Szwajcarski napastnik Aleksandar Prijović postawił na swoim i odszedł z Legii za 2,5 mln euro do PAOK Saloniki. W Grecji ma zarabiać ponoć 850 tys. euro rocznie.
Szefowie warszawskiego klubu nie próbowali zatrzymać Prijovicia za wszelką cenę, choć pewnie mogliby to zrobić oferując mu podwyżkę zarobków do poziomu jaki wynegocjował z greckim klubem. Nie byłby jedynym krezusem w zespole mistrzów Polski. Wyciekające z Łazienkowskiej transferowe plotki podają na przykład, że pozyskany tej zimy z FK Krasnodar nasz reprezentacyjny obrońca Artur Jędrzejczyk ma zarabiać w Legii 800 tysięcy euro rocznie. Szwajcarski napastnik nie był jednak wart takich pieniędzy i słusznie pozwolono mu kontynuować karierę w dziewiątym obecnie zespole greckiej ekstraklasy.
Ten transfer nie odbił się w Polsce większym echem, bo większego hałasu narobiła plotka jakoby Legia zwróciła się do VfL Wolfsburg z propozycją wypożyczenia spychanego w tym klubie na margines Jakuba Błaszczykowskiego. Ale to już nie jest drobna transakcja, bo skrzydłowy reprezentacji Polski zarabia w Bundeslidze dwa miliony euro rocznie i nawet przy założeniu, że w trakcie wypożyczenia połowę jego wynagrodzenia pokrywałby niemiecki klub, to jednak Legia musiałaby dorzucić drugi milion, a to byłby już absolutny rekord w naszej ekstraklasie.
W warszawskim klubie nikt tych rewelacji nie potwierdza, ale też nie dementuje. Ale trzeba się cieszyć, że takie pomysły się w ogóle pojawiają. Bo skoro całkiem poważnie szefowie Legii rozważają pozyskanie Błaszczykowskiego, to przecież równie dobrze mogą latem zatrudnić, na przykład, Artura Boruca, któremu akurat skończy się po tym sezonie kontrakt z AFC Bournemouth, a który zawsze powtarzał, że chciałby na koniec kariery wrócić na Łazienkowską. A takich graczy jak on i Błaszczykowski Legia właśnie potrzebuje.