1 grudnia 2024

loader

Odejście odłożone

Pod naciskiem manifestacji, bezprecedensowych w historii 20 lat jego rządów, 82-letni prezydent Abd al-Aziz Buteflika wycofał dziś swą kandydaturę z wyborów prezydenckich, do których miało dojść w kwietniu. Wczoraj przewieziono go ze szwajcarskiego szpitala do ojczyzny, gdy Paryżu manifestowało przeciw niemu 10 tys. Algierczyków, w solidarności z milionami rodaków. W zamian chce porządzić jeszcze do końca roku.

Rezygnacja Butefliki została ogłoszona w formie listu do narodu, w którym autor (bądź autorzy) zapowiada otwartą debatę narodową i dopiero potem wybory prezydenckie, co miałoby się spełnić do końca roku. Do tego czasu system polityczny miałby zostać zreformowany, z projektem konstytucji włącznie. Nie ma wątpliwości, że bardzo chory prezydent, z którym nie ma łatwej komunikacji, wziął pod uwagę wyrażony powszechnie sprzeciw. Tak zaczyna swój list:
Algieria przeżywa wrażliwy etap swej historii. W trzeci piątek z rzędu, 8 marca, w całym kraju miały miejsce wielkie marsze ludowe. Przeglądałem się temu i – jak ogłosiłem w trzecim dniu tego miesiąca – rozumiem motywację licznych rodaków, którzy wybrali ten sposób wypowiedzi. Raz jeszcze pozdrawiam jej pokojowy charakter.
Dalej modli się, prosząc o łaskę Wszechmogącego, by natchnęła go najwyższymi wartościami naszego narodu, któremu chwalebni męczennicy i nasi dzielni mudżahedini poświęcili nieśmiertelność, i ogłasza, że nie będzie kandydatem piąty raz (całe wybory zresztą odwołał), że zmieni rząd (co już się dziś stało), że debata będzie dla wszystkich, niezależna, i że odda władzę następcy wybranemu w wolnych wyborach.
Nie wiadomo na razie, jak to przyjmą protestujący. Nie wierzą na ogół, że stary prezydent sam ułożył ten list i czy cokolwiek miał z nim wspólnego, jak w poprzednich wypadkach. „Niewidzialny prezydent“ rezygnuje, ale przedłuża swe niezbyt przejrzyste rządy jeszcze o rok, o czym nie było mowy.

Jak się to zaczęło?

Najpierw, 15 lutego na trybunach stadionu w Algierze kibice obu miejscowych drużyn piłkarskich obrzucali się rytualnymi obelgami, ale w przerwie ktoś krzyknął „Nie dla piątej kadencji! Nie dla Butefliki i jego brata Saida!”. Obie przeciwne grupy kibiców podjęły to zgodnie i tydzień później, w piątek, gdy w Algierii chodzi się do meczetu i rozgrywa mecze, na ulice miast wyszły setki tysięcy ludzi, skandując to samo, co na stadionie.

