W niedzielę Hiszpanie odnawiali swój parlament w atmosferze konfliktu damsko-męskiego, co może doprowadzić do impasu, tj. braku większości i ponownych wyborów.
Taki scenariusz, który uważa się za bardzo prawdopodobny, związany jest z niebywałymi postępami feminizmu w Hiszpanii i męską reakcją, w postaci pojawienia się skrajnie prawicowej partii Vox. Sprawy seksu i relacji damsko-męskich nieoczekiwanie zdominowały kampanię.
Trzy czwarte wyborców Vox to mężczyźni wkurzeni „feministyczną falą”. Manifestacje kobiece z 8 marca odbywały się nawet w małych wsiach, a w miastach były olbrzymie. Ok. 80 proc. Hiszpanów popierało strajki feministyczne w ciągu ostatnich dwóch lat. Premier Pedro Sanchez z PSOE mianował w tej sytuacji historyczny rząd, z 11 kobietami na 17 ministrów. Jest w zasadzie pewne, że PSOE wygra wybory, ale czy uda się stworzyć jej większościową koalicję wcale pewne nie jest, bo np. Podemos, dawni „oburzeni”, przeżywa degrengoladę z powodu wewnętrznych scysji. Tymczasem na prawicy Vox szedł jak burza. „Głosowanie testosteronu”, które lansuje, ma dać odpór „nierozsądnemu” ruchowi kobiecemu. W czasie przedwyborczej debaty telewizyjnej kandydatka Vox wyrażała jednoznaczny sprzeciw wobec projektu ustawy rządowej, która wymaga „jednoznacznej zgody” na seks, by brak takiej zgody nazwać agresją lub gwałtem.
Wzrost popularności Vox wywołał naśladownictwo na prawicy – do niedawna rządząca Partia Ludowa (PP) w 2014 r. zrezygnowała z wprowadzenia zakazu przerywania ciąży, a teraz na powrót usztywnia swe antyfeministyczne pozycje. Liberałowie z Ciudadanos mówią o dopuszczalności „liberalnego feminizmu”, ale chętnie weszliby do koalicji z Vox i PP.
Według badań sondażowych, aż 40 proc. kobiet nie wie na kogo zagłosuje. To w jaki sposób rozłożą się ich głosy zdecyduje o ostatecznym wyniku.