9 listopada 2024

loader

Kłótnia zwana debatą prezydencką

Niestety, nie da się wzruszyć ramionami, gdy napływają wieści o przebiegu kampanii przed wyborem prezydenta Stanów Zjednoczonych, co nastąpi 8 listopada. Prezydent amerykański zawiaduje bowiem najpotężniejszą gospodarką i armią świata, a jego polityka zagraniczna może mieć bardzo dalekosiężne skutki, również dla nas. A tym razem Ameryka może dorobić się prezydenta szczególnie nieprzewidywalnego.

Dlatego świat przyglądał się z taką uwagą drugiej debacie telewizyjnej kandydatki Partii Demokratycznej, Hillary Clinton i kandydata Partii Republikańskiej, Donalda Trumpa. Mówi się debata, ale tym razem była to bardziej kłótnia, niż prezentacja poglądów i programów. Styl narzucił Trump, który obiecał Clinton, że gdyby tylko mógł – jako prezydent – wsadzić ją do więzienia za jej rzekome oszustwa finansowe, to by to zrobił.
Taki komunikat jest w Ameryce rzeczą niesłychaną i wydawałoby się, że Trump powinien niezwłocznie polec politycznie, bowiem taka uwaga to obraza tamtejszego ustroju politycznego, gdzie rządzi prawo i prawnicy, a nie kacyk, który samowolnie wtrąca konkurencję do więzienia, jak w jakiejś zapyziałej krainie. Ale w świecie demokracji nastają jakby nowe czasy. W czasie kampanii przed referendum brytyjskim, zwolennicy Brexitu mogli bezkarnie kłamać do woli i wygrali. Nie pomogło wytykanie im kłamstw. Może Trumpowi też się powiedzie.
Trump przede wszystkim chciał się odbudować po wizerunkowej klęsce, czym było rozpowszechnienie tuż przed debatą nagrania sprzed 11 lat, gdzie wulgarnie wychwala swoje podboje erotyczne. Teraz chciał po prostu zakrzyczeć potępienie jakie go spotkało ze strony nawet czołowych polityków republikańskich i poniżał Hillary Clinton wytykaniem jej afer erotycznych jej męża Billa, gdy był prezydentem.
Clinton też nie była zahukaną dziewczynką i w miarę możliwości odpowiadała pięknym za nadobne. Państwo tytułowali się kłamcami, osobami niegodnymi zaufania i sprawowania urzędu. Trump nazwał konkurentkę diabłem i głosił, że nosi ogromną nienawiść w sercu.
Clinton zachęciła internautów do odwiedzania jej strony internetowej, na której sprawdza ile wspólnego z prawdą mają słowa rywala. Znany portal Politico uznał nawet, że była to najbrzydsza debata w historii USA.
Komentatorzy amerykańscy byli zdania, że jednak przeważył w niej Trump i być może tak mogło się wydawać z uwagi na styl jaki narzucił i dominację w pyskówkach. Ale zdziwili się, gdy pojawiły się wyniki sondażu, w którym Clinton znów wygrała – nie tak wyraźnie, jak w debacie pierwszej, ale jednoznacznie. Według YouGov Clinton wygrała stosunkiem 47:42, w sondażu CNN 57:34. Była sekretarz stanu cieszyła się też większą popularnością (YouGov) wśród osób do tej pory niezdecydowanych – 44:41 proc. Zdecydowanie wygrała wśród kobiet – 50:38, a Trump nieznacznie wśród mężczyzn – 46:43. Niektórzy skłaniają się już do uznania, iż ostatnia debata (19 października) przegranej Trumpa nie odwróci. Chyba, żeby coś nadzwyczajnego…​
Obliczenia BBC z ostatnich pięciu sondaży dają Clinton przewagę 50:44 (resztę biorą libertarianin Gary Johnson i ekolożka, Jill Stein). Nawet gdyby taki wynik padł 8 listopada, sprawa nie jest przesądzona. Głosuje się bowiem na elektorów stanowych, a nie na kandydatów. Elektorów jest 540 i trzeba zdobyć poparcie co najmniej 271. Kandydat może w stanie przegrać jednym głosem i wszyscy elektorzy przypadają rywalowi. A w Kalifornii – z uwagi na liczbę ludności – jest do zgarnięcia 55 elektorów. Przy wyrównanej walce zwykle decyduje kilka stanów wahających się, jak Floryda, Pensylwania, czy Ohio, gdzie nigdy nie wiadomo, czy przeważą demokraci, czy republikanie.
Hillary Clinton przebywała w poniedziałek w Michigan i w wahającym się Ohio, by przekonywać ludzi do zarejestrowania się. Choć sondaże wróżą jej dobrze, demokraci obawiają się, że część wyborców, którzy dwa razy poparli Baracka Obamę, zostanie w domu.
We wtorek zarówno w Michigan jak i w Ohio minął termin rejestracji wyborców.

trybuna.info

Poprzedni

Dramat Milika

Następny

Radwańska zbiera siły na Singapur