7 listopada 2024

loader

Szturmem chcieli zdobyć niebo… (cz. VIII)

„Środa 24 maja 1871r. „na cmentarzu Pére-Lachaise, gwardziści narodowi oddają ostatni hołd zwłokom Dąbrowskiego. Przyniesiono je tam w nocy, a po drodze na placu Bastylii, rozegrała się wzruszająca scena. Sfederowani z barykad stojących na placu zatrzymali kondukt i złożyli ciało u stóp Kolumny Lipcowej. Ludzie z płonącymi żagwiami stanęli wokół tworząc jak gdyby kaplicę z ogni; sfederowani podchodzili kolejno, aby złożyć pocałunek na czole generała. Podczas tej defilady bębny biły werbel. Zwłoki, spowite w czerwony sztandar złożono teraz do trumny”.
Lissagaray, „Historia Komuny Paryskiej 1871”

Jarosław Dąbrowski został mianowany naczelnym dowódcą sił zbrojnych Komuny Paryskiej 10 maja 1871 r. Tego dnia wersalski rząd Adolfa Thiersa podpisał traktat pokojowy w Cesarstwem Niemieckim i mógł wszystkie siły skierować przeciwko Komunie. Prowadzenie działań ofensywnych, których nieustanie podejmował się Jarosław Dąbrowski, stawało się w tych okolicznościach z dnia na dzień coraz trudniejsze. Co gorsza większość rozdyskutowanych członków Rady Komuny Paryskiej nie rozumiała strategicznych koncepcji Dąbrowskiego. Nie potrafili i nie mieli wystarczającej woli, by zorganizować i przysłać mu do dyspozycji odpowiednie siły zbrojne, o które co rusz się upominał. Więcej uwagi – niż na narastające zagrożenie ze strony nacierających wojsk wersalskich – zdawali się poświęcać problemom związanym z codziennym życiem miasta, ale czynili to też niezbyt udolnie. W często cytowanej przeze mnie książce pt. „Komuna Paryska 1871” autorstwa Lissagaraya jest mnóstwo jego negatywnych spostrzeżeń na ten temat. Oto jedno z nich:
„Jeszcze przed upływem kwietnia każde bystre oko widziało dokładnie, że ofensywa, którą zapowiedział Cluseret (jeden z poprzedników Dąbrowskiego na stanowisku naczelnego dowódcy sił zbrojnych Komuny Paryskiej – przyp. L.F), jest zupełnie niemożliwa. W obrębie miasta pełni poświecenia ludzie czynu marnują energię na denerwujące borykanie się z biurami, komitetami, podkomitetami, z tysiącznymi pełnymi uroszczeń kółeczkami współzawodniczących ze sobą organów administracji, tracąc nieraz cały dzień na uzyskanie jednego działa (a dział w tym czasie był nadmiar – przyp. L.F). Na szańcach nieliczni artylerzyści zasypują pociskami linię Wersalu i nie żądając dla siebie niczego prócz chleba i żelaza opuszczają posterunki dopiero wtedy, gdy zmiata ich ogień nieprzyjaciela. Forty o rozbitych schronach i uszkodzonych strzelnicach odpowiadają ogniem na grad żelaza, spadający ze wzgórz. Odważni strzelcy rzucają się do walki bez wszelkiej osłony, aby żołnierzy liniowych zaskoczyć w ich kryjówkach. Poświecenie to i bohaterstwo trafia jednak w próżnię. Można by porównać je z kotłem maszyny parowej, z której para uchodzi przez sto otworów”.
Paryżanie od ponad pół roku żyli pod presją działań wojennych. Stolica Francji została już 19 września 1870 roku odcięta od reszty kraju przez oblegające ją zewsząd wojska niemieckie. Przystąpiły one do zdobywania miasta z początkiem 1871 roku. Pod wpływem tej presji, jak i z obawy przed uzbrojonym ludem paryskim, burżuazyjny Rząd Obrony Narodowej podpisał 28 stycznia zawieszenie broni z nieprzyjacielem. Następnie przeprowadził wybory do Zgromadzenia Narodowego. W skład tego organu weszli przedstawiciele burżuazji, wyższego duchowieństwa oraz bogatych chłopów. Zgromadzenie Narodowe, jak i nowopowstały rząd z Adolfem Thiersem obawiając się wystąpień uzbrojonej ludności Paryża, postanowiły rozbroić oddziały Gwardii Narodowej. O trzeciej nad ranem 18 marca 1871 r. wojska rządowe na rozkaz Thiersa przybyły do robotniczej dzielnicy, by zabrać stamtąd armaty zakupione ze składek paryżan dla Gwardii Narodowej.
