Krótka historia kłamstwa klimatycznego
Naftowi giganci, producenci paliw kopalnych od dekad wiedzieli, że beztroska emisja dwutlenku węgla grozi katastrofą klimatyczną zagrażającą światu, jaki znamy. W imię nieograniczonych zysków puścili jednak w ruch morderczo skuteczną machinę kłamliwej propagandy zaprzeczeń i manipulacji. Sięgnęła najwyższych szczebli światowego systemu. Teraz wymknęła im się ona spod kontroli i prowadzi prawicowych polityków w kierunku, w którym nawet kapitaliści paliwowi boją się podążać.
Portal Strajk informował już o tym, że obserwatorium na Hawajach odnotowało w tym miesiącu historycznie wysoki pomiar stężenia dwutlenku węgla w ziemskiej atmosferze. Owszem, naukowcy zgadzają się, że tak wysoki poziom CO2 występował już w dziejach życia na naszej planecie. Było to jednak 5 milionów lat temu, kiedy zwierzęcy przodkowie homo sapiens zaczynali dopiero stawać na dwóch nogach.
Świat nauki nie ma dziś wątpliwości, że to działalność naszego gatunku w okresie ostatnich 150 lat doprowadziła do rekordowej zawartości CO2 w atmosferze i – co za tym idzie – do wzrostu średniej ziemskiej temperatury o ponad 1 stopień Celsjusza w stosunku do epoki przedindustrialnej. Związana z tym plaga susz, powodzi i huraganów nęka ludzkość coraz dotkliwiej, rujnując szczególnie rolnictwo krajów Globalnego Południa i powodując masowe migracje. Kiedy miliony lat temu stężenie CO2 wynosiło, tak jak dziś, 415 ppm (cząsteczek na milion) temperatura była wyższa o 2 – 3 stopnie, a poziom oceanów wyższy był – uwaga! – o 25 metrów. To jest mniej więcej obraz tego, co czeka ludzkość, jeżeli będzie nadal bez opamiętania emitowała dwutlenek węgla. Niestety inercja systemu kapitalistycznego wskazuje na to, że mimo rosnącej świadomości niektórych społeczeństw, człowiek sam sobie wykopie grób.
Nikt się nie dowie
Fakt rekordowego pomiaru jest jednak o tyle znaczący, że prawdopodobieństwo jego wystąpienia w bieżącym roku został przewidziany już dawno temu, w 1982 r., a dokonał tego nie kto inny, a naukowcy pracujący dla jednego z największych koncernów naftowych Exxon – dzisiaj, po fuzji z innym, działającego pod nazwą ExxonMobil. Całość raportu, który – całkowicie trafnie – informował o takiej ewentualności, została zatajona przed światową opinią publiczną, by nikomu nie przyszło do głowy zakłócać działalności Exxonu. Światło dzienne ujrzała dopiero w 2015 r. w wyniku śledztwa przeprowadzonego przez portal InsideClimate News. W podsumowaniu analizy korporacyjnych naukowców znalazły się również przewidywania dalekosiężnych skutków beztroskiej emisji CO2: będą to katastrofalne szkody dla rolnictwa na skutek wzrostu temperatury, stopienie pokrywy lodowej na biegunach i zalanie części lądów. Raport zilustrowany jest wymownym wykresem, z którego można wyczytać, co nas dalej czeka. W 2060 r. wieku wzrost temperatury ma zbliżyć się do 2°C, co oznacza nieodwracalne skutki dla ludzkiej cywilizacji, głównie ze względu na wpływ takich zmian na rolnictwo.
Wnioski te wyciągnęli specjaliści koncernu, który do niedawna wiódł prym w finansowaniu propagandowej walki z naukowcami i aktywistami działającymi na rzecz upowszechnienia wiedzy o globalnym ociepleniu i powstrzymania jego najtragiczniejszych skutków. Naftowy moloch, mając mocne podstawy do przewidywania ponurych rezultatów działalności swojej branży, postanowił zataić alarmistyczne prognozy. Zysk okazał się zdecydowanie ważniejszy niż ludzie. Ba, niż cała ludzkość.
Exxon nie był jedyny. Do podobnych, nawet jeszcze bardziej alarmistycznych wniosków doszli eksperci innego giganta, firmy Shell. Ich poufny raport sporządzony w 1988 r. na wewnętrzne potrzeby koncernu przewidywał, że podwojenie stężenia CO2 w atmosferze, czyli przekroczenie wartości 600 ppm nastąpi do 2030 r.
