8 listopada 2024

loader

Nic o pandemii czyli po staremu

„Le Monde Diplomatique”, nr 2/ 2021

Jeśli by oceniać po zawartości najnowszego numeru „Le Monde diplomatique”, to można wysnuć wniosek,że pandemia przestaje być osiowym tematem światowej publicystyki. O ile bowiem pierwszy tegoroczny numer pisma był zasadniczo numerem monotematycznym, w znaczącej części poświęconym rozmaitym, medycznym, ekonomicznym, politycznym i kulturowym konsekwencjom pandemii, o tyle w numerze niniejszym pandemii właściwie nie ma. Niestety niekoniecznie oznacza to, że odeszła już ona w przeszłość, bo mimo spadku intensywności ciągle się tli i daje we znaki, ale oznacza to być może, że znacząca część pracy intelektualnej na jej temat została dokonana i teraz wypadnie oczekiwać na jej skutki.
Numer otwiera tekst Pierre Rimbert i Serge Halimi „Dziennikarstwo wojen kulturowych”, którego autorzy rozważają najbardziej jaskrawo zauważalny rys współczesnego dziennikarstwa: „Bycie pośrodku już się nie opłaca. Dawniej karmiąca się reklamową manną prasa umiarkowana celowała w masowego odbiorcę, kusząc go fałszywym obiektywizmem.
Teraz mamy nowy przepis. Media kwitną, podsycając wojny kulturowe spolaryzowanych, wojowniczych społeczeństw. Na dobre i złe, pod czujnym, chwilami sekciarskim okiem własnego czytelnika. Zamiast krytycyzmu i zaangażowania rozwija się kultura moralizatorskiego wzmożenia i stadnej lojalności. Coraz bardziej izolowane bańki medialne oferują swym członkom raczej terapię utwierdzającą w słuszności własnych poglądów niż konfrontację ze złożoną rzeczywistością”. Ten sam duet autorski zilustrował to zjawisko na przykładzie USA czasu prezydentury Trumpa („Jak Donald Trump i media spustoszyli życie publiczne”). Serge Halimi zastanawia się też, jak ułożą się relacje chińsko-amerykańskie po tym, jak Joe Biden ogłosił wielkiego program ożywienia gospodarczego, połączony z potężnym programem świadczeń socjalnych
Przemysław Wielgosz zajął się Hondurasem, jako jednym z najniebezpieczniejszych krajów współczesnego świata. Z kolei Frédéric Lordon zastanawia się, czy możliwa jest w świecie „tęczowa koalicja”, która połączy we wspólnej walce antykapitalistów i antyrasistów. „Renaud Lambert („Ikar czyli niemożliwa demokracja latynoamerykańska”) analizuje uwarunkowania społeczno-polityczno-ekonomiczne w Ameryce Łacińskiej i wysnuwa z nich generalnie pesymistyczny wniosek, że w tym regionie, mimo wielkich wysiłków trwających dziesięciolecia nadal nie ma odpowiedniego gruntu do budowania stabilnej demokracji.
Michał Rozworski zajął się kwestią tzw. dochodu podstawowego. Choć Niemcy rozpoczynają właśnie eksperyment z tym dochodem, to – wbrew niektórym przypuszczeniom – pandemia generalnie nie przyczyniła się do wzmocnienia tej idei i nie zachęciła do podejmowania prób wprowadzania jej w życie.
Dominique Pinsolle pokazał, na przykładzie Francji, jak walka z różnymi ekstremizmami, w tym z radykalnym, wojowniczym, terrorystycznym islamizmem, staje się dla władzy pretekstem do zaostrzania kursu administracyjnego skierowanego przeciw wszelakim grupom „radykalnym”, także tym, które nie stwarzają niebezpieczeństwa dla porządku publicznego i dla życia innych. Bliską problematykę podejmuje Philippe Baqué w tekście „Jak państwo terroryzuje antyterrorystów”, a Romain Mielcarek pisze o tym, jak „W Sahelu Francja wojny zleca podwykonawcom”. O Włoszech jako o „europejskim laboratorium politycznym” napisał Stefano Pallombini. O co chodzi?