„Tymczasem – jak relacjonuje to wydarzenie Lissagaray – przedmieścia obudziły się. Otwierano sklepiki. Przed mleczarniami i winiarniami szeptano sobie coś półgłosem; wskazywano na żołnierzy i kartaczownice, wymierzone w stronę ludnych ulic (…)
Kobiety wystąpiły pierwsze, jak i w dni Rewolucji. Kobiety osiemnastego marca zahartowane przez oblężenie – przypadła im przecież w udziale podwójna racja nieszczęść – nie czekały na swych mężów. Otaczają kartaczownice, nagabują artylerzystów: Jak wam nie wstyd! Co wy tu robicie?” Żołnierze milczą. Czasem, któryś podoficer próbuje oponować: No kochane, idźcie już sobie z Bogiem!. Głos brzmi groźnie; kobiety pozostają (…)”. W tym momencie z pomocą przybyli Gwardziści. Razem z okolicznymi mieszkańcami: kobietami, mężczyznami a także i dziećmi nie dopuścili do wywiezienia armat. Żołnierze wojsk rządowych odmówili strzelania do ludu i aresztowali dwóch generałów – Lecomte’a i Thomasa, których następnie rozstrzelali.
Rząd Thiersa w obawie przed zrewoltowanym ludem Paryża zbiegł do dawnej siedziby królów francuskich, Wersalu, położonego w odległości 17–19 km. Wycofała się tam również większość wojsk rządowych. Gwardia Narodowa obsadziła wówczas wszystkie budynki państwowe w mieście. Na wieży ratuszowej umieszczono czerwony sztandar.
Część rewolucyjnych przywódców, wśród nich także Jarosław Dąbrowski, wystąpiła z projektem podjęcia natychmiastowego pojęcia ataku na Wersal. Rezydujący tam rząd dysponował w tym momencie zaledwie 27–30 tysiącami żołnierzy i to przeważnie zdemoralizowanych. Gwardzistów było ponad trzy razy więcej. Mimo to większość członków Centralnego Komitetu Gwardii Narodowej nie zdecydowała się na rozgromienia sił kontrrewolucyjnych. Uważali bowiem, że władzę powinni jak najszybciej oddać organowi wybranemu w głosowaniu powszechnym przez paryżan.
26 marca odbyły się wybory. Ogółem na 484 tys. wpisanych na listy wyborcze poszło do urn 229 tys. Według mojego rozeznania były to pierwsze na taką skalę wybory powszechne w dziejach świata. „Charakterystycznym objawem – zauważa historyk Jan Pajewski – panujących nastrojów była nieufność wyborców paryskich do własnych posłów niedawno wybranych, nawet lewicowych. Nie zostali wybrani Lois Blanc, Victor Hugo, Gambetta. Drugim rysem znamiennym był fakt, że na 86 elektów było 25 robotników”.(…)
28 marca w wielkiej sali obrad ratusza paryskiego Gabriel Ranvier, mer Belleville, obwieścił donośnym głosem: <>, po czym z ramienia Komitetu Centralnego przekazał władzę nowo wybranym przedstawicielom stolicy, z których każdy przepasany był czerwoną szarfą obramowaną złotem.
Nowi przedstawiciele stolicy zaraz na pierwszym posiedzeniu przyjęli nazwę Komuna Paryża. Nazwa ta wywołała skojarzenie ze średniowiecznymi gminami miejskimi, z paryską Komuną z 1792 r., z planami utworzenia wspólnoty ludzi pracy. (…)
28 marca uroczyście proklamowano Komunę na placu przed ratuszem, gdzie witały ją entuzjastycznie tłumy paryżan i 100 tys. gwardzistów. W Stolicy Francji a także na prowincji dominowało wówczas przekonanie, że uda się uniknąć wojny domowej.