Wizja ekologicznych skutków globalnego ocieplenia według Shell była dosłownie apokaliptyczna: autorzy opracowania uznali, że cywilizacji ludzkiej zagraża wzrost poziomu wód oceanicznych o 5 – 6 metrów, a więc zatopienie całych nisko położonych krajów i regionów. Przewidywano również „zniknięcie całych ekosystemów” oraz „niszczycielskie powodzie i zatopienie nisko położonych obszarów rolniczych”. Przypuszczano, że „zajdzie potrzeba znalezienia nowych źródeł wody pitnej”, a globalny wzrost temperatur doprowadzi do „drastycznych zmian w sposobie życia ludzi”. Raport kończył się konkluzją, że „mogą to być zmiany nigdy wcześniej nie odnotowane w historii”.
Były to lata, kiedy mówiło się już o globalnym ociepleniu i tym, że powoduje je CO2 emitowane przez przemysł i transport. Zarówno raport Exxonu, jak i Shell zdecydowanie przychylały się do interpretacji, że notowany już wtedy wzrost temperatur ma swoją przyczynę w spalaniu paliw kopalnych, które sami produkowali. Ustalenia korporacyjnych naukowców nie spotkały się z żadnymi próbami ich podważenia przez kogokolwiek związanego z dyrekcją. Kapitalistyczni decydenci postanowili nie tyle położyć na szali los ludzkości, co wręcz skazali ją na katastrofę, którą już wówczas uznawali za scenariusz dość prawdopodobny.
Żywili oczywiście słuszne obawy, że w przypadku upowszechnienia się wiedzy, którą sami posiedli, rządy podejmą próby regulacji działania branży paliwowej. Wcześniej, w połowie wieku stało się tak w związku z problemem powstawania smogu w amerykańskich metropoliach. Naftowi i motoryzacyjni giganci przyjęli wtedy nieskuteczną w okresie dominacji gospodarczego interwencjonizmu taktykę opartą na argumentacji, że ograniczenia w „kopceniu” zrujnują gospodarkę.
Tym razem postanowili zatem przyjąć sposób działania firm tytoniowych, które na przełomie lat 80. i 90. prowadziły już systematyczną wojnę propagandową z naukowcami, którzy ostrzegali przed smutnymi skutkami ich działalności na polu zdrowia publicznego. Koncerny wierzyły początkowo, że zamiary regulacyjne da się spacyfikować, krytykując wyniki badań naukowców uniwersyteckich, tropiąc w nich w nich nieścisłości i kontrując je własną narracją utrzymaną w konwencji akademickiej, nad którą pracować mieli prawdziwi badacze. Wiedza o zmianach klimatycznych, mimo alarmistycznych sygnałów, nie była wówczas tak rozwinięta jak dziś. Dopiero zaczynała przebijać się do mainstreamu i świadomości decydentów. Kapitaliści paliwowi postanowili więc powołać platformy thinktankowe, które mogły ich zdaniem ukierunkować jej rozwój – oczywiście zgodnie z ich interesem.
Ruszyła maszyna
Bodźcem do zintensyfikowania działań na tym polu było powstanie w 1988 r. Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC), który służyć miał systematycznemu zapoznawaniu rządzących polityków z postępami wiedzy naukowej na temat globalnego ocieplenia. Na konferencji założycielskiej w Toronto spotkało się ponad 300 naukowców i polityków, którzy przyjęli rezolucję deklarującą potrzebę „działania teraz”. Do dzisiaj IPCC pozostaje jedną z najważniejszych międzynarodowych instytucji działających na rzecz przeciwdziałania kryzysowi klimatycznemu. Niestety jej skuteczność pozostawia wiele do życzenia, bo po stanie ziemskiego ekosystemu widać, że politycy działają stanowczo zbyt opieszale i jest już za późno, o czym wprost mówi niedawny raport ONZ. Można za to „podziękować” właśnie koncernom paliwowym, które w dekadzie 90. swoją działalnością w sferze publicznej zdołały skutecznie opóźnić postęp w dyskusji o przyczynach i skutkach zmian klimatu.
