Na koniec może okazać się, że jak już w wielu krajach bywało, to tajne służby wyznaczą w USA prezydenta. A, jeśli zostanie nim republikanin Donald Trump, to wspólnie z szefem kontrwywiadu (FBI), Jamesem Comeyem, mogą po swojej myśli ukształtować własnoręcznie politykę poprzez ludzi, których dopuszczą do jej sprawowania.
Comey wyciągnął na 4 dni przed głosowaniem jakąś niezwiązaną z treścią kampanii, w sumie bzdurną historię byłego kongresmena, który był mężem bliskiej współpracownicy Hillary Clinton, a który miał z lekka porąbane w głowie na tle erotycznym, ale pozwoliło to podnieść Trumpowi krzyk, że jest to afera większa od Watergate (pogrzebała prezydenta Nixona 44 lata temu, ale z powodu jego kantu politycznego).
Ameryka, która mieni się przewodnikiem moralnym świata, wygląda coraz bardziej na kraj żałosny i cuchnący.
Gawiedź takie rzeczy kocha i przy urnach wyborczych może pójść ich tropem. Obecne wybory prezydenta USA zdają się pokazywać, że istota demokracji, czyli wolność słowa zaczyna zamieniać ją we własną karykaturę. Pokazało to już referendum brytyjskie, kiedy najwięksi kłamcy zostali przez demokrację wynagrodzeni, a prymus wśród nich jest dziś ministrem spraw zagranicznych. Już nie wspominamy o Polsce, gdzie demokracja też nagrodziła siewców wszelkich bredni o katastrofie smoleńskiej.
I być może Barrack Obama przejdzie do historii jako ostatni prezydent USA, który na poważnie bawił się w demokrację, wysuwając republikanina Comey’a na szefa FBI w ramach dbałości o demokratyczną równowagę sił politycznych w kraju. Clinton też może przejdzie do historii jako ostatnia polityczka, która trzymała standardy i wyjaśniała, tłumaczyła, usprawiedliwiała się i nie była w stanie odpowiedzieć pięknym za nadobne na wszelkie insynuacje, półprawdy, ćwierćprawdy i oczywiste kłamstwa oraz wyzwiska Trumpa pod swoim adresem.
W każdym razie sondaże ogłaszane tu przed głosowaniem wskazywały, że szanse Clinton na zwycięstwo maleją z każdym dniem. W środę dowiemy się, czy największym mocarstwem zawiaduje osoba przewidywalna, czy bezczelny przedsiębiorca i celebryta nie rozumiejący polityki międzynarodowej, nie wiedzący, co to jest racja stanu i traktujący zdobycie prezydentury jako geszeft życia.