W USA robi się coraz ciekawiej. Nie dość, że Hillary Clinton zebrała 48,1 proc. głosów obywateli, a Donald Trump 46,6 proc., to kandydatka ekologów, Jill Stein (która zajęła 4 miejsce) zbiera pieniądze na ponowne przeliczenie głosów w stanach Michigan, Wisconsin i Pensylwania, bowiem grupa prawników i rzeczoznawców nie wyklucza, że mogło w nich dojść do ataku hakerskiego na komputery i dlatego wygrał Trump zgarniając wszystkie głosy elektorskie.
Każdy stan ma określoną liczbę elektorów, a kandydat, który wygrał nawet 1 głosem obywatelskim, zgarnia całą pulę. W stanach Wisconsin i Pensylwania Trump zdobył niewielką przewagę, w Michigan liczenie dobiega końca (jest tam do wzięcia 16 głosów elektorskich). Trzeba wiedzieć, że w tych stanach używa się do głosowania – jak drzewiej bywało – kart papierowych. I 8 listopada policzono, że Trump zdobył w sumie 290 głosów elektorskich (Clinton 232), a do zwycięstwa trzeba 270.
Gdyby teraz okazało się, że w tych 3 stanach głosy elektorskie powinny przypaść Clinton, to ona zostałaby prezydentem. Co prawda komputery nie pracują tutaj online, więc nie mogło dojść do ataku hakerskiego przez internet. Ale przed wyborami komisje wyborcze kopiują elektroniczne karty do głosowania z komputerów rządowych i z pomocą nośnika przenoszą do maszyn do głosowania. I to ten „wyjściowy komputer”, mógł być przedmiotem ataku. Bowiem, jak twierdzi ekspert ds. bezpieczeństwa komputerów z Uniwersytetu Michigan, J. Alex Haldeman, „z pewnością nie jest dobrze zabezpieczony”.
Póki co Clinton ponownego, ręcznego przeliczenia głosów nie zażądała i Trump mebluje rząd. Wydarzeniem jest mianowanie (które musi zatwierdzić Senat) 44-letniej Nimraty „Nikky” Haley na ambasadora przy ONZ. Byłaby to trzecia z rzędu ambasadorka-kobieta. Haley jest pochodzenia indyjskiego, ale urodziła się już w USA i choć była wychowywana w religii sikhijskiej, jest żoną oficera USA i uważa się za chrześcijankę.
Pojawiły się domysły, że o jej wyborze zadecydowało pochodzenie i płeć. Mamy własny: Płeć i pochodzenie też jakąś rolę odegrały, ale zwraca uwagę, że decyzję Trump podjął tuż po spotkaniu z Mittem Romney’em, a ten wspierał Haley przy jej staraniach o zdobycie urzędu gubernatora stanu Karolina Południowa, który pełni drugą kadencję.
Haley dała się poznać jako wróg stanowych inicjatyw bojkotowania Izraela. Z kolei Romney jest zaprzyjaźniony z premierem Izraela, Benjaminem Netanjahu. A Trump ma zięcia żyda-ortodoksa, Jareda Kushnera odgrywającego bardzo ważną rolę w jego otoczeniu i sam nie ukrywał wrogości do muzułmanów obiecując, że zakaże im wjazdu do USA (już wycofał się z tej niedorzeczności). Pani Haley miałaby do odegrania bardzo ważną rolę w ONZ, gdzie Zgromadzenie Ogólne, UNESCO, Komisja Praw Człowieka to maszynki do uchwalania rezolucji antyizraelskich.
Jeśli wierzyć poważnemu dziennikowi „Wall Street Journal”, Donald Trump skłania się coraz bardziej, by powierzyć stanowisko sekretarza stanu Mittowi Romney’owi, byłemu gubernatorowi Massachusetts, temu, który przegrał pojedynek z Barackiem Obamą w 2012 r.
Trump zgłosił drugą kobietę do rządu: na ministra oświaty wpływową republikańską działaczkę w Michigan, filantropkę i miliarderkę, 58-letnią Betsy DeVos. Dała się poznać jako działaczka pomysłu „School choice”, czyli rozwoju alternatywnego systemu oświaty wobec publicznego.
Obie panie, jak i Romney obrzucały Trumpa w czasie kampanii obelgami w odpowiedzi na jego „program”. Trump nie obraził się, ale być może dlatego, że swoich obietnic i kłamstw nie traktował poważnie i nie dziwił się obelgom.
Z otoczenia Trumpa wyszła też wiadomość, że na ministra mieszkalnictwa i rozwoju miast szykuje czarnego emerytowanego neurochirurga Bena Carsona, który był początkowo jego kontrkandydatem. Nominacja ta może świadczyć o chęci Trumpa poprawienia sobie wizerunku, bowiem dość powszechnie uchodzi za słabo ukrywającego się rasistę.
A faworytem Trumpa na stanowisko ministra obrony jest podobno emerytowany generał James Mattis z Korpusu Piechoty Morskiej, który kierował już Dowództwem Centralnym.