Rosyjska opinia publiczna jest bardzo podatna na propagandę, wskutek czego łatwo poparła wojnę na Ukrainie, ale to zarazem oznacza, że zaakceptowałaby jej zakończenie niezależnie od wyniku – mówi David Satter, amerykański dziennikarz i historyk zajmujący się Rosją.
Przypomina on, że Rosja po raz pierwszy zakwestionowała granice Ukrainy, zanim jeszcze doszło do rozpadu Związku Sowieckiego – w 1991 r. Borys Jelcyn chciał, aby Ukraina była częścią nowego państwa, które byłoby zdominowane przez Rosję i nawet rozważał użycie taktycznego ładunku nuklearnego. „Zatem to nie jest tak, że to rozszerzenie NATO spowodowało wojnę, jak niektórzy twierdzą, bo mówimy o czasach, kiedy jeszcze nie było takiej kwestii” – podkreśla Satter.
Tym niemniej, jak wskazuje, przez następne niemal ćwierćwiecze, do ok. 2014 r. Rosja traktowała Ukrainę, przynajmniej w oficjalnych kontaktach jako odrębne państwo, a stosunek Rosjan do Ukraińców był względnie przyjacielski, co było związane z tym, że wielu Rosjan ma ukraińskich członków rodziny lub znajomych, wielu Rosjan studiowało na Ukrainie lub tam mieszkało, z kolei wielu Ukraińców spędzało czas w Moskwie.
„To potężna rosyjska propaganda spowodowała, że to się zmieniło, a Rosjanie zwrócili się przeciw Ukraińcom i poparli wojnę. W ostatnich latach propaganda zaczęła twierdzić, że Ukraina nie jest odrębnym państwem, a na nastawienie Rosjan zawsze wpływa propaganda, zwłaszcza telewizyjna. Ludzie w Rosji mają tendencję do wierzenia władzy, ponieważ są oni bardzo pasywni względem reżimu, pasywni w stosunku do każdego, kto jest u władzy” – mówi.
Reżim dostosowuje przekaz do sytuacji
Satter zwraca uwagę, że w ostatnich miesiącach „denazyfikacja” Ukrainy przestała być już główną linią rosyjskiej propagandy. „Teraz nie mówi ona, że Rosja walczy z Ukraińcami, lecz że Ukraińcy są wykorzystywani przez Zachód i w rzeczywistości jest to wojna przeciw NATO. Reżim musiał zmienić swoje wyjaśnienie, bo obecnie wojna rozwija się tak źle, że byłoby raczej upokarzające, gdyby Rosja musiała przyznać, że relatywnie mały – w porównaniu z nią – kraj jest w stanie osiągnąć takie sukcesy. W końcu ludziom mówiono, że jest to ograniczona w czasie +specjalna operacja wojskowa+, a teraz widać, że nie jest ona krótka i używany już jest termin wojna” – mówi.
Nie ważne co oni to poprą
Ale jak zauważa, skłonność Rosjan do wierzenia państwowej propagandzie i słuchania władzy ma też drugą stronę. „Jeśliby Putin został odsunięty od władzy i nowy reżim ogłosiłby koniec wojny, ludzie poparliby to. Jeśli Putin powiedziałby, że wojna jest skończona, że wygraliśmy, że daliśmy Ukraińcom lekcję, ludzie w Rosji przyjęliby to i zaakceptowali – nawet jeśli oznaczałoby to, że kilkaset tysięcy ludzi zginęło na próżno. Nie znaczy to, że siły zbrojne i siły bezpieczeństwa by to poparły, ale w większości społeczeństwa jest silna tendencja, by popierać wszystko to, co sprawujący władzę powiedzą, więc zaakceptują oni wynik wojny niezależnie od tego, jaki będzie – przy pomocy państwowej propagandy” – uważa.
Umysły Rosjan do uratowania?
Satter mówi, że zmiana takiego nastawienia rosyjskiego społeczeństwa może potrwać dekady. „Ale porażka militarna może w długim terminie mieć istotny wpływ na mentalność populacji. Porażka byłaby z pewnością szokiem dla społeczeństwa, dla systemu politycznego. Można to porównać z sytuacją, w której Rosja znalazła się po wojnie krymskiej w latach 1853-56 czy po wojnie z Japonią w latach 1904-05. W obu przypadkach porażki militarne zapoczątkowały bardzo poważne wewnętrzne zmiany. Wiele jednak zależy, kto przejąłby władze i jakie miałby intencje. Jeśli Rosja miałby nadzieję na jakikolwiek postęp, musiałaby odbudować relacje z Zachodem. Ale czy to zrobi, czy też raczej stanie się drugą Koreą Północną, tego nie wiemy i możemy tylko mieć nadzieję, że ewentualne zmiany będą pozytywne” – zaznacza.
David Satter przez wiele lat był moskiewskim korespondentem dziennika „Financial Times”, a następnie „The Wall Street Journal”. Napisał pięć książek na temat Rosji oraz Związku Sowieckiego. Jest znany m.in. z tego, że jako pierwszy publicznie stawiał tezę, iż seria eksplozji w blokach mieszkalnych w Rosji w 1999 r., która stała się powodem do drugiej wojny czeczeńskiej, była prowokacją rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa, a także z faktu, iż w 2013 r. jako pierwszy amerykański dziennikarz po zimnej wojnie został wydalony z Rosji.
JD/PAP