Prezydent Serbii Aleksandar Vuczić nominował w sobotę premierkę Anę Brnabić na kolejną kadencję i powierzył jej misję utworzenia nowego gabinetu; Brnabić kieruje pracami rządu od 2017 roku – poinformowała agencja Reutera.
Premierka Serbii będzie musiała wypełniać swoje obowiązki w trudnych czasach, gdy (na Ukrainie) trwa wojna, poważnymi wyzwaniami pozostają inflacja i kryzys energetyczny, a w nie uznawanym przez Belgrad Kosowie narasta ryzyko eskalacji konfliktu – podkreślił Vuczić, cytowany przez Reutersa. Jak jednak zapewnił, ma do Brnabić „bezgraniczne zaufanie”.
Kontrowersje wokół premierki i jej obozu
W Serbii tolerancja wobec gejów i lesbijek kończy się w momencie, gdy dochodzi do wyoutowania. Wówczas podobnie jak w Polsce dochodzi do wyszydzania, prześladowań, a nawet ataków. Wydawałoby się, że karierę polityczną w takiej sytuacji można zrobić jedynie pozostając w przysłowiowej szafie. Brnabić jest tutaj wyjątkiem, gdyż to wyoutowana lesbijka, która w 2016 roku została pierwszą osobą otwarcie homoseksualną w konserwatywnym rządzie. Jest w związku z lekarką Milicą Durdić. Jednak chociaż gra rolę wyemancypowanej liderki to jest częścią typowo bałkańskiego układu władzy gdzie rządzą sami faceci. Premierka Serbii należąca do konserwatywnej partii, która tylko w nazwie ma „Postęp” nie zrobiła dotąd nic dla społeczności LGBT+ w swoim kraju co wywołało kilka lat temu sprzeciw wobec uczestnictwa Brnabić w paradzie równości m.in. z powodu jej przemówienia na jednej z ubiegłych parad, gdy oznajmiła, że rząd prawami osób LGBTQ zajmie się, kiedy załatwione zostaną „ważne rzeczy”. Innym zarzutem padającym wobec konserwatywnej premierki jest to, że uważa się ją jedynie za marionetkę urzędującego prezydenta Vuczicia, który jest typowym wschodnioeuropejskim dyktatorem porównywanym z Victorem Orbanem, gdyż jego rządy również krytykowane są z powodu korupcji i autokratyzmu. Na przełomie 2018 i 2019 w kraju doszło do wspieranych przez opozycję protestów ulicznych przeciwko prezydentowi główne partie opozycyjne, w tym skupione w Sojuszu dla Serbii, zbojkotowały wybory parlamentarne, uznając je za niedemokratyczne.
Opozycja alarmowała o nieprawidłowościach
Kampania wyborcza i same wybory budziły wiele kontrowersji po stronie opozycji. Opozycja była marginalizowana lub też wręcz blokowana w mediach, a prezydent i jego rządząca partia wykorzystali skrzętnie cały aparat państwowy jako machinę do napędzania głosów. Strona demokratyczna wskazywała też na złe działanie komisji wyborczych w okręgach, gdzie głosowało najwięcej zwolenników opozycji, a chodzić w opóźnianiu działań komisji miało o zniechęcenie ich do oddania głosów. Centralna Komisja Wyborcza nie podała swoich danych o frekwencji, a także nie publikowała cząstkowych wyników. Zwieńczeniem demokratyczności tych wyborów było ogłoszenie sondaży exit poll przez samego prezydenta Vuczicia, który sam w tych wyborach kandydował. Demokracja pełną gębą.
Konserwatywna, Serbska Partia Postępowa (SNS) zdecydowanie wygrała przedterminowe, które odbyły się na początku kwietnia. Ugrupowanie prezydenta Aleksandara Vuczicia uzyskało 44 proc. głosów, wyprzedzając opozycyjną koalicję Zjednoczona Serbia o 30 punktów procentowych. Jednym z jej głównych zadań nowego rządu na arenie międzynarodowej będzie zrównoważenie kandydatury Serbii do członkostwa w Unii Europejskiej, która jest największym partnerem handlowym Belgradu, z dążeniem na zachowania współpracy z Rosją i Chinami. Serbia jest niemal całkowicie zależna od rosyjskiego gazu i kupuje od Moskwy uzbrojenie, natomiast Chiny pozostają głównym inwestorem w kraju – czytamy w komunikacie Reutersa.
Władze w Belgradzie potępiły na forum ONZ inwazję Rosji na Ukrainę, lecz konsekwentnie odmawiają przyłączenia się do zachodnich sankcji przeciwko Moskwie. Takie stanowisko wynika z powiązań politycznych i gospodarczych oraz z sympatii serbskiego społeczeństwa do Rosji.
Serbia utraciła kontrolę nad Kosowem po kampanii NATO w 1999 roku i nie uznaje ogłoszonej w 2008 roku niepodległości swojej byłej prowincji. Rozpoczęty w 2013 roku dialog nie przyniósł dotąd znaczącego porozumienia.
Na przełomie lipca i sierpnia na północy Kosowa, zamieszkanej przez mniejszość serbską, doszło do krótkotrwałych protestów w związku z zapowiadaną przez Prisztinę koniecznością wymiany tablic rejestracyjnych samochodów z serbskich na kosowskie. W ocenie premiera Kosowa Albina Kurtiego incydenty zostały zorganizowane przez Belgrad przy wsparciu Moskwy.
PAP/JD