Największa wyspa Afryki, jeden z najuboższych krajów świata, do tej pory raczej zapomniany przez ludzi i media, w ostatnim okresie znowu stał się przedmiotem zainteresowania największych światowych graczy polityki międzynarodowej. Wybory prezydenckie zaplanowane na 7 listopada obserwowane są w napięciu.
Na prezydenta Madagaskaru kandyduje 36 polityków, faktycznie liczy się czterech byłych prezydentów: Hery Rajaonarimampianina,Didier Ratsiraka, Andry Rajoelina i Marc Ravolamanana. Dwaj ostatni byli głównymi bohaterami potężnego kryzysu politycznego na Madagaskarze w latach 2009-2011 r. Obaj wyprowadzali na ulice swoich zwolenników i korzystali z pomocy wojska do utrzymania się przy władzy, w zamieszkach zginęło ponad 135 osób. Rajaonarimampianina, który w co najmniej kontrowersyjnych okolicznościach wygrał wybory w 2014 r. (zgłoszono ponad 300 przypadków nieprawidłowości, jednak m.in. obserwatorzy z Unii Europejskiej uznali elekcję za „wolną i sprawiedliwą”), we wrześniu tego roku zrzekł się urzędu, by móc kandydować na drugą kadencję.
Trudno mówić o jakichkolwiek programach czy różnicach w składanych obietnicach – w zasadzie wszyscy obiecują walkę z korupcją, przyciąganie zagranicznych inwestorów i budowanie na wyspie podstawowej infrastruktury, której brakuje na każdym polu (także gdy chodzi o drogi i budownictwo mieszkalne). O poprawie fatalnego stanu służby zdrowia czy publicznej oświaty (system takowej w zasadzie nie działa) nie ma mowy w ogóle. Mieszkańcy wyspy i tak zdają sobie sprawę z tego, że nie ma na to środków.
Równocześnie w stolicy kraju Antananarywie zaroiło się od międzynarodowych obserwatorów z całego dosłownie świata. Są obserwatorzy z USA, Unii Europejskiej, międzynarodowej organizacji CIS-EMO (z siedzibą w Rosji), z Organizacji jedności Afrykańskiej i wielu innych mniej znanych organizacji, które nagle zażyczyły sobie obserwować, jak przebiega proces wyborczy w tym kraju. Czy wybory w 2018 r. przebiegną w lepszej atmosferze niż poprzednie? Już można wskazać wiele elementów wskazujących na to, że Madagaskarowi daleko do standardów znanych z Europy. Dopiero po długich namowach Centralna Komisja Wyborcza przyjęła do wiadomości, że można przeprowadzać w poszczególnych komisjach wyborczych badania exit-poll. Przewożenie i zabezpieczenie policzonych głosów oddano na zasadzie outsourcingu prywatnej firmie francuskiej (Madagaskar był francuska kolonią), która bez żadnej kontroli ze strony państwowych struktur dostarcza biuletyny do siedziby Centralnej Komisji Wyborczej. Podobnie jest z liczbą komisji wyborczych zarejestrowanych pod jednym adresem (a praktycznie w miejscu, które mieszkańcy powinni znać, ponieważ nie ma tutaj adresów w europejskim rozumieniu tego pojęcia). Może być ich – przynajmniej w teorii – ponad 30, co stawia pod znakiem zapytania transparentność samego procesu głosowania.
Napięcie w stolicy Madagaskaru wyczuwalnie rośnie, co nie dziwi, jeśli przypomnieć sobie, że wszystkie poprzednie wybory prezydenckie kończyły zamieszkami na ulicach i strzelaniem przez policję do demonstrantów. Tak może być i tym razem, a gwałtowny wzrost zainteresowania przez międzynarodowa społeczność to niemal gwarantuje.