„W Afryce mieszkałem kilka lat. Pierwszy raz pojechałem tam w 1957 roku. Potem, przez następnych czterdzieści lat, ilekroć nadarzała się okazja – wracałem. Dużo podróżowałem.
Unikałem oficjalnych szlaków, pałaców, ważnych figur i wielkiej polityki. Natomiast lubiłem jeździć przygodnymi ciężarówkami, wędrować z koczownikami po pustyni, być gościem chłopów z tropikalnej sawanny. Ich życie jest mozołem, jest udręką, którą znoszą jednak ze zdumiewającą wytrwałością i pogodą. Nie jest to więc książeczka o Afryce, lecz o kilku ludziach stamtąd, o spotkaniach z nimi, czasie wspólnie spędzonym. Ten kontynent jest zbyt duży, aby go opisać. To istny ocean – osobna planeta, różnorodny, przebogaty kosmos. Tylko w wielkim uproszczeniu, dla wygody, mówimy – Afryka. W rzeczywistości, poza nazwą geograficzną, Afryka nie istnieje”.
To rodzaj motta, deklaracji o charakterze najogólniejszym, poprzedzające tekst „Hebanu”, sformułowanej przez Ryszarda Kapuścińskiego. Prawdę powiedziawszy – owo „nie istnieje” można odnieść nie tylko do Afryki. Bez wątpienia także do Azji, kto wie czy nie równie „planetarnej” i „kosmicznej” w swej nieogarnionej różnorodności jak Afryka. Być może także w odniesieniu do Europy, choć tu oczywiście zachodzi kolosalna różnica skal. Bo Europa pod tym względem jest przy Afryce jak Liliput przy Guliwerze.
W 1957 roku, gdy 25-letni Kapuściński po raz pierwszy stanął na afrykańskim kontynencie, urodziłem się, a trzy-cztery lata później po raz pierwszy zetknąłem się z pojęciem „Afryka”, za pośrednictwem …. „Przygód małpki Fiki i Murzynka Goga-Goga” oraz „Przygód Koziołka Matołka” Kornela Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza.
A kilka lat później powiesiłem sobie w pokoju, nad uczniowskim biurkiem, niewielką, polityczną mapkę tego kontynentu. Pamiętam z niej m.in. że Botswana nazywała się wtedy Beczuaną. To streszcza – nomen omen – kosmiczną odległość dziecięcej wyobraźni, słodkich obrazków i wpadających w ucho wierszyków od monumentalnej i strasznej rzeczywistości, jaką była, jest i będzie Afryka.
To znamienne, że Kapuściński zdecydował się napisać „Heban” dopiero czterdzieści lat po swojej pierwszej afrykańskiej podróży. Widocznie tyle potrzebował czasu, by w sobie to doświadczenie przetrawić duchowo i intelektualnie, by je uwewnętrznić. „Heban” (pierwsze wydanie: 1998), to zbiór szkiców o Afryce, „jego Afryce”, o jej przeobrażaniu się, dekolonizacji lat sześćdziesiątych, o wojnach, epidemiach, nędzy, głodzie, korupcji, okrucieństwach.
O straszliwym fatalizmie, chyba tragicznie nieodwracalnym, jaki ciąży na tym kontynencie. O tym, że Afryka nigdy nie będzie kontynentem szczęśliwym, nawet na krótkie chwile, jak to przydarzało się Europie. Czytałem kilka co najmniej reporterskich książek o Afryce, ale nikt nie napisał o niej tak jak Ryszard Kapuściński, z tym jego niezawodnym instynktem oddania istoty opisywanej rzeczywistości.
„Heban” – wybitny reportaż, wybitna literatura.