Dlaczego świat od blisko 60 lat tak zaprząta sobie uwagę wyspą zamieszkaną przez ok. 11,5 mln ludzi, a 60 lat temu przez 6,5 mln, o powierzchni jednej trzeciej Polski? Jak to dlaczego? Dlatego, że tam urodził się 90 lat temu Fidel Alejandro Castro Ruz (Ruz to nazwisko matki, której był nieślubnym dzieckiem) i skierował bieg dziejów ludzkości na nieco inny tor. I dlatego w Hawanie pewnie nieprzypadkowo jest wciąż więcej misji dyplomatycznych, niż w stolicach wielu krajów większych, często o wiele zamożniejszych, czy bardziej wpływowych politycznie.
Jak opisywał Krzysztof J. Hinz, teraz były ambasador na Kubie, a wówczas student, Fidel pojawił się 8 stycznia 1978 r. na Uniwersytecie Hawańskim, gdzie obchodzono 250-lecie powstania uczelni. Mimo zachęt entuzjastycznie nastawionych studentów nie wygłosił tak kochanej przez tłum jeszcze jednej płomiennej mowy. Pokazywał na chore gardło. Ale studenci nie ustępowali. Wtedy pochylił się ku najbliżej stojącym i zapewnił, że będzie przemawiać z okazji 300-lecia Uniwersytetu. Nie doczekał. Zabrakło mu roku i 6 tygodni.
Jeszcze wtedy, 20 lat po zwycięstwie Rewolucji, nie tylko studenci, ale zwykli ludzie – choć organizowani przez czujne Komitety Obrony Rewolucji, które tropiły opozycjonistów i sabotażystów – przybywali na wiece, gdzie Fidel przemawiał, nie po to by odbyć pańszczyznę, klaskać, bo inni klaskali. „Masówki przypominały bardziej ludową fiestę, niż spęd przypadkowych widzów. Wspólne przeżycie wyprzedzało chłodną refleksję, a skandowane hasła były narzędziem tego współuczestnictwa, jak rytmiczne uderzenia w bęben” (Hinz).
A na Kubie nie było dobrobytu, była bieda. Wrogi rewolucyjnej Kubie świat zachodni mówił wtedy, że ta wiara Kubańczyków w rewolucję Fidela to nic innego, tylko rezultat prania mózgów ludzi odciętych od świata i bombardowanych codzienną propagandą. To też grało pewną rolę, ale jak powiadał klasyk, to byt w ostatecznym rozrachunku kształtuje świadomość. Co zatem byt wniósł do świadomości zwykłego Kubańczyka, że wierzył w Rewolucję Fidela?
Przede wszystkim Rewolucja dała przeciętnemu obywatelowi poczucie podmiotowości, czy nawet godności. A to wynikało z zabezpieczenia jego życia codziennego: opieki społecznej, darmowego, albo bardzo taniego dostępu do świadczeń służby zdrowia, dbałości państwa o darmowe wykształcenie. I Kubańczyk spojrzał na siebie. inaczej Do Rewolucji Kuba była wczasowiskiem dla Norteamericanos, o dolary których trzeba było uniżenie zabiegać i których należało się bać. Była ich dużym kasynem i miejscem podejrzanych uciech jednocześnie.
Fidel zmienił myślenie Kubańczyków o sobie. Z dumą zaczęli nazywać kraj „La Mayor de las Antillas” (największa wyspa Antyli) i myśleć o Kubie jako o wiodącej sile duchowej w Ameryce Łacińskiej przecierającej dla niej szlaki w świecie, dla wszystkich uciśnionych. Sprawiło to ocalenie lewicowych rządów w Etiopii i Angoli, gdzie to wojska kubańskie nie dopuściły do ich obalenia przez siły wspierane przez Norteamericanos. Oraz wzorowanie się wielu krajów Trzeciego Świata na rozwiązaniach kubańskich, jak choćby na masowej alfabetyzacji niepiśmiennej ludności, na opiece zdrowotnej.
