„Hojną” ofertę złożył przyszłemu prezydentowi USA, Donaldowi Trumpowi, władca Korei Północnej, Kim Dzong Un: Korea Północna może nawiązać stosunki z rządem Trumpa, jeśli ten wycofa amerykańskie wojska i broń z Korei Południowej.
Taką propozycję nie do odrzucenia ogłosił w Genewie tamtejszy ambasador Korei Płn. przy ONZ. Dodał, że prowadzi w Genewie „nieoficjalne i nieformalne rozmowy z naukowcami amerykańskimi i byłymi dyplomatami”. Ale kto by to miał być nie ujawnił.
Być może jednak zaporowy warunek Północy nie jest przejawem działania z urojonej pozycji siły, a próbą podjęcia dialogu dla wykucia jakiegoś kompromisu. Ambasador wyraził gotowość nawiązania przez Pjongjang stosunków dyplomatycznych z USA, ale po zawarciu traktatu pokojowego, który zakończy stan zimnej wojny na Półwyspie Koreańskim trwający od gorącej wojny z lat 1950-53. Od tego czasu obowiązuje rozejm co jakiś czas naruszany przez Północ. A dzieląca państwa koreańskie linia demarkacyjna należy do najsilniej ufortyfikowanych na świecie.
Jeśli Trump nie posłucha Kima i „nie zrezygnuje z wrogiej polityki” Północ będzie kontynuować program „jednoczesnego rozwoju” – rozwoju broni jądrowej i gospodarki, pogroził ambasador.
Odkąd władzę objął Kim Dzong Un w 2011 r. między USA i Północą trwa dialog głuchych. Ale w czasie kampanii wyborczej Trump mówił, że gotów jest rozpocząć rozmowy z Pjongjangiem, aby nakłonić go do rezygnacji z programu budowy broni jądrowej. Wzywał też Chiny, by zrobiły więcej, aby zdyscyplinować wojowniczego sąsiada. Bez pomocy chińskiej gospodarka Północy prędko by upadła.