O to, że Włochy są tym krajem „starej Unii”, w którym największe siły ma skrajna prawica. Obserwacja jej taktyki, strategi, ewolucji i jej meandrów mogą więc dać wyobrażenie o tym, czego świat liberalno-demokratyczny może się po nich w Europie spodziewać. Na razie zawarli sojusz z „mieszczańskim” establishmentem, weszli do rządu Draghiego, pogodzili się z Brukselą i wypada czekać co z tego wyniknie, czy to tylko doraźna taktyka, czy trwała tendencja. Władimir Pawlocki napisał o tym, jak „Moskwa marzy o staniu się „miastem globalnym”, a Rachel Knaebel o „Dyktacie ekonomii w niemieckiej służbie zdrowia”. Razmig Keucheyan („Czy znowu będziemy oglądać gwiazdy?”) zajął się kwestią o istnieniu której wie zapewne relatywnie niewiele osób na świecie i którą wielu może uznać za wydumaną i ekscentryczną: o problemie nadmiernego sztucznego oświetlenia w porach zmierzchu i ciemności. Okazuje się, że istnieje już ruch walki z „zanieczyszczeniem światłem”, które sprawia, że „gwiaździste niebo zanika, pożerane przez sztuczne światło”, a „w wielu krajach Drogę Mleczną można oglądać już tylko w rezerwatach przyrody”. Ruch dąży do redukcji tej części sztucznego światła, które nie jest w ciemnej porze konieczne (n.p. reklam).
Zjawisko nie pojawiło się wczoraj. We Francji walka o prawo do nocnej ciemności trwa od 1993 roku, gdzie powstała „karta ochrony środowiska nocnego”. Aktywiści walczący o prawo do ciemności dzielą się na radykałów i realistów. Ci pierwsi chcieliby powrotu do stanu sprzed wynalezienia światła czyli powrotu do stanu natury, ci drudzy jedynie redukcji sztucznego światła do poziomu niezbędnego. Ladislau Dowbor („Społeczeństwo w poszukiwaniu nowych kierunków”) rozpoczyna swój tekst tak: „Wszystko ulega dramatycznemu przyspieszeniu. Czas społeczny funkcjonuje w tempie odmiennym dla technologii, rozwijających się w sposób, który nas oszałamia, dla kultury, która ewoluuje znacznie wolniej, oraz dla praw, które zmieniają się dopiero wtedy, gdy nagromadzone przeobrażenia społeczne dosłownie rozsadzają odziedziczone ramy prawne.
Części całości przestają do siebie pasować”. O tym chaosie i niedopasowaniu, o cywilizacyjnej arytmii, o życiu różnych krajów w różnych czasach historycznych i o wielości proponowanych rozwiązań traktuje Dowbor w swoim tekście. Jean Ziegler („Bitwy, które musimy wygrać”) opowiada o tym, że wbrew złudzeniom, iż żyjemy dziś w epoce mniej wojennej niż jeszcze kilkanaście lat temu, „to każda nowa zdobycz sprawia, że wojenne zapędy są bardziej śmiercionośne i skuteczne”. Tomasz S. Markiewka („Przeciw zielonej polityce zaciskania pasa”) zastanawia się, na ile możliwa jest taka „polityka zielonego ładu”, która będzie racjonalnym kompromisem między potrzebą ratowania Ziemi, zatrzymywania, hamowania zmian klimatycznych z potrzebami ludzi żyjących w warunkach niedoboru i niedostatku. Jarosław Pietrzak zastanawia się, na przykładzie analizowanego tureckiego serialu „Etos”, na ile motyw zderzenia tradycji z nowoczesnością opisuje jakąkolwiek współczesną rzeczywistość. I konkluduje swoje rozważania tak: „Odgrzana „tradycja” jest w takich warunkach nie tyle przeciwieństwem nowoczesności, formą zastanego, skostniałego oporu przed nią, co raczej jej produktem i rewersem, uzupełnieniem „nowoczesności” w jej wersji bardzo konkretnej i wąskiej: neoliberalnej, takiej, która postęp zredukowała do tempa akumulacji kapitału i efektywności jej procesów. Jej jedyną ofertą dla tych, którzy muszą sprzątać i być ochroniarzami w przybytkach zwycięzców.
Propozycją gwarantującą jednocześnie, że pogodzą się oni z miejscem, jakie im przypadło w neoliberalnym rozdaniu”. Z materiałów historycznych warto przeczytać „Komunę na paryskich murach” Mathilde Larrére, która napisała o tym, że 150 lat temu narodził się ruch grafficiarski i o jego współczesnej kontynuacji, a także omówienie książki „My, naród” Jilla Lepore, która jest nową historią Stanów Zjednoczonych oraz „La Guerre des Pauvres” (Wojny biednych) Erica Vuillard o wojnach ludowych w czasach średniowiecza, od Johna Wycliffa do Thomasa Műnzera.
Jak więc widać, choć mówi się, że pandemia zmieniła świat, to na pewno nie rozwiązał żadnego z jego najpoważniejszych problemów.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Miguel de Unamuno – czytelniczy rollercoaster

Następny

48 godzin sport

Zostaw komentarz