Okres pokojowego istnienia Komuny trwał bardzo krótko. Już 2 kwietnia wojska wersalskie wzmocnione około100 tys. zwolnionych z niemieckiej niewoli oficerów i żołnierzy, zaatakowały przednie pozycje komunardów.
Wojska niemieckie nie brały udziału w walkach, ale odcinały ze swej strony Paryż od prowincji, a ponadto przez swoje pozycje przepuszczały oddziały wersalczyków.
W maju Thiers uznał, że posiada przewagę wystarczającą do pokonania rewolucji. „Pozostanę – zapowiadał – bez litości, pokuta musi być zupełna, sprawiedliwość, będzie nieugięta”.
Obraz Paryża 20 maja 1871r., tuż przed „krwawym tygodniem” walk na jego ulicach, utrwalił w swych wspomnieniach Lissagaray (cytuje ze skrótami i po nieznacznym przeredagowaniu tego tekstu):.
„…Długą linią ciągną się opustoszałe Pola Elizejskie, poznaczone złowrogimi bruzdami, wyżłobionymi przez granaty (…) Pociski odbijają się od frontonu Łuku Triumfalny i kruszą płaskorzeźby (…) Szrapnele sieją wokoło śmierć. Środkowy łuk zamurowano, aby zatrzymać pociski lecące wzdłuż alei(…).
Od alei Ternes (…) aż po bramę Maillot wszyscy są o włos od śmierci.(…) Dworzec już nie istnieje; tunel się zapadł; wał obsunął się do fosy. Ludzie niby zwinne salamandry poruszają się wśród tych ruin. Przed bramą, prawie bez osłony, stoją trzy działa, którymi dowodzi kapitan la Marsseillaise; z prawej strony kapitan Rochat ma pięć dział, z lewej kapitan Martin – cztery. Monteret utrzymuje tę wysuniętą pozycję od pięciu już od tygodni, mimo huraganowego ognia; Mont Valérien, Courbevoie i Bécon wyrzuciły na nią przeszło osiem tysięcy pocisków. Dziesięciu ludzi obsługuje tych dwanaście dział. Obnażeni są do pasa, piersi i ramiona mają czarne od prochu. Craon, który poległ na stanowisku, sam jeden dawał sobie radę z dwiema siedmiofuntówkami; trzymając lonty w obu rękach strzelał jednocześnie z dwóch armat. Marynarz Bonaventure, jedyny pozostał z pierwszej obsługi, widział jak pociski rozszarpały na strzępy jego towarzyszy. A jednak pozycję utrzymano i te tak często demontowane działa zastępowano innymi. Wersalczycy wielokrotnie próbowali zaskoczyć walczących i każdej chwili mogą ponowić próbę. Monteret czuwa w dzień i w nocy i bez przechwałek może napisać do Komitetu Ocalenia Publicznego, że póki on żyje, wersalczycy nie wejdą przez bramę Maillot.
