Szef Facebooka Mark Zuckerberg postanowił wydać walkę fałszywym wiadomościom, których wylęgarnikiem są media społecznościowe. Jego metoda rodzi jednak poważne wątpliwości.
W piątek na swoim osobistym profilu Zuckerberg napisał, że „w dzisiejszym świecie jest zbyt dużo sensacji, dezinformacji i polaryzacji”. „Media społeczne pozwalają ludziom rozprzestrzeniać informacje szybciej niż kiedykolwiek, jeśli jednak nie zajmiemy się tym problemem, tylko spowodujemy jego wzmocnienie” – stwierdził.
Jego pomysł na przeciwdziałanie „fake newsom” zasadza się na opieraniu się na opinii użytkowników portalu, które źródła informacji uważają za wiarygodne. Facebook nie zamierza rezultatów tej analityki upubliczniać, ale spodziewa się, że zaowocuje to „przeniesieniem punktu ciężkości” w kierunku tych właśnie źródeł informacji. Rodzi to jednak poważne wątpliwości, bo przyjęte przez niego kryterium jest wątpliwe, bo nie daje żadnej gwarancji, że źródła informacji lubiane przez internautów są takimi dzięki ich wiarygodności, a nie dzięki temu, że przekazują treści, które z tych czy innych powodów im się podobają i odpowiadają ich obrazowi świata. A w wydaniu Zuckerberga miara wiarygodności jest równocześnie miarą popularności, a to wcale nie jest to samo. Przyjęcie takiej równoważności jest zatem tyleż oznaką szacunku w stosunku do fejsbukowiczów, co dowodem naiwności. O tę ostatnią Zuckerberga trudno jednak podejrzewać, więc równie dobrze może być tylko oficjalna wersja dla użytkowników, a tak naprawdę przykrywką dla kolejnego poziomu manipulacji informacyjnej. Nic nie jest tym, czym się wydaje, więc i obietnica Zuckerberga ni musi być tym, czym się wydaje.