Tysiące pracowników Google i jego filii Youtube przerwało wczoraj pracę i zgromadziło się przed budynkami firmy, by zaprotestować przeciw tolerowaniu agresji seksualnych w tym przedsiębiorstwie. Do manifestacji doszło w licznych siedzibach firmy – od Singapuru, poprzez Londyn, po Kalifornię, gdzie znajduje się siedziba światowa internetowego giganta.
Ten ruch społeczny, pierwszy o takiej skali w Google, zrodził się po zeszłotygodniowym artykule w New York Times, w którym gazeta doniosła, że firma tuszowała liczne nadużycia seksualne popełniane przez osoby z kierownictwa, w tym Andy’ego Rubina, twórcy Androida, który odszedł z firmy cztery lata temu z odprawą w wysokości 90 milionów dolarów.
Organizatorzy protestu wezwali 90 tys. pracowników Google na świecie do opuszczenia biur o godz. 11. Zaczęło się w Singapurze, potem strajk objął japońskie Tokio i Hyderabad w Indiach. W Europie porzucono pracę w Berlinie, szwajcarskim Zurychu, w Londynie i stolicy Irlandii Dublinie. W Nowym Jorku manifestowali głównie pracownicy poniżej 40 roku życia. W Mountain View w Kalifornii, amerykańskiej siedzibie koncernu, pracownicy zwani „googlersami” zebrali się między budynkami kampusu „Googleplex”. Dołączyli do nich pracownicy Youtube.
Po artykule w NYT Sundar Pichai wysłał pracownikom maile, w którym utrzymywał, że w ciągu dwóch ostatnich lat firma zwolniła 48 osób bez odpraw, w tym 13 wysokiego szczebla, z powodu ich skandalicznego zachowania wobec kobiet. Pichai przyznał, że „w łonie grupy Google narosła wściekłość i frustracja”.
Obiecał „konkretne działania”, które mają powstrzymać zjawisko molestowania i agresji seksualnych.