Każdy krok w kierunku la Muette jest wyzwaniem rzuconym śmierci. Na wałach przy bramie Muette jakiś oficer wymachuje swym kepi w stronę Lasku Bulońskiego; kule gwiżdżą wokół niego. To Dąbrowski, który zabawia się pokpiwaniem z wersalczyków siedzących w okopach. Generał prowadzi nas do zamku Muette, jednej ze swych kwater sztabowych. Wszystkie pokoje są podziurawione przez pociski. A jednak generał trzyma się tam i zmusza swych ludzi, aby pozostawali. Obliczono, że żaden z jego adiutantów nie pozostał tam przy życiu dłużej niż osiem dni. Nabiega właśnie wartownik z Belwederu, w który przed chwilą trafił granat. Wytrwaj – mówi do niego Dąbrowski. – Jeżeli nie sądzone ci tam umrzeć, to nic ci się nie stanie. Odwaga Dąbrowskiego wynika z fatalizmu. Nie otrzymuje on żadnych posiłków mimo depesz wysyłanych do komitetu Wojny. Uważa, że sprawa jest przegrana i zbyt często o tym mówi. Jedyny to zarzut, który mógłbym mu postawić. Nie trzeba chyba usprawiedliwiać Komuny, że korzystała z pomocy cudzoziemskich demokratów. Czy z nie jest rewolucją wszystkich proletariuszy? Czyż podczas wszystkich wojen Francuzi nie przyjmowali chętnie do swych szeregów ludzi wielkiego serca, bojowników wszystkich narodów, który chcieli walczyć pospołu z nimi? (…)
Dąbrowski towarzyszy nam w drodze przez Passy aż do Sekwany i smutnym gestem pokazuje opustoszałe niemal wały. Granaty burzą dojazdy do linii kolejowych. Wielki wiadukt zawalił się w kilku miejscach. Lokomotywy pancerne uległy zupełnemu zniekształceniu lub wywróciły się na nasyp. Ogień baterii wersalskiej z wyspy Billlancourt jest akurat na poziomie naszych kanonierek; zatopił właśnie jedna z nich – L’Estoc. Szalupa patrolowa zabiera załogę i płynie w górę Sekwany pod ogniem, który ściga ją aż do mostu Jeny.
Łagodne powietrze, życiodajne słońce, cisza pokoju biorą w objęcia tę rzekę, w której przed chwilą zatonęła kanonierka i nad którą przelatują samotne granaty. Wśród tego przepychu przyrody śmierć wydaje się tym okrutniejsza…
Ale chodźmy do rannych Passy, aby ich pozdrowić! (…) Jeden z członków Komuny, Lefrançais, odwiedza właśnie ambulans doktora Demarquaya i zapytuje go o stan rannych. Wprawdzie nie podzielam waszych poglądów – odpowiada doktor – i nie mogę pragnąć zwycięstwa wasze sprawy, ale nigdy jeszcze nie widziałem rannych, którzy by z takim spokojem i zimną krwią znosili operacje. Odwagę tę przypisuję sile ich przekonań>>. Większość chorych dopytuje się, kiedy już będą mogli powrócić do szeregów. Pewien osiemnastoletni chłopak, któremu amputowano prawą rękę, podnosi lewa i woła: Ta mi jeszcze pozostała, aby służyć Komunie!. Śmiertelnie rannego oficera zawiadomiono, że Komuna wypłaciła właśnie jego żonie i dzieciom przypadający mu żołd. Nie miałem do tego prawa – odpowiedział. Oto, przyjacielu, masz swych zapijaczonych chamów, z których – jak utrzymują w Wersalu – składa się armia Komuny. (…)
Pójdźmy za orszakiem pogrzebowym, który posuwa się ulicą la Roquette. Wejdźmy wraz z nim na cmentarz Pére-Lachaise. Wszystkich, którzy umierają za Paryż, chowa się jak członków jednej wielkiej rodziny; Komuna poczytuje sobie za zaszczyt, że grzebie ich na swój koszt. Czerwony jej sztandar powiewa nad żałobnym wozem, za którym idą koledzy z batalionu i garstka przygodnych przechodniów. Żona towarzyszy szczątkom swego męża. Jeden z członków Komuny kroczy również za trumną. Przemawia nad otwartym grobem; nie mówi jednak o żalu, lecz o nadziei zemście. Wdowa tuli do siebie dzieci i nakazuje im: Pamiętajcie o tej chwili i wołajcie wraz ze mną: Niech żyje Republika! Niech żyje Komuna! To żona porucznika Châteleta – wyjaśnia nam ktoś z obecnych.
W powrotnej drodze przechodzimy obok merostwa XI okręgu, przybranego kirem na znak żałoby po plebiscycie cesarskim, którego niewinną ofiarą stał się lud Paryża. Wesoło na placu Bastylii, na którym odbywają się ożywione targi piernikowe. Mimo ciągłej kanonady, Paryż nie chce z niczego zrezygnować. Przedłużył nawet targi o cały tydzień. Huśtawki fruwają w powietrzu, karuzele skrzypią, sklepikarze zachwalają świecidełka po 13 sous za sztukę, akrobaci reklamują się hałaśliwie, obiecując, ze polowe wpływów przeznaczą na pomoc dla rannych. Jakiś gwardzista, który wrócił z okopów, oparł się o karabin i ogląda panoramę oblężenia oraz wkroczenie Garibaldiego do Dijon.