Zrozumienie Algierczyków pójdzie łatwiej, jeśli spojrzy się na zdjęcia prezydenta tego kraju. W 2014 r., niecały rok po jego udarze mózgu Abd al-Aziza Buteflika ma żywe oczy, sam podnosi rękę i trafia do dziurki, by na siebie zagłosować (to ostatnie wybory prezydenckie). Wideo i zdjęcia z tego głosowania do dziś są pokazywane w algierskiej telewizji, bo późniejsze już się nie nadają. 82-letni przywódca ma dziś maskę zamiast twarzy. Ostatni raz przemówił do narodu w 2012 r.
Na zdjęciach sprzed dwóch lat, gdy zdecydowano się go pokazać z okazji przybycia premiera Francji, algierski prezydent nie wypowiedział ani słowa, a jego twarz pozostawała w tym samym stanie cały czas. Buteflika już wtedy nie kontaktował i nie wykonywał żadnych ruchów. Jedynym znakiem życia była ślina, która wkrótce zaczęła mu wyciekać z ust. A jednak w zeszłym miesiącu „zgłosił” swą kandydaturę na piątą kadencję. Rządzi największym krajem Afryki już 20 lat, dziś za pośrednictwem swoich braci, którzy od 2013 r. umieszczają go regularnie w paryskich i genewskich szpitalach.
Cztery ośrodki
Pamiętna „arabska wiosna” z 2011 r. ominęła Algierię. Prezydent Buteflika wygłosił wówczas przemówienie, w którym zapowiedział nie tylko demokratyzację kraju, ale i ogłosił liczne inicjatywy socjalne oraz podwyżki płac, finansowane z zysków z wydobycia ropy i gazu. Udało mu się wtedy kupić spokój społeczny, bo cieszył się ciągle szacunkiem: był czynnym bojownikiem o niepodległość zdobytą w 1962 r., a potem zrobił błyskotliwą karierę – w 1963 r. został najmłodszym na świecie ministrem spraw zagranicznych. Po wyborze na prezydenta w 1999 r. udało mu się doprowadzić do zakończenia wojny domowej, czym zyskał sobie powszechną wdzięczność – „czarne dziesięciolecie” lat 90. kosztowało życie co najmniej 200 tys. ludzi.
Zwycięstwo nad islamistami i późniejsze pojednanie narodowe, wprowadzona wielopartyjność i programy socjalne nie były jednak w stanie zrekompensować wad „mafijnego kapitalizmu” i nieustającej od niepodległości władzy FLN (Frontu Wyzwolenia Narodowego). Władza korumpuje, a władza od ponad półwiecza korumpuje totalnie. Z wyższych rang partii wyłoniło się wielu miliarderów, którzy dziś odgrywają równie ważną rolę polityczną, co armia, tajne służby i rodzinny klan prezydencki. Wszystkim tym ośrodkom odpowiada status quo, dlatego cień Butefliki został znowu zgłoszony do wyborów. Problem w tym, że teoretycznie bogata Algieria nie stała się krajem dostatnim i rozwiniętym, ani zresztą państwem prawa. Ludzie chcą czegoś nowego. Hasło powołania do życia II Republiki brzmi na manifestacjach nie słabiej niż „nie” dla piątej kadencji Butefliki.
Paradoks wyborczy
W piątek 8 marca, na ulice największych miast – Algieru, Oranu, Konstantyny i Annaby – znowu wyszły tłumy, by domagać się rezygnacji Butefliki z kandydowania. Ściślej mówiąc pragną, by ci, którzy zgłosili niewidzialnego prezydenta, przestali rządzić. Manifestacje w dużych miastach, jak i na prowincji, pozostają pokojowe, ale widmo nowej wojny domowej już zaczęło krążyć nad krajem: wojsko ostrzegło, że będzie strzec „stabilności” kraju, czyli opowiada się (póki co) za klanem Butefliki. Odwołanie wyborów parlamentarnych w 1992 r. doprowadziło do długiej, okrutnej wojny, która pozostaje narodową traumą. Tym razem władza nie chce wyborów odwoływać, ale chcą tego manifestanci – ich zdaniem chodzi o jawny absurd.
Dlaczego zbuntowani Algierczycy manifestują przeciw jakiejś kandydaturze, zamiast forsować swoją? Otóż są przekonani, że Buteflika wygra, choćby był martwy. W 2014 r. zdobył 82 proc. głosów, co wynika nie tylko z szacunku dla jego osoby, ale i propagandy państwowej oraz grubych nieprawidłowości wyborczych. W Algierii zaufanie do miejscowej demokracji jest śladowe: w ostatnich wyborach parlamentarnych wzięło udział niecałe 12 proc. uprawnionych. Opozycja pozostaje śmiesznie słaba, nie ma popularnego lidera i na dodatek wybory prezydenckie przewidziane na 18 kwietnia postanowiła zbojkotować. Buteflika ma kilku kontrkandydatów, lecz zupełnie nie liczących się w opinii publicznej.
List ze Szwajcarii
