Na łamach „Dziennika Trybuna” Andrzej Jakubowicz w artykule pt. „Polski sukces to zasługa lewicy” postanowił za wszelką cenę dowieść, że rozwój polskiej gospodarki w żadnym razie nie był zasługą Balcerowicza, walcząc przy tym bohatersko ze stworzonymi przez siebie chochołami.
Na początek trzeba zwrócić uwagę na dość ciekawy dobór autorytetów przez Jakubowicza. Np. Kazimierza Poznańskiego za opowiadającego „dyrdymały, [które] nie byłyby warte polemiki, gdyby nie to, że ta cyniczna propaganda klęski pada […] w Polsce na podatny grunt”, uznał znany lewicowy ekonomista Ryszard Bugaj. Z kolei Witold Kieżun w swoich enuncjacjach wykazuje swoiste rozdwojenie jaźni. Raz twierdzi, że w PRL-u panowała gospodarka „ekstensywno-ilościowa”, której przeciwstawia „model intensywno-jakościowej gospodarki przy starannym procesie przygotowania projektu, zabezpieczeniu zaopatrzenia materiałowego i ludzkiego, preasumpcji możliwych sytuacji awaryjnych i sposobu ich zwalczenia, […] typowy dla konkurencyjnej intensywno-jakościowej gospodarki wolnorynkowej”, czy, nawiązując do prac Krystyny Daszkiewicz, opisuje patologię związaną z eskalacją w PRL postawy „kuglarza”: „Bogaty opis patologii szeroko rozumianej nomenklatury «kuglarzy» wskazuje na daleko posunięty i upowszechniony proces degeneracji w latach 80., ukształtowanie zachowań dalekich od wymogów prakseologicznej sprawności ocenianej również w kategoriach aksjologicznych”. Natomiast w innym miejscu wychwala socjalistyczną gospodarkę jako całkiem sprawną, bo przecież „w przełomowym 1989 roku polski przemysł eksportował swoje wyroby, w tym wiele na dobrym i bardzo dobrym poziomie technologicznym, do 57 krajów świata”.
Zresztą sam Jakubowicz wpisuje się w ten nurt jałowego krytykanctwa wczesnych reform Balcerowicza, gdy szumnie zatytułowaną sekcję Nie jesteśmy liderem schizofrenicznie kończy słowami: „Bezspornym liderem wzrostu jest więc Polska”.
Zadziwiająca jest jednak ekwilibrystyka, jaką wcześniej uprawia, by nieudolnie udowodnić tezę postawioną w tytule sekcji. Najpierw wkłada w usta swoich oponentów słowa, że w ich opinii „spadek PKB w pierwszych dwóch latach transformacji wśród krajów naszego regionu był najniższy w Polsce”. Następnie, żeby dowieść swojej racji, rozbiera zmiany w polskim PKB na poszczególne lata, dzięki czemu jest w stanie wykazać, że w 1990 r. Polska zanotowała największy spadek, a w 1991 r. może i mniejszy, ale też wcale niemały. W końcu stwierdza, że od 1992 r. dzieją się „interesujące rzeczy” (najwyraźniej bez związku z wcześniejszym w Polsce niż w innych krajach „rozmachem transformacyjnym”, który obwinia za bardziej gwałtowny spadek PKB w 1990 r.), za sprawą których Polska „wykazuje ciągły (mniejszy lub większy) wzrost”.
Tymczasem teza stawiana przez obrońców polskiej transformacji jest taka, że Polska doświadczyła najmniejszego spadku PKB w trakcie całej tzw. transformacyjnej recesji (wynikającej z ujawnienia błędów gospodarki socjalistycznej) i najwcześniej, bo w 1992 r., z tej recesji wyszła. Wyjaśnienia tego drugiego zjawiska autor zresztą nie przedstawia, a tylko uznaje je za wspomniane „interesujące rzeczy”.