Przejdźmy się wielkimi bulwarami. Pięć tysięcy osób wypełnia cyrk Napoleona od areny aż po sam strop. (…) Zgromadzenie zwołało kilku kupców, którzy pragną, aby obywatele departamentów wysłali delegatów do właściwych delegatów do właściwych deputowanych w Wersalu; inicjatorzy zgromadzenia sądzili, ze uda się zawrócić deputowanych z drogi i uzyskać pokój drogą perswazji. Jeden z obywateli prosi o głos i wchodzi na estradę. Tłum oklaskuje Milliére’a. Pokój! Pragniemy go wszyscy. Któż zaatakował Paryż w dniu 18 marca? – Thiers. Kto zaatakował Paryż w dniu 2 kwietnia? – Thiers. Kto mówił wciąż o pojednaniu i nie szczędził wysiłków, aby przywrócić pokój? – Paryż. Kto udaremniał to stale? – Thiers.(…) A wam zdaje się, że delegacja wybrana spośród paryżan dokona tego, czego nie mogli dokonać wolnomularze, ani Ligi ani odezwy, ani radni miejscy z prowincji! Zważcie, że nie zdając sobie nawet z tego sprawy, osłabicie w ten sposób obronę. Nie, dosyć już delegacji. Czynne stosunki z prowincją – oto droga i wybawienie! – A więc to jest ów szalony Milliére, którym straszą nas na prowincji! – woła mój przyjaciel. Tak, to on. I te tysiące ludzi wszelkiego stanu, którzy wspólnie szukają pokoju, słuchają się wzajemnie i odpowiadają sobie uprzejmie – to ten oszalały lud, owa garstka bandytów, która zawładnęła stolicą.
W koszarach księcia Eugeniusa spotykamy tysiąc pięciuset żołnierzy, którzy w dniu 18 marca pozostali w Paryżu; Komuna daje im schronienie, nie mając z nich jednak żadnego pożytku, gdyż ci próżniacy sami mówią, że nie chcą iść ani z Paryżem ani z Wersalem.(…)
Na bulwarach, od Bonne-Nouvelle aż po Operę, widzimy ten sam nieodmienny Paryż, jak przechadza się przed wystawami sklepowymi i wysiaduje przy stolikach ustawionych przed kawiarniami. Pojazdy spotyka się rzadko, gdyż drugie oblężenie bardzo utrudniło wyżywienie koni. Przez rue du 4 Septembre zbliżamy się do Giełdy, na której powiewa czerwony sztandar, i do Biblioteki narodowej, której nie brak czytelników. Przez Plais Royal dochodzimy do Muzeum Luwru. Sale, w których wiszą wszystkie obrazy, pozostawione przez administrację z czwartego września, są otwarte dla publiczności. Jednak Jules Favre i jego dzienniki utrzymują, że komuna sprzedaje zbiory narodowe za granicę.
A teraz rzućmy okiem na wielkie miasto, gdy zapadnie wieczór. Teatry otwierają swoje podwoje. Liryczny daje wielkie widowisko muzyczne na rzecz rannych. Opera Komiczna przygotowuje podobne przedstawienie (…) Teatry Gymmnase, Châtelet, Théâtre-Français, Ambigu-Comique, Délasement mają codziennie komplety. Pójdźmy jednak na widowisko, jakiego Paryż nie oglądał od 1793 roku.