Prorok Nikita Chruszczow
A przecież Fidel Castro nie myślał, gdy jego brodacze obalili przegniły reżim Fulgencia Batisty, o wydaniu wojny porządkom nadzorowanym na zachodniej półkuli przez wuja Sama. Został do tego zmuszony głuchą wrogością Waszyngtonu, który szybko ogłosił blokadę gospodarczą, dyplomatyczną i polityczną Kuby, licząc, że Rewolucja upadnie pod własnym ciężarem.
Castro bynajmniej nie chciał początkowo konfrontacji z USA na śmierć i życie. Chciał utrzymywać normalne stosunki przy uznaniu przez Waszyngton nowych porządków na Kubie. Ale gospodarzowi Białego Domu, Dwightowi Eisenhowerowi zmieścić się to w głowie nie mogło, choć Castro po przejęciu pełni władzy głośno mówił, że komunizmu nie chce. Już wtedy przywódca ZSRR, Nikita Chruszczow mówił proroczo, że „Castro nie jest komunistą, ale stanie się nim za rok lub dwa dzięki uciskowi amerykańskiemu”. Nie minęły 2 lata, a Fidel zaprosił radzieckie rakiety średniego zasięgu (i 20 głowic jądrowych), które wypatrzył samolot szpiegowski U-2 i szykowała się III wojna światowa. Jądrowa. Chruszczow więc rakiety zabrał, a Fidel wściekł się, że bez pytania go o zgodę.
Oczywiście, przetrwanie Rewolucji wynikło w istotnym stopniu z pomocy gospodarczej, jakiej Kubie udzielał Związek Radziecki (ze skromnym wsparciem innych państw obozu socjalistycznego). Ale jasnej odpowiedzi na pytanie, czy Moskwa ocaliła reżim Fidela, nie ma. Choćby dlatego, że gdy w 1991 r. zapadł się ZSRR i ustała pomoc Moskwy, Kuba pod rządami Fidela dała sobie radę sama.
I można powiedzieć, że ma się dobrze do dziś. To przecież Barack Obama, jako 11-y z rzędu prezydent USA, któremu przyszło żyć z rewolucyjną Kuba za progiem, załamał się i przywrócił z Hawaną stosunki dyplomatyczne rok temu. Ale na Kubie niczego w zamian nie wymusił. Fidel, który już nie rządził, ale czujnie wszystko obserwował, czemu dawał wyraz pisząc felietony w dzienniku „Granma”, miał wielką satysfakcję, że jego młodszy o 5 lat brat Raul zadbał, aby ambasador USA w Hawanie – pierwszy po 55 latach – szanował grzecznie kubańską rzeczywistość, która idzie swoim rytmem. (W istocie Jeffrey DeLaurentis jest tylko charge d’affaires ad interim ambasady, bowiem opanowany przez republikanów Senat USA nie chce przyznać mu rangi ambasadora. Nie chce też znieść blokady gospodarczej. Ale co się odwlecze, to nie uciecze).
To, że Rewolucja przetrwała, to wielka zasługa osobowości Fidela Castro. I nie tak wiele mniejsza Raula. To Fidel był tą potężną siłą duchową, która potrafiła porażki zamieniać w sukcesy. Ale za nim zawsze stał Raul. Tandem, którego nic nie rozbiło. Braci tak przecież różnych się pod każdym względem. Potężny, dominujący nad otoczeniem, mierzący 191 cm Fidel i o głowę niższy, lekko przygarbiony Raul. Fidel o świdrującym głosie tenora i Raul o uspokajająco ciepłym barytonie. Prący na czele Fidel, rozbijający mury, struktury, wyznaczający wizjonerskie cele i kroczący w jego cieniu Raul, który porządkował bałagan porewolucyjny, odbudowywał w nowym kształcie mury i struktury, a wizjom zapewniał przyziemną sprawność.
Wiara, a czasem uwielbienie przeciętnego Kubańczyka dla Fidela brała się w dużej mierze z zaufania, jakie zyskiwał promieniując gotowością poniesienia osobistej najwyższej ofiary w interesie obywatela. To on z karabinem w ręku dowodził swoimi żołnierzami odpierając interwencję zbrojną emigrantów kubańskich w Zatoce Świń w 1961 r., niedołężnie zorganizowaną przez CIA pod patronatem prezydenta Johna Kennedy’ego.