Głównym narzędziem, jakim w tym celu posłużyły się korporacje, była Global Climate Coalition (GCC), grupa lobbingowa, która pierwotnie stanowiła część amerykańskiej National Association of Manufacturers, a w 1995 r. się usamodzielniła. Ufundowali ją najwięksi giganci światowej branży naftowej m.in Shell, Texaco (obecnie część Chevronu), Amoco (obecnie część BP) i Phillips Petroleum, później do składu dołączył Exxon. Podstawę programową GCC napisał w 1995 r. Leonard S. Bernstein, ekspert wywodzący się z Mobil Oil, który w tym dokumencie przyznał, że „możliwość ludzkiego wpływu na klimat jest dobrze ugruntowanym faktem naukowym i nie sposób mu przeczyć”. Zastrzegł mimo to: „Nadal jednak nie można dokładnie przewidzieć rozmiarów, ram czasowych i skutków zmian klimatycznych”. Zgodnie z tą linią jeszcze w 1997 r., w czasie negocjacji Protokołu z Kioto, sam dyrektor generalny Exxonu Lee Raymond głosił: „Tak naprawdę nadal wiele nie wiemy o tym, jak klimat się zmieni w XXI wieku i później (…) Musimy lepiej zrozumieć problem i na szczęście mamy na to czas”. W myśl wiedzy posiadanej wtedy od lat przez Exxon i Shell była to zwyczajnie nieprawda: już wtedy nie mieliśmy na to czasu.
Wpływ GCC okazał się z czasem imponujący. W kwietniu 2019 r. outlet Climate Liability News i organizacja Desmog UK ujawniły dokumenty opisujące strategię i szereg konkretnych przypadków wpływania przez GCC na pracę IPCC, na przebieg dyskusji na konferencjach pod egidą ONZ i na język przyjmowanych rezolucji, który lobbyści koncertów zdołali rozmyć i uczynić jak najmniej alarmistycznym. Przedstawiciele GCC brali udział w obradach IPCC i panelach przygotowawczych, zarejestrowani pod nazwą tej organizacji albo z ramienia innych biznesowych NGO, tak by przeważyć liczebnie reprezentantów krajów Globalnego Południa, najbardziej uczulonych na kwestię skutków ocieplenia. Podważali rzetelność ustaleń naukowców podkreślających powagę zmian klimatycznych, promowali za to swoich „badaczy” – nawet tych, o których wspomniany już L. Bernstein, jeden z głównych „mózgów” GCC, sam twierdził, że są naukowo niewiarygodni. Doszły do tego agresywne kampanie w mediach przeciwko ustaleniom czołowych klimatologów i kwestionujące ich dorobek.
Ofensywa propagandowa GCC trwała do 2002 r. Największym sukcesem organizacji było doprowadzenie do tego, że w 2001 r. Stany Zjednoczone nie podpisały słynnego Protokołu z Kioto, zakładającego plan ograniczenia emisji CO2 przez światowe mocarstwa. Ujawnione niedawno dokumenty jasno dowodzą, że na spotkaniu dyplomatów Departamentu Stanu USA z ludźmi GCC, strona rządowa w imieniu prezydenta G.W. Busha podziękowała koalicji za starania wokół Kioto i przyznała, że decyzja o nieprzystąpieniu do porozumienia zapadła „częściowo dzięki ich wkładowi”. Odmowa przez USA udziału w porozumieniu z Kioto znacznie opóźniła polityczny proces przeciwdziałania zmianom klimatu we współpracy międzynarodowej, o której można rzec, że nawet dziś raczkuje – w porównaniu z wagą globalnego wyzwania.
Paradoks polega jednak na tym, że jeszcze pod koniec lat 90. ze wspierania działalności GCC wycofało się dziewięć firm, m.in. Exxon i BP. Doszły do wniosku, że rosnąca liczba publikacji naukowych, potwierdzających katastrofę klimatyczną grożącą ziemi na skutek także ich działalności jest zbyt przytłaczająca, by dalej ciągnąć narrację typu: „być może coś jest na rzeczy, ale nic się nie dzieje”.
„Czas na rewizję polityki w sprawie zmian klimatycznych nie następuje wtedy, kiedy dochodzi do udowodnienia w sposób niezbity związku między gazami cieplarnianymi a zmianami klimatu, tylko gdy możliwości tej nie da się już odrzucić, i gdy jest ona traktowana poważnie przez społeczeństwo, którego część stanowimy. My w BP doszliśmy właśnie do tego momentu” – oświadczył gigant paliwowy już 1996 r. Korporacje zaczęły więc opuszczać swój własny projekt polityczny. Mimo to zyskał on niezależność, zaczął żyć własnym życiem, poszerzył grono sponsorów zwiększając jednocześnie liczbę mniejszych organizacji, poprzez które działał w polityce – i tak doprowadził do swego największego osiągnięcia: Kioto.
