perspektywy było najtrudniejsze w przygotowaniach turnieju?
Mariusz Fyrstenberg: Rok temu był tutaj turniej męski, więc mieliśmy obraz, jak to będzie wyglądać w sensie przestrzeni, logistyki, ale teraz mamy tu imprezę masową z trzema tysiącami ludzi. Kort centralny poprzednio był tutaj tak zapełniony 36 lat temu na meczu Pucharu Davisa Polska – Wielka Brytania. Mieliśmy więc obawy, czy uda się spełnić wymogi bezpieczeństwa. Pracowaliśmy jednak nad tym bardzo długo i przepływ ludzi jest bardzo sprawny. Do tego dość duży jest katalog wymogów stawianych przez WTA. Rygorystycznie podchodzi się do obsługi zawodników. Włodarze Legii stanęli jednak na wysokości zadania.

Jakieś przykłady wymogów WTA?
Trzeba zapewnić trzech fizjoterapeutów, lekarza i masażystę. Musi być zróżnicowane wyżywienie, które dostarcza odpowiednie ilości wartości odżywczych. Trzeba zorganizować tzw. strefę chillout. Do tego dochodzi też zapewnienie przestrzeni biurowej dla przedstawicieli WTA, zajęcie się ubraniami sędziów i wiele innych spraw.
A sprawa przygotowania kortów? Magdalena Fręch była wyjątkowo krytyczna.
Była zrobiona renowacja po zimie, potem kolejne prace. Jednak żeby kort się porządnie ubił potrzeba kilku lat. Tyle czasu nie mieliśmy. Korty są na najlepszym poziomie, jaki można było osiągnąć w takim czasie. Jest mnóstwo ludzi, którzy na nich pracują już od godziny 5.30. Jestem im bardzo wdzięczny. Do swoich zadań podchodzą wręcz misyjnie i nie mam im nic do zarzucenia. Poza Magdą nikt tak krytyczny nie był.

Pierwotnie turniej miał się odbyć w Gdyni. Co zdecydowało o przenosinach do Warszawy?
Łatwiej tutaj było spełnić wspomniane wymogi. Kort centralny jest większy i więcej ludzi może zobaczyć Igę Świątek. Jakość kortów mamy tu średnią, ale w Gdyni była gorsza. Logistyka jest łatwiejsza. I nie ma co ukrywać – Warszawa ma większy potencjał biznesowy, aby tę imprezę dalej rozwijać.

Jeśli chodzi o rozwój. Czy brana jest pod uwagę zmiana w przyszłości nawierzchni na twardą?
Wiem, że gra na kortach twardych ma pewne plusy. Łatwiej je utrzymać, pogoda nie jest wielkim problem. To także moment w kalendarzu, gdy zawodniczki myślą już o turniejach w USA, gdzie gra się na twardej nawierzchni. Jest więc taka opcja, ale ma ona plusy i minusy. Obawiam się, że jak za dwa lata będą igrzyska w Paryżu, gdzie mecze tenisowe będą na nawierzchni ziemnej, to Iga stwierdzi, że igrzyska są priorytetem i będzie chciała grać na ziemi. Musimy to brać pod uwagę. Trzeba pamiętać, że nie mamy swobody wyboru terminu turnieju.

Co pana zdaniem zadecydowało, że w turnieju nie wystartowały zawodniczki zajmujące w światowym rankingu wyższe lokaty?
W jakimś stopniu jest to pewnie, że tak powiem, strach przed Igą. Od dawna było wiadomo, że ona tu zagra. Poza tym jest to turniej rangi 250, więc nie bardzo wysokiej. To jest też biznes i organizator musi wyjść co najmniej na zero. Nie bardzo widzę sens zwiększania puli nagród. Czy jeśli pojawiłaby się tu zawodniczka z okolic 20. miejsca w rankingu, to coś by to zmieniło? Czy ludzie bardziej będą znali to nazwisko? Nie będą. Mamy Igę, numer jeden na świecie, która, mam nadzieję, zawsze tu zagra. To ona przyciąga ludzi. Ten turniej jest przede wszystkim świętem polskiego tenisa i trzeba robić wszystko, aby go utrzymać. Zwiększenie kosztów niesie za sobą ryzyko, że impreza się nie utrzyma.

