8 listopada 2024

loader

Unia zintegrowana

Na łamach portalu POLITICO ukazał się komentarz niemieckiego naukowca Moritza Schularicka dotyczący przyszłości Unii Europejskiej. Twierdzi on, że jeśli wart 750 mld. Euro projekt Komisji Europejskiej, która zaproponowała państwom członkowskim, by solidarnie i proporcjonalnie do strat wsparły kraje poszkodowane przez koronawirusa zadziała, to będzie coś na kształt aktu założycielskiego Stanów Zjednoczonych. Jego zdaniem podobnie zaczął się proces tworzenia narodu amerykańskiego.

Schularick sugeruje, że tak może być, gdyż po raz pierwszy lepiszczem będzie nie tylko technokratyczne podejście do ekonomicznego i finansowego problemu, który się pojawił, ale też poczucie solidarności w obliczu przeciwności losu. Kto wie, czy propozycja Komisji Europejskiej, by UE zaciągnęła w imieniu państw członkowskich i za ich poręczeniem dług na fundusz odbudowy po koronawirusie, nie okaże się przełomem w marszu wspólnoty w kierunku czegoś podobnego do narodu? W przyszłości bowiem może dojść do większego niż teraz transferu podatków i innych zasobów do UE, dzięki czemu Bruksela będzie coraz bardziej przypominać zwykły rząd centralny.
Pytania Moritza Schularicka wcale nie są abstrakcyjne. Kwestia większej integracji UE pojawia się w przestrzeni publicznej już od dawna. 750 mld. Euro w postaci zadłużenia wspólnie gwarantowanego przez kraje Unii, to jest po prostu wspólny deficyt budżetowy Unii. To zaś oznacza, że będziemy mieli do czynienia de facto z federacją państw Unii. Konsekwencje tego będą dalekosiężne. Pojawi się więc na pewno pytanie, kto będzie chciał wziąć w tym udział? Gdyby któremuś z 27 państw tworzących Unię taka federacja nie pasowała, będzie mogło ją opuścić. Pozostawanie w federacji nie będzie przecież przymusowe. Dojdzie do rozliczenia – tak jak w przypadku Wielkiej Brytanii i nastąpi rozejście się. Z tym, że potem będzie już musiało radzić sobie samo – poza wspólnym rynkiem i wszystkimi wewnętrznymi systemami Unii.
W tym kontekście trzeba sobie oczywiście odpowiedzieć na pytanie – co z nami? Czy chcemy korzystać ze wspólnej perspektywy finansowej w latach 2021 – 2027, zacieśniając jednocześnie więzi, wspierając silniejszą Unię i instytucje europejskie z większymi kompetencjami, czy też chcemy pozostać poza. To oczywiste bowiem, że propozycja Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego opiewająca łącznie na 1850 mld. euro w wieloletnich ramach finansowych, oznacza silniejszą UE i jej silniejsze instytucje. Oznacza również pełną akceptację celów strategicznych Unii: klimatycznego – New Green Dealu, oznacza praworządność państw członkowskich i beneficjentów tych środków oraz wzmocnienie solidarności wewnątrz Unii. Zatem rzeczywiście może to prowadzić w kierunku „państwa” i „narodu europejskiego”, o którym mówi Moritz Schularick.
Premier Mateusz Morawiecki w trakcie wspólnej konferencji prasowej z prezydentem Andrzejem Dudą, poświęconej kryzysowi covidovemu i unijnemu Funduszowi Odbudowy Gospodarki, nazwał propozycję 64 mld. dla Polski „bardzo dobrą” i „dodatkowym zastrzykiem optymizmu”. Wyjawił jednocześnie, czego nie wiedzieliśmy, że: „To efekt twardej polityki negocjacyjnej, żmudnych nocnych rozmów, które toczyły się w ostatnich trzech miesiącach”. Mało tego – premier dał do zrozumienia, że właściwie jemu Europejczycy zawdzięczają tę unijną szczodrość. „Wiemy – mówił – na czym polegają mechanizmy gospodarcze i dlatego zabiegałem, żeby te fundusze w Europie były jak największe”…
To całkowita zmiana! Od kilku lat słyszeliśmy przecież, że „to, co Unia daje wystarcza na chodniki”, że więcej mamy z podatku VAT niż dostajemy od Unii, że „Unia, to wyimaginowana wspólnota, z której dla nas niewiele wynika”, że Unia jest niewydolna, ociężała i zbiurokratyzowana, że nie dostaliśmy od niej na walkę z koronawirusem „ani centa”. Z ust prezydenta usłyszeliśmy nawet, że Unię można porównać do zaborców. „Bardzo często ludzie mówią nam: po co nam Polska? Unia Europejska jest najważniejsza(…)To niech sobie ci wszyscy przypomną te 123 lata zaborów. Jak Polska wtedy, pod koniec osiemnastego wieku swoją niepodległość straciła i zniknęła z mapy. Też byli tacy, którzy mówili: a może to lepiej(…)”
I nagle dwaj najbardziej reprezentatywni sceptycy i krytycy Unii wyrażają zadowolenie, że bierzemy udział w wielkim planie jej odbudowy i przebudowy po covidzie! Nie mogą przecież nie zdawać sobie sprawy, z tego, co już całkiem wyraźnie rysuje się na unijnym horyzoncie, a o czym wprost napisał Moritz Schularick. No, chyba, że to ich nagłe zauroczenie Unią jest udawane? Chyba, że chodzi tylko o pieniądze? Jeśli tak, to przestrzegam – możemy nie być w Unii i nie mieć pieniędzy.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

48 godzin sport

Następny

Legia idzie na mistrza

Zostaw komentarz