Otwierają się bramy dziesięciu kościołów i rewolucja wkracza na ambony. W kościele Saint-Nicolas-des-Champs w starej dzielnicy Gravolliers jest bardzo gwarno. Płomienie lamp gzowych drgają, oświetlając zwarty, ruchliwy tłum; w cieniu łuków widać Chrystusa przepasanego szarfą komunardów. W głębi nawy jedyne dobrze oświetlone miejsce – stół, stojący naprzeciw ambony – przystrojono również czerwienią. Organy grają Marsyliankę, a tłum ją podchwytuje.(…)
Godzina dziewiąta. Możemy zdążyć jeszcze na koncert w Tuileriach. Przy wejściu obywatelki w towarzystwie komisarzy kwestują na rzecz wdów i sierot Komuny. (…) Przez wielkie środkowe okno harmonijne tony [utworów Mozarta, Meyerbeera…] płyną do ogrodu. Światła latarń i figlarnych lampionów padają na zieleńce, igrają na drzewach, odbijają się strumieniami fontann. W ogrodzie słychać śmiech przechadzającego się tłumu, a pogrążone w mroku Pola Elizejskie zdają się protestować przeciw tym władcom ludu, których nie uznawały nigdy. Wersal protestuje również salwami pocisków, rzucających przyćmiony blask na Łuk Triumfalny, którego ciemny masyw góruje niby sklepienie nad ta wieka wojną domową.(…)
Bulwary wypełnia tłum wychodzących z teatrów. W kawiarni Amerykanina Petersa widzimy skandaliczne zbiegowisko ulicznic i oficerów sztabowych. Oficerowie ci noszą miękkie buty z czerwonymi wyłogami w górze cholewy i mają przy boku szable, które nie otrzymały jeszcze chrztu bojowego. Ukazuje się oddział gwardzistów narodowych, który zabiera całe towarzystwo. Idziemy za nimi aż do Ratusza; przyjmuje ich tam Ranvier, który ma właśnie dyżur. Procedura jest bardzo krótka: ladacznice idą do więzienia Saint-Lazre, oficerowie zaś zbrojni w łopaty i oskardy – do okopów.
Godzina pierwsza w nocy. Paryż śpi snem błogosławionych. Oto masz przyjacielu, ów Paryż rozbójników. Widziałeś go, gdy myślał i płakał, walczył i pracował; widziałeś jak był pełen zapału i uczuć braterskich, lecz jakże surowy wobec występku. Czyż ulice jego, po których spokojnie chodzisz za dnia, mniej są bezpieczne w ciszy nocnej? Odkąd Paryż sam dba o bezpieczeństwo publiczne, liczba przestępstw bardzo się zmniejszyła. Gdzież więc są owe triumfy rozpasania i rozpusty? Ci sami robotnicy, którzy mogliby korzystać z miliardów, żyją z płacy, śmiesznie niskiej w porównaniu z normalnymi ich zarobkami. Wystawne domy i wille tych, którzy ich bombardują (Około 80 tys. zamożniejszych mieszkańców opuściło Paryż – przyp. JP), mogłyby być do ich dyspozycji; gdzież więc są owi łupieżcy.
Czy poznajesz w końcu ów Paryż, po raz siódmy od roku 1789 obsypywany pociskami, wystawiony dziś na cięższą próbę, niż wystawiane były Alzacja i Lotaryngia, których tak zacięcie bronił, Paryż, który nigdy nie poddaje się zawsze bowiem zrywa się do walki, gdy chodzi o dobro Francji? A gdzież jego program? – pytasz. Szukaj go tuż przed sobą, nie zaś na tym jąkającym się Ratuszu! Czyż owe dymiące szańce, owe wybuchy bohaterstwa, owe kobiety, owi zjednoczeni mężczyźni wszystkich zawodów, czyż to, że robotnicy całego świata przyklaskują naszej walce, burżuazja wszystkich krajów zaś sprzymierzyła się przeciw nam – czyż to wszystko nie wyraża jednej wspólnej myśli, że toczy się tu walka o Republikę, o triumf nowego socjalistycznego społeczeństwa? Wracaj tedy jak najszybciej, aby opowiadać u siebie, czym jest ten Paryż. Powiedz republikańskiej prowincji: Owi paryscy proletariusze walczą o wasza sprawę, was bowiem jutro czekają prześladowania. Jeżeli oni polegną, nie kto inny, lecz właśnie wy będziecie na długie lata pogrzebani pod ich trupami”.(…)

W następnym odcinku niniejszego cyklu zrelacjonuję „krwawy tydzień” czyli ostatnie dni Komuny Paryskiej…

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Coraz mniej można kupić

Następny

Pamięć i wdzięczność im się należy

Zostaw komentarz