Wprowadzenie sprawnie funkcjonującego systemu segregowania i odzyskiwania odpadów jest zadaniem zbyt skomplikowanym na miarę jednego pokolenia Polaków.
Zasadnicze cele reformy śmieciowej nie zostały osiągnięte. Nie udało się zlikwidować problemu „dzikich wysypisk”, doprowadzić do zbilansowania kosztów funkcjonowania systemu oraz stworzyć systemu uzyskiwania rzetelnych danych o uzyskanych poziomach recyklingu. Brakuje rzetelnej sprawozdawczości, a zamiast rosnąć, w Polsce spada wielkość odzyskiwania papieru, metali, tworzyw sztucznych i szkła. W rezultacie istnieje zagrożenie, że nasz kraj nie osiągnie w 2020 r. wyznaczonego przez Unię Europejską 50-procentowego poziomu recyklingu (obecnie wynosi u nas niespełna 30 proc.). Może to grozić wysokimi karami dla Polski.
Takie są właśnie wnioski, sformułowane przez Najwyższą Izbę Kontroli w tegorocznym raporcie o tym, jak w gminach segregowane są odpady i przestrzega się przepisów ustawy z 2013 r reformującej nasz system gospodarki śmieciami.
Pięć lat ciężkich prób
Nowy system gospodarowania odpadami gminy miały wdrożyć od 1 lipca 2013 r. , zgodnie z ustawą o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, wprowadzającą preferencje dla podziału śmieci na różne rodzaje.
Stosując ustawę gminy musiały oszacować koszty funkcjonowania gospodarki odpadami i wybrać metodę obliczania opłat. Koszty obejmują: odbieranie, transport, odzysk i unieszkodliwianie odpadów, tworzenie i utrzymanie punktów zbierania odpadów komunalnych oraz obsługę administracyjną. Co do zasady, opłaty powinny pokrywać szacowane koszty.
Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w latach 2014 – 2016 wzrosła ilość śmieci w Polsce, tak zmieszanych jak i posegregowanych, zebranych z podziałem na rodzaje. NIK zwraca jednak uwagę, że w większości kontrolowanych gmin w 2016 r. osiągnięto niższy poziom recyklingu i przygotowania do ponownego użycia papieru, metali, tworzyw sztucznych i szkła niż w 2015 r. Izba niestety nie zbadała, jak było z tym w ubiegłym roku. Obawia się jednak, że, jak stwierdza komunikat NIK: „istnieje zagrożenie niezrealizowania przez Polskę wyznaczonych przez Unię Europejską celów recyklingowych, które w 2020 r. mają osiągnąć poziom 50 proc.”.
W osiągnięciu wspomnianych celów może pomóc wprowadzony przez Ministerstwo Środowiska 1 lipca ubiegłego roku jednolity dla wszystkich gmin tzw. Wspólny System Segregacji Odpadów. Do zakończenia kontroli wszystkie kontrolowane gminy i spółki wdrożyły albo rozpoczęły wdrażanie tych wymagań.
Na chybił trafił
Raz w roku, do 31 marca gminy muszą składać marszałkowi województwa i wojewódzkiemu inspektorowi ochrony środowiska sprawozdania z gospodarowania odpadami komunalnymi. Choć wszystkie skontrolowane gminy dopełniły tego obowiązku, w połowie z nich podano nierzetelne dane.
NIK podaje przykład Wołomina, gdzie nie wykazano ponad 4 ton zmieszanych odpadów opakowaniowych, zawyżono o ponad 175 ton masę odpadów ulegających biodegradacji, oraz nie wykazano przeterminowanych leków, zużytych baterii i akumulatorów.
Podobnie, w połowie kontrolowanych gmin została sporządzona nierzetelnie coroczna analiza stanu gospodarki śmieciami. To ważne zadanie gmin, bo taka analiza jest podstawą planowania zadań na kolejny rok.
Tymczasem, brakowało danych o ilości odpadów wytwarzanych w gminie, liczbie mieszkańców oraz kosztach związanych z odbieraniem, odzyskiem i unieszkodliwianiem odpadów (w tych analizach były wyższe wielkości niż w sprawozdaniach z wykonania budżetu gminy).
Gminy mają również kłopot z określeniem liczby osób zobowiązanych do płacenia za wywóz śmieci. Tę nieprawidłowość NIK także wykryła w połowie kontrolowanych samorządów.
Izba zwraca uwagę na wysokie zaległości z tytułu opłat za gospodarowanie odpadami.
Najwyższe zaległości mają oczywiście duże miasta, w szczególności Wrocław i Warszawa (odpowiednio ponad 21 mln i ponad 12 mln zł. Jednakże we Wrocławiu, dzięki skutecznym działaniom windykacyjnym, te zaległości stale się zmniejszają.
Zaniechania i opóźnienia w ustalaniu liczby podmiotów zobowiązanych do ponoszenia opłat oraz brak skuteczności w egzekwowaniu tych opłat, przyczyniły się do tego, że w większości kontrolowanych gmin system gospodarowania odpadami był deficytowy. Natomiast, zgodnie z ustawą o utrzymaniu czystości, powinien być zbilansowany.
Z niewielką skutecznością
Odrębnym problemem są „dzikie wysypiska”, które bynajmniej nie zniknęły wraz z wprowadzeniem reformy gospodarowania śmieciami.
Jak podaje NIK, na przykład tylko w 13 gminach, od 1 stycznia 2015 r. do 30 czerwca 2017 r. wykryto 5 694 takich miejsc. Wywieziono z nich ponad 15,5 tysiąca ton odpadów. Kosztowało to gminy 5,5 mln zł.
Najwięcej dzikich wysypisk wykryto w Krakowie (3 056) i Warszawie (1 530 – czyli jednak dwa razy mniej niż w królewskim mieście).
Zdaniem NIK, działania gmin w celu wykrycia i likwidacji dzikich wysypisk nie zawsze były skuteczne.
„Trzeba przyznać, że walka z osobami, które przywożą w te miejsca odpady jest trudna. Mimo to gminy powinny ciągle obserwować takie miejsca z wykorzystaniem wszystkich możliwych środków technicznych jak i służb” – apeluje Izba.
A nielegalne, niczym niezabezpieczane wysypiska to nie tylko problem natury estetycznej. Niosą za sobą poważne skutki dla środowiska naturalnego.
Podstawowym zagrożeniem jest tu zwiększone prawdopodobieństwo wybuchu pożarów (choć w Polsce palą się przede wszystkim legalne wysypiska), skażenie ujęć wody, wylęganie się chorobotwórczych bakterii i toksyn.
Możliwości walki z nielegalnymi wysypiskami jest teoretycznie sporo. W Krakowie mieszkańcy mogą skorzystać z aplikacji „Kiedy wywóz” i zgłosić miejsce dzikiego wysypiska. Oprócz tego miasto, oprócz stacjonarnych punktów selektywnej zbiórki odpadów urządziło tzw. gniazda z pojemnikami na papier, szkło, metal i tworzywa sztuczne. W Warszawie można telefonicznie na numer 19 115 zgłaszać dzikie wysypiska. Wszystko to jednak niewiele pomaga.