Dwie osoby zabite, dziesięcioro rannych – to bilans działań akcji przeprowadzonej przez wojska sudańskie w noc z soboty na niedzielę w Chartumie.
Od piątku w Chartumie protestowały dziesiątki tysięcy ludzi. Największa grupa siedziała na drodze i skandowała hasła przed siedzibą dowództwa armii – a teraz również siedzibą faktycznego rządu, Tymczasowej Rady Wojskowej. Domagano się, by generałowie z rady oddali władzę w ręce cywilów.
Ochrońmy rewolucję – tak brzmiało główne hasło demonstrantów. Kierujący protestami sojusz wielu organizacji pod nazwą Wolność i Zmiana, wyrażając powszechne na sudańskich ulicach przekonanie, wzywa wojskowych do ustąpienia. Wskazuje, że uczestnikom protestów nie chodziło o odsunięcie od władzy samego tylko al-Baszira, ale o gruntowne zmiany systemowe. Chcą, by nowy rząd rozliczył skorumpowanych, prowadzących antyspołeczną politykę współpracowników al-Baszira. Tymczasem w Tymczasowej Radzie Wojskowej to właśnie oni odgrywają główną rolę. Oficjalne negocjacje między radą a Wolnością i Zmianą, którym sprzyja ONZ, stanęły w miejscu.
Tymczasowa Rada Wojskowa zamierza rządzić Sudanem po odejściu al-Baszira i dopilnować, by nie doszło do prawdziwej rewolucji – takiej, po której rozlicza się winnych powstania skrajnie niesprawiedliwego systemu. Już w ostatnich dniach wojsko niedwuznacznie sugerowało, że zamierza uderzyć na demonstrantów przychodzących codziennie pod siedzibę dowództwa sudańskiej armii. Rada publikowała w sieci materiały dowodzące, że pikietujący od blisko dwóch miesięcy Sudańczycy to niebezpieczni wandale zagrażający porządkowi publicznemu. W piątek Tymczasowa Rada Wojskowa zapowiedziała, że „elementy chuligańskie”, jakie zebrały się w obozowisku przed jej siedzibą, zostaną ukarane zgodnie z prawem. Utrudnia również mediom relacjonowanie protestów – m.in. zmusiła Al-Dżazirę do zamknięcia swojego biura w Chartumie.
Sekretarz generalny organizacji Antonio Guterres ponowił w piątek wezwanie do tego, by obie strony znów zaczęły konstruktywnie rozmawiać i by władza została przekazana politykom cywilnym. Na razie bowiem omówiono jedynie detale techniczne – np. to, że przyszły sudański parlament będzie liczył 300 deputowanych.
Ludzie czują, że prędzej od apeli ONZ na generałów wpłynie nacisk oddolny – stąd nie tylko demonstracje, ale i strajki pod politycznymi hasłami. Ostatni miał miejsce we wtorek i środę: stanął wtedy publiczny transport, nie działały banki, z lotniska w Chartumie z wielkim trudem odprawiano samoloty.
Przebieg nocnego incydentu, w wyniku którego zginęły dwie osoby, a dziesięć odniosło rany, nie jest nadal jasny. Komitet Lekarzy, jedna z organizacji pracowniczych, które od początku były na pierwszej linii walki o odejście al-Baszira i gruntowną przebudowę porządku społecznego w Sudanie, ogłosił, że wojsko otworzyło ogień do cywilów na terenie sąsiadującym z obozem protestujących. Celowano do tłumu, który zebrał się, by uniemożliwić wojsku zamknięcie głównej ulicy przed siedzibą dowództwa armii. Strzelanina, według relacji świadków publikowanych w mediach społecznościowych, miała trwać cztery godziny.
Świadkowie, którzy rozmawiali z korespondentem portalu Middle East Eye Muhammadem Aminem, opowiedzieli o tym, że to paramilitarne Siły Szybkiego Wsparcia przy wsparciu regularnego wojska i policji zablokowały kluczową ulicę, po czym ostrzelały otoczonych demonstrantów. Następnie żołnierze bili uciekających pałkami. Była to najbardziej dramatyczna próba rozpędzenia protestów – ale nie pierwsza i z całą pewnością nie ostatnia. Sudańczycy, którzy na ulicach wołają „Obrońmy rewolucję!”, nie mogli dostać jaśniejszego sygnału, że wojsko zamierza zdusić w zarodku wszelkie próby radykalniejszej zmiany.