Niejako przygotowując się do objęcia urzędu prezydenta USA przez Donalda Trumpa, Chiny dopuściły się niezłej prowokacji, przejmując amerykańskiego drona podwodnego na wodach międzynarodowych Morza Południowochińskiego.
Był to jasny komunikat dla Trumpa, który nie ustaje w demonstrowaniu, że wobec Pekinu poprowadzi o wiele ostrzejszą politykę, niż Barack Obama. Nie dość, że zapowiada obłożenie towarów chińskich wysokim cłem i podjęciem innych antychińskich samoobronnych kroków gospodarczych, to przeprowadził przyjazną rozmowę z panią prezydent Tajwanu, Caj Ing-wen, z którym USA nie utrzymują stosunków dyplomatycznych, a który Pekin uważa za swoje terytorium tyle, że zbuntowane.
Trump zareagował w ten sposób, że najpierw napisał na Twitterze, że „Chiny ukradły drona rozpoznawczego amerykańskiej marynarki wojennej na wodach międzynarodowych, wyciągnęły go z wody i zabrały do Chin”. A potem dodał: „Powinniśmy powiedzieć Chinom, że nie chcemy z powrotem drona. Zatrzymajcie go sobie!”.
Po oficjalnym proteście Waszyngtonu – i zażądaniu zwrotu urządzenia – chińskie ministerstwo obrony oświadczyło, że zwróci drona i prowadzi rozmowy z USA w tej sprawie. Jednocześnie zaatakowało Waszyngton, że „amerykańskie jednostronne nagłaśnianie sprawy jest nieodpowiednie i nie służy spokojnemu jej rozwiązaniu”.
Dron należał do statku oceanograficznego marynarki wojennej USA. Został przechwycony przez chiński okręt wojenny w rejonie na północny zachód od filipińskiej zatoki Subic Bay. Stało się to, gdy amerykańska jednostka oceanograficzna USNS Bowditch miała podjąć drona.
Chiny roszczą sobie prawo do kluczowych obszarów i wysp na Morzu Południowochińskim, co doprowadziło do sporu terytorialnego z Filipinami, Wietnamem, Malezją, Tajwanem i Brunei. W ostatnich latach rozpoczęły wzmożone prace przy sztucznym powiększaniu powierzchni wysp wchodzących w skład spornego archipelagu Spratly na Morzu Południowochińskim.
Pekin głosi, że konstrukcje są przeznaczone głównie na potrzeby cywilne oraz twierdzi, że wyspy Spratly „to terytorium Chin”.