Nowe czasy, nowe metody
Dzisiaj, w 2019 r. lobby producentów paliw kopalnych posiada posiada w USA historycznie wielkie wpływy, a firmy łożą większe niż kiedykolwiek środki finansowe na antyklimatyczną propagandę. W tych warunkach w 2017 r. prezydent Donald Trump „wypisał” swój kraj z Porozumienia Paryskiego podpisanego wcześniej przez Baracka Obamę. Zbojkotowanie Kioto okazało się sukcesem, które uprzytomniło kapitałowi, że opłaca mu się polityczna walka z nauką o klimacie, podjął ją więc na nowo również w XXI wieku. Z dużym powodzeniem. Jeden z najbardziej wpływowych lobbystów Joseph Bast, dyrektor generalny Heartland Institute, był zapraszany przez Trumpa do Białego Domu, a w 2017 r. z dumą napisał w mailu do swoich sponsorów: „Wygrywamy wojnę o globalne ocieplenie!”
Na początku stulecia układ sił w USA uległ przeobrażeniu. GCC zniknęło, a powstały American Enterprise Institute i Heartland Institute, potężne prawicowe think tanki, które kweswtię globalnego ocieplenia traktowały bardziej kompleksowo – jako jeden z elementów ultrakonserwatywnej i wolnorynkowej agendy. W sytuacji sprawowania urzędu prezydenta przez G.W. Busha rozwijały się znakomicie, poszerzając grono sponsorów, asertywnie rozpychając się w kręgach politycznych i w swej działalności zapuszczając się za Atlantyk – wpływy zdobyły głównie w Wielkiej Brytanii, gdzie potem odegrały i nadal odgrywają rolę w kampanii na rzecz Brexitu.
ExxonMobil zaczął ponownie łożyć na nowe organizacje „zaprzeczeniowe”, m.in. na Heartland Institute. Koncern do dziś jest niekwestionowanym liderem finansowego wsparcia organizacji promujących kłamstwo klimatyczne: w latach 1998-2014 przekazał w sumie 31 mln dolarów dla 69 takich grup. Jednak po 1997 r. pierwsze skrzypce w finansowaniu bredni klimatycznych grają bezapelacyjnie dwaj bracia Charles i David Koch, właściciele Koch Industries, wielkiego konglomeratu naftowo-chemicznego. Ponad 80 grupom walczącym z wiedzą o nadciągającej katastrofie klimatycznej przekazali oni ponad 100 mln dolarów. Bracia Koch cały swój majątek i szkodliwy dla ziemi biznes odziedziczyli po tacie – zupełnie jak prezydent Trump, który okazał się dla nich jak dotychczas najcenniejszym partnerem politycznym.
Kochowie prowadzą poza tym wpływową prawicową organizację Americans for Prosperity, obejmującą całe USA, zatrudniającą 500 etatowych pracowników i 150 tys. aktywistów dzień w dzień pracujących na rzecz uwolnienia ojczyzny od „socjalizmu” i „lewactwa”. AfP zdolne jest już kształtować ustawodawstwo lokalne, doprowadzając w niektórych stanach do m.in. do ograniczenia praw związków zawodowych.
Strategia walki koncernów o bezproblemową kontynuację emisji CO2 do atmosfery przyjęta po 2000 r. nie polega już na inwestowaniu w spór naukowy, ponieważ na tym polu z kretesem przegrali – 97 proc. publikacji naukowych potwierdza wpływ człowieka na zmiany klimatu. HI postawił na prosty i emocjonalny przekazu do zwykłych ludzi, których straszy pogłoskami o „lewackim spisku” i że „odbiorą im samochody”. Łączy to z docieraniem do konkretnych polityków, głównie Republikanów, którzy głosy tak ukształtowanego elektoratu potrafią przekuć na skuteczną działalność w Kongresie. Dochodzi do tego bezceremonialne oczernianie rozpoznawalnych działaczy, polityków i naukowców zaangażowanych w ruch na rzecz klimatu. Jak łatwo się domyślić, podejście to doskonale się sprawdza w epoce mediów społecznościowych. Potężne think tanki nie boją się jednak „realu”: w 2012 r. HI rozkręcił wielką kampanię billboardową porównującą wyznawców tezy o globalnym ociepleniu do zbrodniarzy-celebrytów m.in. Osamy Bin Ladena i Charlesa Mansona.
