Wrócił stary Donald Trump. Ten z kampanii wyborczej. Zmyśla i kłamie w żywe oczy. Tym razem ogłosił, że w kilku stanach, jak ogromna Kalifornia, czy mały New Hampshire, Hillary Clinton zdobyła więcej głosów od niego tylko dlatego, że nielegalnie głosowały tam miliony ludzi.
Jakieś dowody? A skąd. Trump wie, że miliony, uwierzą mu, bo chcą wierzyć. To jest ta postprawda, słowo, którego istnienie uznał w najnowszym wydaniu Słownik Oksfordzki. Czy Trumpowi coś grozi? Nic – on tylko korzysta z wolności słowa, którą daje mu demokracja.
A, co go naszło? Dwie rzeczy mu dokuczyły. Trwa doliczanie do końca głosów z wyborów z 8 listopada i wychodzi na to, że choć Trump zdobył większość głosów elektorskich w stanach, głosów obywateli zdobyła więcej Clinton – i to prawie 2,5 mln. Jej rywal demokratyczny, Bernie Sanders stwierdził, że należy zmienić ordynację wyborczą, aby wybierał ogół obywateli, a nie elektorzy.
A po drugie Trump wściekł się z powodu szykującego się przeliczenia głosów w trzech stanach, gdzie wybory odbyły się metodą tradycyjną, przy użyciu kartki wyborczej, a nie elektronicznie. Wygrał w nich niewielką większością, ale Jill Stein, ekolożka, która też konkurowała z nim, lecz zdobyła niespełna 1 proc. głosów, chce ich ponownego przeliczenia. Zebrała już nawet z datków publicznych odpowiednie fundusze na ten cel. Sztab Hillary Clinton podał, że gotów jest uczestniczyć w przeliczaniu. Ale wcale nie jest pewne, że do niego dojdzie, choć media już ogłosiły jego rozpoczęcie. Są jakieś zastrzeżenia, co do metody liczenia ręcznego.