Fidel niekonwencjonalny
Siła Fidela Castro brała się też z jego niekonwencjonalnych pomysłów. Gdy ucieczki w Kuby nasilały się dokuczliwie dzięki wezwaniom płynącym z USA, Fidel po prostu kazał w 1980 r. otworzyć port Mariel dla wszystkich, którzy chcą wyjechać, łącznie z kryminalistami, których kazał wypuścić z więzień (a potem Amerykanie musieli wsadzać ich do swoich). Minęło pół roku, władze Florydy miały najazdu kubańskiego pod dziurki w nosie po przyjęciu 150 tys. uchodźców i Waszyngton poprosił Castro o zamknięcie portu, a zachęty do ucieczki przycichły.
Zaimponował też Kubańczykowi niesłychaną wręcz odpornością i szczęściem wobec prób potajemnego pozbawienia go życia przez Norteamericanos. Początkowo poruszał się w miejscach publicznych bez żadnej ochrony, ale z czasem ochronę zapewnił sobie niesłychanie rozbudowaną i metodyczną. Jeśli wierzyć Fabianowi Escalante, który był szefem ochrony Fidela, od 1956 r. (kiedy jeszcze spiskował w Meksyku) próbowano go zgładzić 638 razy – 38 razy za prezydenta Dwighta Eisenhowera, 42 za Johna Kennedy’ego, 72 za Lyndona Johnsona, 184 za Richarda Nixona, 64 za Jimmy’ego Cartera, 197 za Ronalda Reagana, 16 za George’a Busha starszego, 21 za Billa Clintona.
W 2006 r. telewizja BBC nadała film dokumentalno-historyczny „638 sposobów na zabicie Castro”, a w 2010 r. telewizja kubańska udramatyzowany serial „Ten, który powinien żyć” – też o 638 zamachach. Autor tej liczby ma 76 lat i żyje na Kubie. Natomiast Juan Reinaldo Sánchez, który był osobistym ochroniarzem Fidela przez 17 lat (1977-94) i zbiegł do USA, dopuszczał, że prób zamachu mogło być 100-200.
Gdyby brać poważnie liczbę 638, zamach musiałby być organizowany mniej więcej co miesiąc w czasie aktywnego życia Fidela. Wiele prób opisano, ale o dwóch warto wspomnieć. Na początku lat 60-tych, gdy Castro jeszcze swobodnie myszkował po Hawanie próbowano go zabić z użyciem pastylki cyjanku. Zabójca miał ją wrzucić do ulubionego koktajlu czekoladowego Fidela w kawiarni hawańskiej, ale pastylka wtopiła się w lód w zamrażarce, gdzie ją ukrył.
Miała go też otruć porzucona kochanka, Niemka Marita Lorenz za wymuszoną utratę dziecka, gdy była w czwartym miesiącu ciąży i w ogóle za złamane życie. Pod koniec 1959 r. uciekła do Niemiec. Wkrótce wróciła do USA, aby wznowić współpracę z CIA. Przeszła przeszkolenie na Florydzie i pod koniec 1960 r. wróciła na Kubę z misją otrucia Fidela, za co miała dostać 2 mln dolarów włożonych na jej szwajcarski rachunek. Ale na widok Fidela, zamiast myśleć o truciu go, rzuciła mu się w ramiona.
Wszystkie kobiety Fidela
Był zachłanny na życie. Kochał rum, cygara i kobiety. Miał ich wiele. Męskiemu ludowi kubańskiemu to imponowało i przypisywał mu ich więcej, niż naprawdę było. Ale i kobiety kochały charyzmatycznego wodza. A zastępy Kubanek, gotowych rzucić się mu w ramiona, jak Marita Lorenz, były niezmierzone.
O znanych kobietach, które pożywały z Fidelem, wiele było w prasie światowej. Oj i wiele domysłów zrodziło zdjęcie rozanielonej Maryli Rodowicz przylgniętej do Fidela w ogrodzie ambasady polskiej, kiedy w 1978 r. brała udział w Festiwalu Młodzieży i Studentów w Hawanie, a na przyjęcie do ogrodu wpadł znienacka Fidel. Maryla zapewniała wiele lat później, że jej przyjaźń z Fidelem zakończyła się na zrobieniu zdjęcia.