Prezydent leczący się obecnie w uniwersyteckim szpitalu w Genewie niespodziewanie kilka dni temu napisał odczytany w telewizji list do narodu, w którym tłumaczy, że rozumie protestujących i wobec tego obiecuje skrócić swą przyszłą kadencję, kiedy już zorganizuje debatę narodową i szerokie konsultacje na temat kolejnych wyborów prezydenckich, w których udziału nie weźmie. Naturalnie nikt nie wierzy, że sam sformułował to pismo, choć władze zapewniają, że jego świadomość i rozum działają świetnie. Przemówili więc ci, którzy rządzą, jego klan, kancelaria, FLN. Problem w tym, że listowy argument-prośba, że „to już ostatni raz” budzi jedynie irytację. Algierczycy nagle stracili cierpliwość.
Mowa tu o mieszkańcach dużych miast, studentach, inteligencji, gdzie aspiracje do radykalnej zmiany wyraźnie przestarzałego, autorytarnego systemu politycznego są najsilniejsze. Na wsiach ludzie ciągle szanują Buteflikę jako reprezentanta pokolenia walki o niepodległość. To się może zmienić, bo w łonie FLN następują pęknięcia. Dżamila Bouhired, żywa legenda tej walki, członkini ruchu oporu, ta, która w 1957 r. roześmiała się, gdy Francuzi skazali ją na gilotynę za „terroryzm” i potem cudem ocalała, szanowana bardziej niż ktokolwiek, wyszła na ulicę razem z protestującymi. Takie poparcie czyni społeczny bunt wiarygodnym, tym bardziej, że kilka innych znanych postaci tamtego pokolenia dołączyło do stanowiska Bouhired. List prezydenta tylko zirytował protestujących.
Wybuchowa frustracja
Już bieżąca, czwarta kadencja Butefliki stała pod znakiem problemów gospodarczych, z powodu spadku cen ropy, a teraz okazuje się, że algierskie złoża ropy i gazu się wyczerpują. Produkcja nieuchronnie się zmniejsza, a przynosiła aż 60 proc. dochodów budżetowych i 95 proc. dewiz z eksportu. Klanowa władza nomenklatury FLN nie zbudowała innego przemysłu, rolnictwo ledwo dyszy, a system bankowy tkwi jeszcze w ubiegłym wieku. Nieudolność administracji z korupcją w tle doprowadziła do wielkich strat, w latach 2000-2015 wyprowadzono za granicę prawie 600 miliardów (!) dolarów, które przyniosła sprzedaż ropy i gazu. Tymczasem ponad 50 proc. młodzieży nie może znaleźć żadnej pracy, a ludzie do 30 roku życia stanowią połowę populacji. Frustracja i odrzucenie grabiących do siebie „leśnych dziadków” u władzy są raczej zrozumiałe.
„Chciałabym tylko nie chcieć wyjechać do Francji” – mówiła Faiza, 24-letnia studentka podczas wiecu w Algierze – „Nie tylko Buteflika powinien odejść, ale też jego bracia, jego generałowie i cała ta klika! Algieria potrzebuje drugiej niepodległości.” W ubiegłym roku prawie 90 proc. młodych ludzi deklarowało chęć wyjazdu do Francji na stałe, bo ma dość biedy i braku perspektyw. „Władza wygrała milczenie naszych rodziców strasząc wojną domową, lecz z nami to nie działa. Rodzice zadowalali się życiowym minimum, kiedy wreszcie był pokój, my chcemy maksimum życia i pokoju” – podkreślał pokoleniowe aspiracje Ghani, student biologii. Hasło „pokój” jest zresztą skandowane na wszystkich manifestacjach, pacyfizm protestujących nie budzi wątpliwości.
Niewidzialne wyjście
„To nie jest arabska wiosna, to spontaniczna ludowa rewolucja!” – głosił jeden z transparentów w Oranie, gdyż panuje przekonanie, że „arabska wiosna” w Egipcie i Tunezji była sterowana z zagranicy. Władze zdają się z tym na razie zgadzać, bo policja na ogół nie interweniuje, ale to może się zmienić. Jeśli „system FLN” zechce bronić swych pozycji i wybierze drogę siłowej konfrontacji, trzeba będzie liczyć się z wielką tragedią. Natomiast nikt nie wie, co miałoby się zdarzyć, jeśli to „rewolucja” wygra. Hasła demokratyzacji to za mało: Algieria może wybrać „model zachodni”, nawet socjalizm, ale też islamiści nie powiedzieli swego ostatniego słowa.
Kluczowe będzie stanowisko armii. Nie patrzyła ona z entuzjazmem na powolną islamizację kraju, ostentacyjną religijność, którą świecki niegdyś FLN po cichu promował w ostatnich latach. Ale też pozostaje wierna władzom, więc jej przyszłe decyzje trudno przewidzieć. Tymczasem imperium amerykańskie już się wmieszało deklarując, że represje wobec manifestantów będą „nie do zaakceptowania”. Francja dmucha na zimne, pozostaje bardzo ostrożna. Obawia się krwawego konfliktu, który skończy się masową emigracją. Stadionowy krzyk dał początek wielkim nadziejom, lecz rozpoczął też okres wielkiej politycznej niepewności. To się może odbić się na całej północnej Afryce.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Psy wojny nigdy nie zasypiają

Następny

Jak się to zaczęło?

Zostaw komentarz