Prawdą jest, że w 1990 r. Polska doświadczyła dużego na tle innych krajów regionu spadku PKB. Ale kiedy w 1992 r. zaczęły dziać się „interesujące rzeczy” i polska gospodarka zaczęła rosnąć, w innych krajach postsocjalistycznych recesja trwała dalej. W konsekwencji Polska doświadczyła najmniejszego całkowitego spadku PKB (ewentualnie według niektórych szacunków znalazła się zaraz za Czechami), najwcześniej weszła na ścieżkę wzrostu i najszybciej (wraz z Czechami i Słowacją) osiągnęła poziom PKB na mieszkańca z 1989 r. Żadne intelektualne akrobacje, polegające na rozbijaniu zmian PKB na poszczególne lata, tego nie zmienią. Oczywiście nie sposób zarazem uznać tego za tytułową „zasługę lewicy”, bo przecież ta Sejm przejęła dopiero jesienią 1993 r., a tym bardziej za osiągnięcie widniejącego na zdjęciu Kołodki, wicepremiera i ministrem finansów od wiosny 1994.
Trudno dla tego faktu znaleźć inne wyjaśnienie niż wczesne i radykalne reformy rynkowe – wskazują na to też porównania międzynarodowe. Kraje, które zastosowały głębokie radykalne rynkowe zmiany i ich później nie cofnęły, osiągały lepsze wyniki. Te, które wcześniej zaczęły proces dostosowywania swoich gospodarek do warunków rynkowych, wcześniej wychodziły z tzw. transformacyjnej recesji. Szybkie dostosowanie było z początku bardziej bolesne, ale wcześnie przynosiło korzyści.
Muszę też odnieść się do rzekomego „oddawania za bezcen dobrze prosperujących polskich przedsiębiorstw [państwowych]”, co według autora było przejawem „nowej religii”. Gdyby faktycznie państwowe zakłady z okresu PRL tak dobrze prosperowały, to socjalizm by nie upadł, a ludzie w międzyczasie nie musieliby spędzać całych dni w kolejkach do sklepów. Państwowe zakłady nie prosperowały ani – wbrew rzucanym za zawodowymi krytykami polskiej transformacji zaklęciom – nie były „supernowoczesne” (gdyby były, to liberalizacja handlu zagranicznego nie mogłaby im zaszkodzić). Powstawały i były rozwijane w wyniku decyzji aparatu partyjnego, odpowiadały na potrzeby upartyjnionej i w dużej mierze autarkicznej gospodarki socjalistycznej, a nie klientów krajowych i zagranicznych, i w końcu były przytłoczone długami.
W końcu to, że po trzydziestu latach od upadku socjalizmu „wyższe dochody mają Czechy, Słowenia, Słowacja, Litwa, Estonia”, nie wynika z błędów popełnionych przez polskich reformatorów, lecz z tego, że wymienione kraje startowały w 1989 r. z o wiele wyższego poziomu, a poza tym nie musiały zmierzyć się z odziedziczonymi po socjalizmie problemami zadłużenia zagranicznego i – z wyjątkiem krajów bałtyckich –hiperinflacji. W 1989 r. PKB na mieszkańca według parytetu siły nabywczej w Polsce wynosił ok. 55 proc. poziomu Czech, natomiast w 2018 roku jest to ok. 85 proc. W stosunku do Stanów Zjednoczonych zanotowaliśmy awans z ok. 25 proc. w 1989 r. do ponad 50 proc. w 2018 r. W punkcie wyjścia pod względem rozwoju gospodarczego Polska w zależności od szacunków zajmowała ostatnie albo przedostatnie (przed Rumunią) miejsce z jedenastu krajów postsocjalistycznych, które weszły później do Unii Europejskiej. Polska transformacja jest sukcesem: ogromnie zmniejszyliśmy lukę rozwojową i uniknęliśmy większości problemów, które doświadczyły inne kraje regionu. Ale nie byłoby tego sukcesu, gdyby w pod wieloma względami niesprzyjających warunkach nie rozpoczęto realizacji planu Balcerowicza.
Autor jest ekonomistą, ekspertem Forum Obywatelskiego Rozwoju.