Reprezentacja Polski piłkarzy ręcznych zawiodła swoich kibiców w czwartek, przegrywając w Mińsku z Białorusią 23:32. W niedzielę w Płocku miała zmazać plamę.
To miał być nowy początek eliminacji mistrzostw Europy. Po wcześniejszych porażkach z Rumunia i Serbią mieliśmy być świadkami wielkiego powrotu biało-czerwonych do walki o awans. Tymczasem nasi szczypiorniści po żenująco słabym występie przegrali pierwszą potyczkę z Białorusinami 23:32 i ich szanse na wyjazd na mistrzostwa Europy w Chorwacji mocno zmalały. Było jasne, że teraz podopiecznym Tałanta Dujszebajewa nie wystarczą już tylko zwycięstwa w pozostałych do rozegrana trzech spotkaniach rewanżowych, ale będą jeszcze musieli liczyć na potknięcia rywali.
Stawka niedzielnego rewanżowego meczu z Białorusią w Płocku była więc niebagatelna, bo ewentualna porażka przekreślała ostatecznie szanse biało-czerwonych i na występ w finałach mistrzostw Europy, ale też oznaczała konieczność gry w preeliminacjach do mistrzostw świata, a następnie rywalizację z rozstawionym zespołem. A dobry wynik na światowym czempionacie w 2019 roku mógłby przybliżyć nasz zespół do realizacji najważniejszego celu – awansu do turnieju olimpijskiego w Tokio. Pierwsza od 2000 roku absencja W mistrzostwach Europy może więc pociągnąć za sobą fatalne następstwa, bo cofnie naszą reprezentacje szczypiornistów na pozycje zajmowane przez nią dwie dekady temu, gdy mozolnie przebijała się do wielkich turniejów.
Trener Tałant Dujszebajew w rewanżu postawił na tych samych graczy, którzy dostali łomot w Mińsku. Nie mógł postąpić inaczej, bo na zgrupowanie przed dwumeczem z Białorusinami zaprosił tylko 16 zawodników. Dla niego mecz w Płocku nagle stał się meczem o uratowanie posady, bo w przypadku porażki presja na jego dymisje będzie nie do wytrzymania.