Owszem, koncerny działają też na polu naukowym, a raczej „naukawym”. Jednym z ich największych osiągnięć okazało się „wyhodowanie” słynnego „badacza” Williego Soona, który do dziś głosi tezę, że globalny wzrost temperatury spowodowany jest cyklem słonecznym. Nikt ze świata nauki nie traktuje go poważnie, bo model astrofizyczny, którym się posługuje, jest zmanipulowany. Soon stał się jednak jednym z podstawowych pseudo-naukowych źródeł, na które lubią się powoływać domorośli denialiści. Do dorobku Williego Soona zaliczają się bon moty typu: „zbyt dużo lodu szkodzi misiom polarnym” i twierdzenie, że „ze stanem lodowca w Arktyce nie jest tak źle”. W 2015 r. okazało się, że począwszy od 2003 r. jego praca „badawcza” była finansowana z grantów przydzielanych m.in. przez ExxonMobil, Charles Koch Foundation i American Enterprise Institute.
Giganci tacy jak ExxonMobil oficjalnie uznają dziś twierdzenie o wpływie emisji CO2 przez sektor paliw kopalnych na zmiany klimatyczne, ale swoją drogą finansują też wulgarnych denialistów, którzy w dzisiejszych USA stali się potęgą polityczną. Po dojściu Donalda Trumpa do władzy eksperci HI dostali głos w ALEC, czyli Amerykańskiej Radzie Legislacyjnej. W 2017 r. HI próbował przeforsować w ALEC decyzję, żeby Rada przekonała Agencję Ochrony Środowiska do odwołania jej oficjalnego stanowiska mówiącego, że nadmierna ilość dwutlenku węgla jest szkodliwa dla ludzkiego zdrowia i środowiska naturalnego. Co ciekawe, również w tym przypadku interweniowali bezpośrednio przedstawiciele ExxonMobil, którzy ostatecznie ugasili zapał HI, czując że denialistyczne szaleństwo think tanku na szczeblu państwowym idzie za daleko. Żywioł ponownie zaczyna się wymykać spod kontroli koncernów, które mimo wszystko są zmuszone liczyć się publicznym wizerunkiem.
Tak czy inaczej, w ALEC zasiadają osoby, które wcześniej pracowały w innych organizacjach finansowanych przez producentów paliw kopalnych, podobnie jest też z samym składem Agencji Ochrony Środowiska za kadencji obecnego prezydenta. Samemu Trumpowi doradza w Białym Domu „ekspertka” HI Kathleen Hartnett White, która od 2016 r. twierdzi, że CO2 jest „gazem życia”, ponieważ uczestniczy w procesie wegetacji roślin, więc jest zbawienny dla środowiska naturalnego, a jego nadmiar nie jest w żaden sposób szkodliwy dla człowieka. Dwadzieścia lat temu trudno byłoby w to uwierzyć, ale ludzie otwarcie głoszący takie poglądy piastują dziś w USA państwowe stanowiska.
Niezależnie od faktycznego wzrostu świadomości społecznej w niektórych częściach świata, głównie w Europie Zachodniej, np. Wielkiej Brytanii, gdzie laburzyści przeforsowali parlamentarną rezolucję o „klimatycznym stanie wyjątkowym”, wiele wskazuje na to, że mentalność Amerykanów idzie w odwrotnym kierunku. Będzie to miało bardzo niekorzystny wpływ na możliwość globalnego zmierzenia się z wyzwaniem jakim już są niszczycielskie skutki zmian klimatu. Wspomniany już CEO Heartland Institute Joseph Bast pysznił się już dwa lata temu na podstawie wyników sondażu: „Wygrywamy bitwę o opinię publiczną, bo Amerykanie nie wierzą, że globalne ocieplenie zasługuje na uwagę, jaką darzą je media i politycy”. Bast podkreślał, że ich przekaz jest pozytywny: „dwutlenek węgla podnosi plony, ziemia się zieleni”.
Doprowadzili do tego obscenicznie bogaci oligarchowie, całkowicie świadomi nieuniknioności katastrofy klimatycznej, którzy w imię coraz większych zysków zdecydowali się ziemski ekosystem skazać na zagładę, a ludzkość na stoczenie się w rzeczywistość z „Mad Maxa” i powolne konanie. Jeżeli nic się nie zmieni, ta sytuacja nadal będzie im się opłacać, ponieważ niezależnie od tego jaka przyszłość czeka zdecydowaną większość ludzi, tę garstkę korporacyjnych cyników zawsze będzie stać na zapewnienie sobie dostatniego i bezpiecznego życia. Czy pozwolimy im spokojnie patrzeć, jak zdychamy zagryzając się nawzajem o wodę i żywność?