Wybory parlamentarne w Estonii wygrała centroprawicowa Partia Reform, ale to nie jej politycy utworzą rząd. Aby zachować władzę, dotychczasowy premier Jüri Ratas z bezideowej w zasadzie Partii Centrum porozumiał się z konserwatystami oraz estońskimi nacjonalistami.
Do koalicji obok Partii Centrum weszła prawicowa, konserwatywna Ojczyzna (Isamaa) oraz Konserwatywna Partia Ludowa (EKRE), eurosceptyczna, antyimigrancka i nacjonalistyczna. To jej młodzieżówka, Błękitne Odrodzenie, organizowała w poprzednich latach w Tallinnie groźnie wyglądające marsze z pochodniami.
Jeszcze przed wyborami parlamentarnymi dotychczasowy premier Jüri Ratas zarzekał się, że z EKRE współpracował nie będzie. Zapewniał, iż jego partia nie będzie współdziałać z organizacją, która wyklucza określone rasy lub narodowości, a w wypowiedziach polityków EKRE faktycznie takie wykluczenie wybrzmiewało. Po wyborach sytuacja jednak się zmieniła. Partia Centrum nie zgodziła się wejść w koalicję ze zwycięską Partią Reform, a gdy ta z kolei nie porozumiała się z socjaldemokratami Ratas wykorzystał okazję, by pozostać u władzy.
Może się jednak okazać, że prawdziwi rozgrywający znajdą się na prawicy, nawet jeśli w umowie koalicyjnej nie zapisano ostatecznie licznych zbyt skrajnych propozycji nacjonalistów. O ile bowiem w estońskim parlamencie Partia Centrum ma 25 mandatów, to EKRE zdobyło zaledwie o 6 miejsc mniej, zaś Ojczyzna ma ich 12. Nacjonaliści otrzymali w rządzie m.in. kluczowy resort spraw wewnętrznych (obejmie go lider partii Mart Helme), a poza tym także ministerstwa finansów (to z kolei znajdzie się w rękach Martina Helme, syna przewodniczącego partii), środowiska, rolnictwa i handlu międzynarodowego. W rękach centrystów obok fotela premiera pozostają resorty edukacji, gospodarki, spraw regionalnych oraz spraw społecznych. Obronność, resort sprawiedliwości, sprawy zagraniczne, kultura i demografia przypadły Ojczyźnie.
Prezydent Estonii Kersti Kaljulaid wezwała wszystkie siły polityczne w kraju, by dały nowemu gabinetowi 100 dni spokoju i zaufania. Dla wielu komentatorów jednak wejście nacjonalistów do rządu jest powodem raczej do niepokoju. Zwłaszcza, gdy jeden z liderów partii (Martin Helme) mówi, że marzy mu się Estonia tylko biała, a wszelkim ciemnoskórym migrantom – których zresztą w kraju nie jest wielu – od razu pokazywałby drzwi. Inny zaś parlamentarzysta partii, Ruuben Kalep, znany dotąd z twierdzeń, iż tylko czysto estońska krew daje gwarancję lojalności wobec estońskiego państwa, a zasymilowanym obywatelom pochodzenia rosyjskiego i tak nie należy ufać, zaczął swoją pracę w tej kadencji od wykonania przy ślubowaniu gestu kojarzonego z estońskimi neonazistami.