W lipcu na 37 zakończyła się seria zwycięstw Świątek. W Warszawie wróciła na zwycięską ścieżkę. Jak długo pana zdaniem się na niej tym razem utrzyma?
Delikatnie do tego podchodzę. Wiadomo, że chce się coraz więcej, ale seria zawsze kiedyś się kończy. Obawiałem się nawet pierwszego meczu tutaj. Każdy mecz jest niewiadomą. Sam za dużo w życiu przegrałem meczów totalnie wygranych, żeby liczyć, ile ich może być.

Jakie pana zdaniem Świątek ma największe atuty? Co sprawia, że tak trudno ją pokonać?
Przygotowanie fizyczne, sprawność, szybkość. Świetna sfera mentalna. Pamiętam, jak widziałem ją płaczącą w Paryżu po porażce w półfinale juniorskiego French Open. Dla wielu zawodniczek to i tak byłby sukces, a ona była zdewastowana, bo po prostu interesuje ją tylko wygrywanie. Natomiast z takich czysto technicznych, tenisowych kwestii to ma niesamowity forhend po krosie. Agresywny styl gry niepolegający na czekaniu na błędy przeciwniczki. Pewnie dlatego jest numerem jeden na świecie.

Największą niespodzianką zakończonego w niedzielę turnieju było wyeliminowanie Igi Świątek. Polka odpadła w ćwierćfinale. Po ponad dwugodzinnym thrillerze lepsza okazała się późniejsza triumfatorka imprezy Caroline Garcią.

W rozgrywanych w strugach deszczu finale Francuzka pokonała Rumunkę Anę Bogdan 6:4, 6:1. 28-latka w Warszawie odniosła dziewiąte turniejowe zwycięstwo w singlu, a drugie w tym roku; wcześniej triumfowała na trawie w niemieckim Bad Homburg. Dzieki dobrej formie awansowała na 32. miejsce w zestawieniu WTA.

„Bardzo się cieszę i jestem dumna z tego meczu, a także całego tygodnia w Warszawie w moim wykonaniu. Każde ze spotkań było inne. Pierwsze, z Misako Doi, było wyjątkowo trudne, nie grałam w nim za dobrze, ale później stopniowo się poprawiałam i było coraz lepiej. Szczególny był ćwierćfinał z Igą, było to dla mnie duże wyzwanie, była też świetna atmosfera. Później musiałam dalej dawać z siebie wszystko, wciąż byłam jeszcze daleko od tytułu, dobrze się jednak przygotowałam z moim zespołem i się udało” – podsumowała turniej Francuzka.

To co nie udało się Idze Świątek prawie udało się duetowi Katarzyna Kawa – Alicja Rosolska. Polki dotarły do finału imprezy w debla. Niestety w ostatnim meczu musiały uznać wyższość Anny Danilinej z Kazachstanu oraz Niemki Anny-Leny Friedsam. Przegrały 4:6, 7:5, 5-10.

„Ten mecz był niesamowicie trudny przede wszystkim ze względu na warunki, których doświadczyłyśmy. Ciężko mówić o aspektach tenisowych, bo tak ciężkimi piłkami i na tak mokrym korcie się nie gra, ale każdy chciał już dokończyć mecz, żeby turniej się odbył. Myślę, że – jak na warunki, w których grałyśmy – zaprezentowałyśmy się nieźle. Trochę uciekł nam super tie-break na początku i bardzo ciężko było to nadrobić. Cały tydzień należał do udanych, pierwszy raz oficjalnie w tourze grałyśmy razem, doszłyśmy do finału” – podsumowała Kawa.

Redakcja

Poprzedni

Na kogo działają sankcje?

Następny

Polka trzecia w Tour de France